Choć greckie tragedie i szekspirowskie dramaty, będące kulturowym szkieletem Europy, należą do zasobów uniwersalnych, to barejowskie "komedie", przez wiele lat lekceważone w zakresie ich cywilizacyjnej rangi, są wyłącznie polskim doświadczeniem, ale ich przesłanie zaczyna niestety nabierać cech powszechności w opisie europejskiej rzeczywistości. Jakiś czas temu przypomniałem tu film "Nie ma róży bez ognia", w sposób doskonały opisujący problem imigracji. Wtedy wprawdzie ze wsi do miast, w obrębie jednego państwa, ale to tylko dlatego, że poszukiwacze lepszego życia z zewnątrz, nie byli jeszcze osiedlaniem się w komunistycznej Polsce zainteresowani. Tym niemniej problem migracji istniał i co ciekawe, nie tylko opierał się na zbliżonych przesłankach, jak dziś, ale też wytwarzał podobne techniki zarabiania na nim, przez różnych pasożytów.
Ofiarą barejowskich imigrantów ( z Łomży i Mławy ), pożądających "meldunku" w Stolicy, pada niejaki Jan Filikiewicz ( Jacek Fedorowicz ) , skromny nauczyciel języka polskiego, mający nieszczęście być drugim mężem swojej żony. Pierwszym był niejaki Dąbczak ( w tej roli genialny Jerzy Dobrowolski ) z faktu tego właśnie wcześniejszego małżeństwa w jakiś mętny , ale zgodny z ówczesnym ustawodawstwem sposób wywodzący skutek, w postaci prawa do zamieszkiwania przy Filikiewiczach. Gdy ci, w wyniku niemniej mętnej, a przy tym jak się okaże potem, oszukańczej transakcji organizowanej prze niejakiego Malinowskiego, przedstawiciela hołubionej dziś mniejszości ( rewelacyjny Wiesław Gołas ) , otrzymują mieszkanie w nowym bloku ( fakt że z krzywymi podłogami, wypaczoną stolarką i niesprawną hydrauliką, ale co tam! ) i wpadają w uzasadnioną euforię, pojawia się on. Jerzy Dąbczak zapytany jaki właściwie zawód wykonuje, stwierdza, że jego zajęcie nie ma nazwy. Jeszcze. Dziś już ma. Aktywista migracyjny.
W dawniejszych czasach nie było aktywistów, tylko pełniący ich funkcje, ale swojsko nazywani "działacze". To słowo się strasznie zdewaluowało i nic dziwnego, bo początkowych "działaczy społecznych", zamienionych w "społeczników", wyparła wyjątkowo paskudna w realiach PRL kategoria "działaczy partyjnych" i jeszcze gorsza "działaczy sportowych". Po upadku komuny wielkie rzesze tych niekompetentnych darmozjadów świetnie się urządziły w nowej rzeczywistości, a jeden to nawet dwukrotnie wygrał wybory prezydenckie, a zatem "działacze" zniknęli w różnych mrocznych instytucjach z posadkami i podatkami. Zastąpili ich nowocześniejsi "aktywiści". Polszczyzna wprawdzie przegrała, z cudzoziemszczyzną, ale tylko w zakresie jak zwał, tak zwał, bo w bezczelności, bezmyślności i bezkarności nasi działacze/aktywiści nie dają się nikomu wyprzedzić.
Jak pamiętamy, organizując ruch migracyjny z Łomży/Mławy do Warszawy Dąbczak przytulał przyzwoitą kasę, a na jego usługi mogli sobie pozwolić tylko najzasobniejsi mieszkańcy prowincji. Bandy dzisiejszych Dąbczaków są zorganizowane i zasilane na skalę, o jakiej się Stanisławowi Barei nie mogło śnić, ale mechanizmy są niezmienne. W pewnym momencie zrozpaczony niekontrolowanym napływem przybyszy Filikiewicz, bezradnie przyznaje, że "on to wszystko robi legalnie". I to jest niestety prawda, a przy tym mandatami i grzywnami za wykroczenia, nękany jest tyko tubylec, coraz bezradniejszy wobec inwazji i braku ochrony własnego państwa. Trzeba przy tym przyznać, że filmowy "aktywista" nie podpierał się żadną ideologią, a jedyną doktryną jakiej służył był skutek. Przemeldować człowieka i wziąć za to wynagrodzenie. Współcześni następcy wytworzyli do niezmiennej "bazy" swoich działań, ideologiczną "nadbudowę", jak przystało na prawowiernych marksistów. Ludzi z ich siedzib wypędza kryzys klimatyczny. Nie wiadomo wprawdzie dlaczego ocieplenie klimatu w Nigerii, Egipcie i Indiach skutkuje eksplozją demograficzną, a w Europie wręcz przeciwnie, ale aktywiści migracyjni się tą niedorzecznością nie przejmują. Dla nich liczy się kasa za rozliczenie wniosku azylowego, prowadzenie spraw zasiłkowych i innych roszczeń o darmochę, a nie związki przyczynowe. Te już w ogóle nikogo nie obchodzą i obchodzić nie będą, zwłaszcza po rządach niezbyt rozgarniętej ministrzycy od edukacji i jej zastępczycy o twarzy trwale przejedzonego dziecka. Nie musimy się przejmować tym co nastąpi, gdy choć 10% populacji Egiptu, Indii, Pakistanu i Nigerii poczuje się Europejczykami, jak nie przymierzając posłowie Koalicji Obywatelskiej i postanowi zrealizować swoje marzenia, dostawszy się na Stary Kontynent przez poleskie bagna.
Przy całkowitej bezradności państwa, nie egzekwującego prawa od Dąbczaków, za to bezwzględnego wobec jego oponentów, skończymy pewnie jak ów Filikiewicz, czyli zwariujemy. Przytłoczony przez imigrantów skromny nauczyciel języka polskiego, eksplozję swojej furii rozpoczął od wyrzucenia telewizora. Nie dziwi nic. Niechcący uruchomił też sąsiada, nieokiełznanego erotomana ( świetny Henryk Kluba ), w całej inwazji imigrantów wietrzącego okazję do organizowania seksualnych orgii. Jak widać każda sytuacja ma swoich beneficjentów.
Wybuch tubylczego szału skończył się dla głównego bohatera pobytem w miejscu odosobnienia bez klamek i okien. W międzyczasie okazało się, że Filikiewiczowie odzyskali prawo do zamieszkania w starym domu, z tym że już po remoncie i z przydziałem na więcej pomieszczeń. Jedno z nich przypadło jednak Dąbczakowi. Nie wiadomo co stało się z imigrantami z Mławy, ale chyba sobie poradzili, bo Dąbczak był wciąż na linii ze starym Korbaczewskim. Brawo my, Yogi babu!
Inne tematy w dziale Polityka