Choć tytularny profesor Władysław Bartoszewski bardziej kojarzył się ze słowotokiem niż precyzją wypowiedzi, to w tym jednym przypadku niemal otarł się o jej lakoniczną doskonałość. Polska to brzydka panna bez posagu, ze wszystkimi wynikającymi z tego smutnego faktu możliwościami wyboru życiowych partnerów. To ponura konsekwencja tragicznego upadku II Rzeczpospolitej, jedynej suwerennej formy polskiej państwowości na przestrzeni ostatnich czterech wieków. To było ledwie dwadzieścia lat prawdziwej niepodległości, które wprawdzie trudno nazwać mgnieniem oka, ale też nie można uznać, aby owo międzywojnie dało trwałe podstawy dla budowy polskiej kultury państwowości. I mimo swoich ogromnych zasług, z których często sobie nie zdajemy sprawy, II Rzeczpospolita trwała zbyt krótko i zapłaciła za to trwanie zbyt wiele, abyśmy mogli się opierać na tym fundamencie. A skoro nie na nim, to na jakim?
Gdy Europa po Kongresie Wiedeńskim wystartowała do swojej nowoczesności, jedynym naszym politycznym aktywem było wykute z płynnego żelaza napoleońskich wojen Królestwo Polskie, państwo bardzo nowoczesne i ze świetną armią i administracją, a przy tym gwałtownie się rozwijające gospodarczo, ale będące ledwie namiastką suwerennego bytu, otoczone przez śmiertelnych wrogów i z silnie ograniczoną niezawisłością. W przeciwieństwie jednak do czasów współczesnych, dysponujące realną elitą, zdolną nie tylko dobrze definiować narodowe interesy, ale też je wdrażać i gromadzić zasoby zarówno prywatne, jak i publiczne, do realizowania tych celów. 10 października jak zwykle niezauważona minęła rocznica maciejowickiej klęski, przesądzającej ostatecznie o likwidacji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, umierającej w konwulsjach od załamania się tej formy państwowości w 1648r. na skutek kozackiego buntu. Od tego momentu wszystko było już tylko nieskuteczną walką o przetrwanie, o odwrócenie niepowstrzymanych sił rozkładu, działających na kraj z intensywnością tym większą, im bardziej rośli jego wrogowie - Prusy i Rosja.
A jednak zawsze w najgorszych momentach nie tylko znajdowali się ludzie, potrafiący podnosić upadłe sztandary narodowe, ale w skrajnie niekorzystnych warunkach osiągać pod nimi sukcesy. I wziąwszy jako miernik patriotyzmu niezłomność połączoną ze skutecznością, to rzeczywiście uhonorowanie Jana Henryka Dąbrowskiego w narodowym hymnie jest rzadkim w naszych dziejach idealnym wyważeniem zasług i hołdów. Tyle, że to już przeszłość i to bardzo głęboka, nawet trudna do wyrażenia w naszym języku, nie rozróżniającym czasu zaprzeszłego, owego łacińskiego plusquamperfectum, oznaczającego dosłownie więcej niż doskonałość. Bo tej w naszej teraźniejszości zupełnie brakuje i przypominając sobie definicję Polski stworzoną przez Władysława Bartoszewskiego, wiemy dlaczego. Te słowa miały i swoje głębokie przyczyny, i dramatyczne skutki, bo przecież brzydka panna bez posagu wyszła za mąż i to właśnie zdaniem naszych pożal się Boże "elit" wniosła do nowego stadła. Ubóstwo i brzydotę, za co słusznie jest bita i poniżana, z prawem do jakiej takiej michy, ale bez prawa do zabierania głosu, a już zupełnie do jakiejkolwiek skargi.
Owa poniżana biedna i nieładna żona nawet nie wie jakie konsekwencje przyniosłoby wywołanie w sobie chęci oporu, bo ten właśnie brak namysłu, analizy własnych atutów i wyuczona bierność, zawsze będąca konsekwencją zaprogramowanej niewiary we własne siły, nie pozwala na powiedzenie "nie!". A to bardzo ważna umiejętność, w świecie międzynarodowej gry sił - absolutnie niezbędna. My jej nie posiadamy, bo nie mamy własnego systemu odpornościowego, w systemach społecznych zawsze wytwarzanego przez prawidłowo wyselekcjonowane warstwy przywódcze, dysponujące naturalnym autorytetem.
Nasze "elity" to właśnie profesor Władysław Bartoszewski. Ani profesor, ani Władysław ( biorąc pod uwagę znaczenie tego imienia ), co najwyżej magister skulousz. I to niestety jest efekt zniszczenia ciągłości sukcesji jakim była katastrofa 1939r. i jej wielowątkowe następstwa, bo takiej przerwy w odradzaniu warstw przywódczych we wszystkich dziedzinach życia, Polska nie zaznała nigdy, co symbolicznie widać najlepiej w przerwaniu ciągłości sukcesji gospodarczej. Komuniści ukradli Wedlom fabrykę, a "liberałowie" od Tuska i Bieleckiego nawet nazwisko, oczywiście pod patronatem "niezawisłych i niezależnych sądów", których wyroków się nie komentuje. I to jest nasza największa strata. Ten brak ludzi realnie zasobnych, dysponujących samodzielnymi majątkami, a nie zbudowanymi na szemranych "prowizjach" za sprzedaż Polski, jej interesów i perspektyw.
To co szczególnie boli, to ta nieznośna różnica między Polakami na własnej skórze odczuwającymi upadek i podział kraju, a tymi współczesnymi, jakich na co dzień widzimy tokujących przekazami dnia, tworzonymi przez obcych, albo za obce pieniądze. Bo dyskutując o postawach tych naszych przodków sprzed dwustu lat ( to nie tak dawno wbrew pozorom, ledwie trzy ludzkie życia ), o tych ich dylematach - bić się, czy nie bić, nieodmiennie rozmawiamy o ludziach ambitnych, chcących Polski niepodległej i silnej. Bo przecież takiej chcieli i Drucki - Lubecki, i Wysocki, a potem Wielopolski oraz jego oponenci ze środowisk insurekcyjnych. Różnili się co do metod, ale choć jestem skrajnie krytyczny wobec inicjatorów najbardziej niedorzecznego z naszych powstań, czyli Listopadowego, to rozumiem ich motyw. To byli ambitni Polacy. Niedorozwinięci politycznie, ale ambitni.
Teraz mamy problem, bo nam brakuje odwagi do samodzielności. Przodkowie chcieli być niepodlegli, ale im nie pozwalano, my nie chcemy, choć słabość starych, a przy tym wciąż aktualnych wrogów jak Niemcy i Rosja, jest chyba największa w historii. Jesteśmy jak ta brzydka i bita żona, której już wszystko jedno, bo siłą przyzwyczajenia tkwi w paskudnych relacjach. Ciągniemy słowa Bartoszewskiego w kolejne lata i to w zasadzie niezależnie od partyjnych barw. A Polska? No właśnie, patrzy na te nasze wygibasy, na ten strach przed godnym życiem i pewnie się smuci, jak dziadowskich dziedziców ma w aktualnych pokoleniach.
Inne tematy w dziale Kultura