kelkeszos kelkeszos
6571
BLOG

Jak odbudować państwo, czyli co po Unii?

kelkeszos kelkeszos UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 252

Gdy w 1987r. zaczynałem studia prawnicze od wykładów wstępu do prawoznawstwa, opartych oczywiście na doktrynie komunistycznej, nie mogłem przypuszczać, że w połowie mojej uniwersyteckiej edukacji wszyscy będą sobie przypominać zapomniane w PRL gałęzie prawa ( jak choćby prawo handlowe ) i odświeżać znajomość unieważnionych w realnym socjalizmie doktryn, a na koniec, fakt że nieco przedłużonych studiów, Polska nie będzie już sąsiadować z żadnym państwem, z którym graniczyła  przez kilka powojennych dziesięcioleci. Zmiany, zmiany, zmiany. I choć symptomy owych metamorfoz były widoczne dla każdego, nawet najmniej przenikliwego obserwatora, to jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych, osoby głoszące nieuchronność rozpadu bloku sowieckiego, najdelikatniej mówiąc po wyścigowemu, uznawane były za pozostające "w świrze". 

A za jak oderwanego od rzeczywistości fantastę musiał uchodzić Andriej Amalrik gdy w 1969r. zapytywał w swoim słynnym eseju, czy Związek Radziecki dotrwa do roku 1984r. Doczołgał się, ale "pociągnął" niewiele dłużej, z tym, że sowiecki dysydent już nie mógł się przekonać o skuteczności swoich proroctw, bo wcześniej zginął w wypadku spowodowanym przez błąd pilota... tfu, kierowcy.

Demontaż Związku Radzieckiego to zjawisko tak fascynujące, że aż nikt się nim nie zajmuje, pewnie zresztą z obawy, aby nie popełnić błędu kierowcy, albo nie paść ofiarą jakiegoś innego zaniedbania, choćby w sztuce medycznej, albo nieuwagi kucharza. Pozostańmy przy oficjalnej wersji, że trzech panów spotkało się w Puszczy Białowieskiej i zawarło umowę o bezkrwawym, no prawie, podziale wielkiego państwa po liniach granicznych składających się na nie "republik". Porównując to z rozpadem o wiele mniejszej Jugosławii, można stwierdzić, że całą procedurę ktoś przeprowadził niemal perfekcyjnie, jak na skalę wyzwań. Zuch, czyli mołodiec. Teraz dopiero coś się popsuło, a wojna dwóch największych postsowieckich państw nieuchronnie przyspieszy procesy, których skutkiem musi być dezintegracja Unii Europejskiej.

Sądząc po okazałości gmachów, w jakich struktury unijne urzędują, organizacja ta znajduje się właśnie u szczytu potęgi, a perspektywy ma świetlane. Nic bardziej mylnego, bo jak nauczał w swojej genialnej książeczce Cyril Parkinson takie okazałe budowle, gdzie mucha nie siada, są już zwiastunem upadku, zamarcia funkcji życiowych. I chyba nikt myślący nie ma wątpliwości, że Europę zrzeszoną w Unię, czyli po naszemu jedność, dopadła martwica. Tu już nie ma tego, co stanowi istotę każdej społeczności. Nie ma wymiany, a rozwijać się, czy nawet w ogóle żyć możemy tylko dzięki niej. Wymiana to w ogóle genialne słowo, choć oczywiście nie zastanawiamy się nad jego sensem, a szkoda, bo jak żadne inne podkreśla naszą podmiotowość. Bo żeby cokolwiek wymienić musimy to najpierw we własnej przestrzeni nazwać, nadać miano, czyli działać w zakresie autonomii, czyli po naszemu dosłownie samonazywania. I dopiero potem owo "miano" utworzone w przestrzeni własnej podmiotowości możemy zaproponować innym, w zamian za ich zasoby - myśli, towarów, energii. A zatem rozwijać się mogą tylko struktury społeczne dysponujące autonomią woli i swobodą jej oświadczania, bo to jest warunkiem zawierania umów, czyli czynności prawnych zmierzających do powstania, zmiany, lub ustania stosunku prawnego, będącego przeważnie węzłem obligacyjnym. Ja ci daję to, a ty mi w zamian tamto i jesteśmy wobec siebie zobowiązani na zasadzie równości podmiotów.

Te proste zasady konstruujące "targowicę", czyli miejsce swobodnej wymiany, zostały z naszych systemów prawnych, a zatem i społecznych usunięte, a zastąpiono je dyrektywami, czyli formą rozkazów urzędniczych, nie mających niczego wspólnego ze swobodą oświadczania woli. "Wolno ci" zastąpione przez "musisz" to właśnie Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, ze wszystkimi skutkami jakie niesie wyłączenie autonomii obywateli, na rzecz autonomii urzędniczej. Skutek jest zatem wiadomy i nie trzeba być tu żadnym prorokiem, nawet na miarę Amalrika. Przypomina się jedna z ostatnich scen "Rozmów kontrolowanych", gdy biesiadujący w PKiN pułkownik Molibden powtarza ostrzeżenie udzielone mu przez anioła "wyjdź bo się zawali".

Zdaje się, że nie wyjdziemy przed zawaleniem, bo publiczność nie wierzy, a może raczej nie chce wierzyć w katastrofę, a zatem musimy się na nią przygotować. Pamiętam jak w czasach moich studiów, na początku lat dziewięćdziesiątych, wszyscy wyciągali stare przedwojenne podręczniki i na gwałt uczyli się z nich o zasadach prawdziwej wymiany. Nie opróżniajmy szaf, piwnic i strychów, bo ich zawartość może się jeszcze przydać. 


kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (252)

Inne tematy w dziale Polityka