Gość w dom, Bóg w dom mawiali starożytni Polacy i co ciekawe zasada ta znajdowała swoje materialne zastosowanie także w skali politycznej całej Rzeczpospolitej, żegnającej swój suwerenny byt podniesioną do rangi konstytucyjnej deklaracją, że "ktokolwiek stanie na polskiej ziemi - wolnem jest". Stanowił nasz kraj przez stulecia przystań dla wielu narodów, dla ludzi uciekających przed prześladowaniami, wojnami i skutkami społecznych kryzysów, a poszanowanie dla obywateli innej od polskiej etniczności - nigdy nie było problemem. Czarny generał Władysław Jabłonowski, wspomniany w naszym narodowym poemacie jest tu najlepszym przykładem.
Co więcej, tę tolerancję potrafili Polacy nieść także tam, gdzie nikomu się ona nie śniła, o czym najlepiej zaświadcza i testament Tadeusza Kościuszki i głośna sprawa Polaków na San Domingo, przypomniana niedawno przeze mnie, w notce poświęconej tej nieszczęsnej wyprawie. Nie mając kolonii, których eksploatacja i idące w miliony istnień zorganizowane morderstwa, złożyły się na źródła potęgi finansowej wielu krajów, a już zwłaszcza tych obecnie najgłośniej krzyczących o prawach człowieka, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Holandia i Belgia, nie mamy podobnych zaszłości i czarnych plam na sumieniu. Belgia to w ogóle ciekawy przypadek, bo w stosunku do rozmiaru i liczby ludności zdaje się być rekordzistą świata w unicestwianiu istnień ludzkich metodą przemysłową. Nie może też dziwić, że najlepszym piórem demaskującym prawdziwe oblicze kolonializmu władał Polak i to się już zapewne nie zmieni.
Jak nauczał ojciec polskiej socjologii - Józef Supiński, każdy organizm społeczny podlega działaniu dwóch przeciwstawnych zespołów czynników, które nazywał "siłami rzutu" i "siłami rozkładu". I oto widzimy w Europie wizualizację tego zjawiska, w postaci ostatniej fazy rozkładu danych imperiów kolonialnych, która nie zatrzymała się na zewnętrznych granicach Starego Kontynentu, ale wlała się już do serc dawnych metropolii, a wzmagająca się presja migracyjna, zaczyna przypominać czasy wielkiej wędrówki ludów, z tą jednak różnicą, że europejscy autochtoni nie mają dokąd uciekać. Każdy bowiem region kontynentu jest już dotknięty problemem, także , a może zwłaszcza te rejony, w których kiedyś trudno było mieszkać - jak Skandynawia.
Polska, nie mająca żadnych długów wobec pozaeuropejskiego świata, przeciwnie, dysponująca historycznymi wierzytelnościami wobec europejskich potęg i wciąż gdzieś tam w głębi nosząca w sobie mit Chrystusa, albo co najmniej Samarytanina narodów, znalazła się w sytuacji wyjątkowo dwuznacznej. Nie mamy żadnych zobowiązań wobec mieszkańców Azji, a tym bardziej Afryki, wynikających z wyrządzonych im krzywd, a przy tym nasza odzyskana z trudem państwowość i społeczna stabilność jest chwiejna i narażona na wrogość dwóch wielkich potęg, między które jesteśmy wciśnięci. Za obecny status, który mimo wszystkich niedogodności musimy uznać za bardzo przyzwoity, a nasz kraj za dobre miejsce do życia - całe pokolenia Polaków płaciły wielką daniną krwi, potu i łez, o której Churchillowi i jego rodakom tak efektownie wprowadzającym te waluty do pojęć społecznych - nawet śnić się nie mogło. I tych naszych osiągnięć musimy bronić, przynajmniej na tyle, aby następcom pozostawić państwo w stanie nie gorszym od przez nas odziedziczonego, po przodkach, dla których fizyczne przeżycie częstokroć było największym wyzwaniem. Ostatni z nich dożywają swoich dni.
I oto okazuje się, że w zakresie tego z kim chcemy dzielić się naszym powodzeniem, kogo uznać za "Bóg w dom", nie mamy żadnej suwerenności. O tym kto do Polski zostanie przysłany jako nasz, no tu brak właściwego słowa....współobywatel? współmieszkaniec? współpracownik? - nie będą decydować Polacy. Będą decydować urzędnicy krajów, które zbudowały swój dobrobyt ( i nadal budują ), na bezwzględnej eksploatacji innych, maskując przy tym swoje cele śmieszną retoryką o potrzebie pomocy najsłabszym. Nie kto inny jak Angela Merkel, chcąc zachęcić swoich rodaków do entuzjastycznego przyjmowania "uchodźców" przekonywała ich, że przybysze to głównie "inżynierowie i lekarze", demaskując tym samym prawdziwe oblicze niemieckiej polityki migracyjnej. Drenaż. Bezwzględny drenaż krajów Azji i Afryki z ludzi wykształconych, tak jakby "inżynierowie i lekarze" nie byli potrzebni tam, w swoich krajach rodzinnych. Katastrofa tej polityki, normalna w dziejach Niemiec, bo zawsze gdy wpadają w ideologiczny obłęd , to ze skutkami tragicznymi dla siebie i dla świata, stała się oczywistością. A skutkami katastrof Niemcy zawsze dzielą się chętnie. Jest na to nawet dobre słowo zaczerpnięte ze słownika ubezpieczeń - repartycje. I właśnie my mamy zostać takim reasekuratorem dla szaleństw starej Europy i po to zainstalowała nam tu Tuska.
Nie trudno sobie wyobrazić skutki "paktu imigracyjnego" dla kraju takiego jak Polska, w którym głód mieszkaniowy przekracza milion lokali, a kolejne kilka milionów jest w złym stanie. Dla kraju poddanego obłędowi "zielonego ładu", wyłączającego mu źródła energii, żywności i zmuszającego do przekierowania mocy remontowo - budowlanych na termomodernizację istniejących budynków, a nie wznoszenie nowych.
W zamian za zgodę na to szaleństwo, na to odkupowanie nie swoich win, dostaniemy "Wał Tuska" na wschodniej granicy, mający nas chronić już nie wiem przed kim, bo status szturmujących te umocnienia, w oficjalnej propagandzie zmienia się szybciej niż pogoda.
Przy czym Tusk w porównaniu ze swoim rywalem Trzaskowskim, to i tak jeszcze ludzki pan, bo gdy prezydent Warszawy przeforsuje swoją koncepcję, podnoszącą autoidentyfikację do rangi prawa, wbrew zapisom dokumentów publicznych i aktów stanu cywilnego, to już żadne "wały pomorskie" i inne wały Tuska nam nie pomogą, bo każdy mieszkaniec Lagos, Kairu, Damaszku, Mogadiszu i innych tego typu metropolii będzie mógł ogłosić, że właśnie się poczuł Polakiem, a po przybyciu do naszego kraju, każdy urzędnik będzie musiał tę autoidentyfikację respektować. Zdaje się, że idziemy tą drogą.
Inne tematy w dziale Polityka