Gdyby chcieć "przepolszczyć" łacińską kapitulację, to pewnie wyszłoby coś na kształt "oddawania głowy", oczywiście w znaczeniu symbolicznym, na którego określenie mamy rodzime "poddanie". W kontekście jednak naszych dziejów kapitulacja jest o tyle lepsza w użyciu, że oddaje też drugie łacińskie znaczenie, czyli oddawanie stolicy. Nasze niełatwe dzieje czynią bowiem z Warszawy miasto , które Polacy często musieli oddawać jako swoją głowę i analiza tych wydarzeń jest jedną z najcięższych nauk wynikających z narodowej historii. Bić się , czy nie bić, kapitulować, albo nie, a jeśli - to na jakich warunkach. I nie można się przy tym oprzeć wrażeniu, że o ile o różnych naszych zbrojnych wysiłkach wiemy wiele, zwłaszcza jak się zaczynały i trwały, o tyle wiedza o tym, jak się kończyły jest zazwyczaj minimalna i wstydliwie chowana, bo nie ma się czym chwalić. A jednak to duży błąd, bo jeśli historia ma nas czegokolwiek uczyć, to kto wie , czy najlepszą lekcją nie jest zazwyczaj ta, o zaniechaniu walki. Najlepszą, ale też najtrudniejszą i zaprawioną też największą dawką goryczy. Co nie zmienia faktu, że dzieje warszawskich kapitulacji powinny się doczekać jakiegoś osobnego zestawienia.
Zaczęło się w listopadzie 1794r., gdy wraz z rzezią Pragi i wyjściem wojska ze Stolicy upadała ostatecznie Rzeczpospolita. Tu nie było czego zbierać, a ostateczna kapitulacja resztek wojsk Insurekcji w Radoszycach koło Końskich nie miała w sobie żadnych politycznych warunków. Pokonane wojsko się rozeszło, a los Kraju rozstrzygnięty został gdzie indziej i bez udziału Polaków. Jednak dwanaście lat później , też w listopadzie, w Warszawie zjawiły się napoleońskie orły, dając podstawy do powstania Księstwa Warszawskiego. Młode państwo, zaatakowane w kwietniu 1809r. przez wojska "monarchii Habsburgów" musiało oddać swoją Stolicę, ale to już była zupełnie inna historia, którą trudno nazwać kapitulacją. I tu mamy pierwszą naukę o odwadze, do której świat należy. Właściwie to trudno określić co poza "dał nam przykład Bonaparte" sprawiło, że Polacy tak gwałtownie się zmienili. Z państwa , w którym sztuka wojskowa upadła, a solidnej armii nie widziano od pokoleń, nagle, w ledwie lat kilka, staliśmy się krajem o wielkim potencjale militarnym, przynajmniej jeśli chodzi o bitność i sprawność żołnierzy. W 1809r. Polacy już wierzyli w siebie i byli pewni własnej mocy , nawet w obliczu kilkukrotnej liczebnej przewagi wroga. I widać to było w sztuce kapitulowania, choć w tym wypadku - jednak pozornego. Książę Józef, mimo , że jego wojsko utrzymało w raszyńskiej bitwie swoje pozycje - musiał oddać Warszawę, narażając się przy tym na gniew i nienawiść jej mieszkańców, pomnych jak niesławne nazwisko nosi. I tu poznaliśmy wielkość tego człowieka, zwłaszcza w negocjacjach z arcyksięciem Ferdynandem, członkiem domu panującego. Warunki wynegocjowanej konwencji o oddaniu miasta były wielce korzystne dla strony polskiej, głównie dzięki nieugiętej postawie Poniatowskiego, który w krytycznym momencie, gdy Austriacy dawali tylko jeden dzień na wyjście wojska z Warszawy, a Polacy potrzebowali dwóch na zabranie wszystkich zapasów wojennych, zachował się jak na wodza przystało:
"Książę okazał powagę i tęgość, bo gdy wymagał dwa dni czasu dla usunięcia się z wojskiem, a arcyksiążę jeden mu tylko dzień dawał, książę wziąwszy papier z podanemi punktami , rzekł: będę się bronił do ostatniego, ukłonił się i odchodził do konia; arcyksiążę niechętny zerwania, przystał na co żądano".
Podobnie było z ugodą o Pragę, na której opuszczenie Poniatowski zażądał 36 godzin a Habsburg oferował 12. Gdy Ferdynand zagroził ostrzałem z Warszawy, książę Józef odpowiedział, że też strzelać będzie, a zacznie od bombardowania własnego Pałacu pod Blachą. Ostatecznie stanęło na tym, że Praga nie mogła być atakowana przez Austriaków od strony Wisły.
Tak negocjują ludzie odważni, pewni siebie i swoich sił. Sieją niepewność i zwątpienie w szeregach przeciwnika, najczęściej przy tym obnażając wszystkie jego słabości. Austriacy siedzieli w Warszawie sześć tygodni, a w tym czasie znacznie słabsza armia polska gromiła ich gdzie popadnie. Gdy Książę Józef przysłał w maju do Stolicy swojego adiutanta kapitana Szumlańskiego, arcyksiążę Ferdynand miał nadzieję, że z propozycjami negocjacji. Okazało się jednak, że ów oficer wyprawił się po pozostawione przez Poniatowskiego ulubione fajki i tytoń, które mu oczywiście zwrócono.
Nieco bez echa minęła kolejna rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. O tej dacie i początkach zrywu wiemy wiele, ale świadomość jak wojna we wrześniu 1831r. się kończyła, nie jest powszechna - wręcz przeciwnie. To wydarzenie wstydliwie ukrywane w zakamarkach naszej wiedzy historycznej, zmistyfikowane wierszami Mickiewicza i Słowackiego, zapadłymi w pamięć, ale nie oddającymi istoty rzeczy. W przeciwieństwie bowiem do roku 1809 lata 1830 - 31 mają w sobie ogrom niejednoznaczności, zapisanych też w indywidualnych postaciach. Tacy wielcy bohaterowie roku 1809 jak "Staś" Potocki, Ignacy Blumer, czy generał Hauke, padli zamordowani przez swoich w noc listopadową. Obrońca Woli, beznogi generał Sowiński został przez podchorążych, własnych uczniów, ciężko poraniony, podobnie jak wielce potem zasłużony dowódca "Czwartaków" Ludwik Bogusławski, o mało nie pozbawiony życia przez swoich żołnierzy. Największą jednak zagadkę stanowi postać najwybitniejszej postaci całego Powstania - Ignacego Prądzyńskiego. Wiemy dużo o jego działalności przed wybuchem wojny, udziale w samych walkach, spektakularnych planach i zwycięstwach, jak choćby to świetne pod Iganiami, gdzie dowodził osobiście. Ale co wiemy o zaprezentowanej przez Prądzyńskiego sztuce kapitulowania? Najtrudniejszej ze wszystkich, bo polegającej na oddaniu głowy, tak aby jej zupełnie nie stracić i uratować co się da z ogólnej klęski?
Bohaterowie , czy zdrajcy, to częsty dylemat w ocenie postaci czynnych w tych wypadkach. Opinia publiczna strąciła do piekła zdrady wielu ludzi wybitnych, na pomniki wyniosła tych, których zasługi dla Kraju sprowadziły się do wzniesienia okrzyku "do broni!" jakby to mogło cokolwiek załatwić. Mamy jednak Prądzyńskiego, który 7 września 1831r. stawił się w karczmie na Woli przed Paskiewiczem i carskim bratem, wielkim księciem Michałem, z listem od generała Krukowieckiego deklarującym: "że Krukowiecki ma zamiar powrócić całkowicie wraz z całym narodem polskim pod panowanie cesarza". Wręczając deklarację Prądzyński złożył Paskiewiczowi ustne oświadczenie, ażeby uważał dokument za osobiste jego zdanie.
Negocjacje o kapitulacji Warszawy nie trwały długo, a miały formę osobistej rozmowy Prądzyńskiego z carskim bratem. Generał wspominał, że w trakcie tej dyskusji wymógł na Rosjanach przyrzeczenie całkowitej i powszechnej amnestii, zachowanie odrębności Królestwa Polskiego, obustronną wymianę jeńców, a po wydaniu Warszawy zatrzymanie w rękach polskich Modlina i Zamościa, zakaz wejścia wojsk rosyjskich do miasta i możliwość swobodnego odejścia polskiej armii do województwa płockiego. Wojna była przegrana i wynegocjowane warunki wydawały się optymalne, zasłaniały bowiem kraj przed spustoszeniem, a stolicę przed zniszczeniem. W wyniku obalenia Krukowieckiego, konwencja wynegocjowana przez Prądzyńskiego, nie weszła w życie.
8 września Prądzyński był na Pradze, znosząc zarzuty większości generałów o zdradę i tchórzostwo. Nie udał się z wojskiem do Modlina. Pozostał w Warszawie, uznając się za jeńca wielkiego księcia Michała. 29 listopada 1831r. złożył ponowną przysięgę na wierność carowi, co nie uchroniło go od wywiezienia do Rosji. Tam Mikołaj kusił generała wielkimi apanażami za wstąpienie do armii rosyjskiej i traktował jego, i całą rodzinę z wyszukaną grzecznością. Prądzyński odmówił i z marnym skutkiem zajął się gospodarowaniem na roli, a Mikołajowi pozostawił memoriał o wojnie, będący przedmiotem wielu analiz w rosyjskich szkołach wojskowych. Nam pozostał plan kontrofensywy polskiej, niemal w całości zrealizowany w 1920r. A poza tym pozostało otwarte pytanie, czy walka w karczmie na Woli nie była dla niego najtrudniejsza w życiu?
Inne tematy w dziale Kultura