Pewnie okładka tygodnika "Polityka" z października 2007r. zatarła się w zbiorowej pamięci, warto o niej zatem przypomnieć, zwłaszcza ze względu na treść, jaką reklamowała. Oto rozpędzony w pogoni za piłką Donald Tusk zmierza ku bramce przeciwników, z wyrysowanym na twarzy zamiarem strzelenia rozstrzygającego gola. Nie spudłował, bo przy takim wsparciu trybun, sponsorów, sędziów, "działaczy" zwanych dziś z obca "aktywistami" i innych, zewnętrznych szatanów, spudłować nie mógł. Tusk wygrał, choć osobistej zasługi i w samym zwycięstwie , i w kilkuletnim potem konsumowaniu jego owoców - miał bardzo niewiele. Dziwna to kariera i słaby zawodnik, choć zawsze znajdujący się w odpowiednim momencie, aby dostawić nogę i wbić piłkę do pustej już bramki przeciwników. Jak jednak powszechnie wiadomo każda passa się kiedyś kończy i zdaje się, że właśnie teraz , przy wszystkich pozorach politycznego szczęścia, Donalda Tuska dopadło jego przeciwieństwo. Zawsze kojarzył mi się z tym jegomościem z bajki Jana Brzechwy, co to przeleżawszy cały dzień na tapczanie, o mało nie umarł z przepracowania, ale logika wydarzeń, a raczej siła umocowań, pozwalały Tuskowi się tym powszechnym wizerunkiem nie przejmować. Do teraz, bo został właśnie przywołany na zbawcę notorycznie przegrywającej drużyny, a wszyscy zniecierpliwieni kolejnymi jej porażkami kibice, pamiętali te bramki strzelone w 2007r. i później. Tylko, że to było 16 lat temu i w przypadku tego akurat zawodnika zasadne wydaje się pytanie: " stary człowiek, czy może "? I odpowiedź na tę zagadkę stanowić będzie najważniejszą kwestię naszej polityki w najbliższych miesiącach.
Być może czytelnicy Marka Hłaski pamiętają opowiedzianą przez niego anegdotę o jegomościu piszącym dla pewnej redakcji powieść w odcinkach. Niezadowolony z honorarium poprosił szefa o podwyżkę, a gdy ten odmówił, zemścił się pisząc ostatni fragment powieści. Główny bohater wyskakiwał z płonącego samolotu na wysokości 10.000 m., bez spadochronu i nad pustynią. Redakcja zatrudniła nowego pisarza, a ten zaczął kolejny odcinek od słów: "Po cudownym ocaleniu, nasz bohater ...itd." Być może skojarzenie Tuska z owym skaczącym bez spadochronu nie jest zupełnie jednoznaczne, ale ma w sobie wiele podobieństw, głównie to, że w sensie politycznym Tusk nie może liczyć na nic innego, jak cudowne ocalenie. A jednak znów "musi" i dlatego mamy sequel. Nad tym dlaczego "musi", zamiast konsumować owoce swoich wieloletnich starań o "rozwiązanie problemów socjalnych" jak kiedyś określił pryncypia swojego uczestnictwa w polityce, zostając wicemarszałkiem senatu - nie ma co się rozwodzić. "Musi" i już, bo poziom degrengolady lewicowo - liberalnych elit w Polsce jest już taki, że nie sięgają dna bo to o wiele za wysoko. Ostał im się ino Tusk i to jemu przypadnie rola premiera w ośmiogwiazdkowej koalicji. I nie da rady. Nie da, bo choć to sequel, to w znaczeniu - ciąg dalszy, a nie powtórka. O powtórce mowy być nie może, bo kompletnie zmieniła się scenografia, a aktorzy mocno się postarzeli. I to musi mieć konsekwencje.
W 2007r. Tusk przejął władzę po bardzo dobrych rządach nad gospodarką, sprawowanych przez Zytę Gilowską. Polska społecznie i gospodarczo był przygotowana na skorzystanie z unijnych dobrodziejstw, starczyło tylko za bardzo nie szkodzić i tu akurat Tusk, gość z brzechwowskiego tapczanu pasował idealnie. Strumień funduszy płynął, nadmiar wewnętrznej frustracji zneutralizowała możliwość wyjazdu i pracy za granicą , Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatnio, zwłaszcza ci, potrafiący bezwzględnie z życia czerpać. Krach tej polityki w 2015r. miał wiele przyczyn, chociaż znaczenie jednej z nich nam dziś umyka. Rozpętany wtedy przez Angelę Merkel kryzys migracyjny realnie przeraził Polaków, widzących nie tylko to co dzieje się w Niemczech, ale słyszących relacje kierowców polskich ciężarówek, próbujących jeździć do Wielkiej Brytanii przez Calais. Wtedy PiS tę kartę świetnie rozegrał i na niej zyskał kilka procent głosów, przeważających szalę.
I tu Tusk ma do czynienia z pierwszym wyzwaniem, któremu nie podoła. Imigracja. Wprawdzie w kampanii wyborczej zręcznie się wywinął, grając "aferą wizową", o której korzeniach, przebiegu i rozmiarach szersza publiczność nie miała pojęcia, ale autentyczny zalew imigrantów widoczny w największych miastach, dał się z działalnością rządzących powiązać, a akurat to, czy muzułmański imigrant jest tu legalnie, czy nie - nie ma dla opinii publicznej większego znaczenia. Ważne, że fizycznie jest, a powinien być gdzie indziej. Tym niemniej chwilowe zejście z linii strzału niczego Tuskowi nie da. Problem będzie narastał i będzie też wymagał radykalnych rozstrzygnięć, choćby z tego powodu, że w Polsce , systemowo dotkniętej brakiem mieszkań, a mieszkań komunalnych w szczególności, wszelkie próby kwaterowania przybyszów, kosztem autochtonów, skończą się gwałtownymi protestami i jeszcze szybszym spadkiem poparcia dla rządzących, wspierających "prawa imigrantów", także te do świadczeń socjalnych.
Drugi problem, którego Tusk nie pokona, to kwestia funduszy unijnych. Ich rola radykalnie zmieniła się od czasów poprzedniego premierowania. Tym razem są antyrozwojowe, skierowane na deindustrializacje, deagraryzację i demotoryzację. To już wyłącznie ser w pułapce na myszy i wszyscy świadomi uczestnicy gry politycznej to wiedzą. Jeszcze większy kłopot to konieczność świadczeń w drugą stronę, związana z radykalnym podniesieniem kosztów życia, nieuchronnym skutkiem wdrożenia unijnych pakietów klimatycznych, z ETS 2 i dyrektywą o bioróżnorodności na czele. To będzie potężne uderzenie w transport, mieszkalnictwo i przemysłową produkcję żywności. Nie mamy tu żadnych rezerw tlenu, który moglibyśmy podać podduszonemu społeczeństwu i tylko ludzie słabi na umyśle, czyli koalicjanci Tuska i jego otoczenie, mogą nie zdawać sobie sprawy ze skutków, jakie już wkrótce uderzą w polską gospodarkę.
PiS wobec zwycięzców, zachował się trochę jak ów pisarz z opowieści Hłaski. Zawiesił ich w takiej przestrzeni, w której mogą dużo machać łapami i się wydzierać, ale w istocie ich pole manewru jest znikome. Gdy Tusk dokonywał skoku na pieniądze z funduszy emerytalnych i podnosił wiek emerytalny, miało to jednak poważny komponent abstrakcyjny. Tych pieniędzy i tych lat, publiczność jeszcze nie miała. Teraz, zasypana świadczeniami socjalnymi, liczy już na konkretach, a co portfel widział, tego sercu żal. I tego się nie da przeskoczyć. Cofnięcie "zdobyczy socjalnych", zwłaszcza jak się ma za koalicjanta Zandberga, nie będzie możliwe, a to nieuchronnie doprowadzi do rozjechania budżetu, zwłaszcza w kontekście kolejnych min pozostawionych przez poprzedników.
Skąd Tusk na to wszystko weźmie? Być może zapewnienia Mateusza Morawieckiego o świetnym stanie finansów publicznych są szczere i oparte na faktach, ale nawet jeśli, to ich obecna stabilność nie jest dana raz na zawsze, zwłaszcza wobec nadchodzących potężnych ciosów, w postaci imigracji i jej kosztów, rozbudowanej polityki świadczeń społecznych, no i najważniejsze - załamania gospodarczej struktury UE w wyniku realizowania obłędnej polityki klimatycznej.
Tym wszystkim wyzwaniom człowiek od ganiania za piłką i odpoczywania na tapczanie sprostać nie może , zwłaszcza, że większość jaką dysponuje w parlamencie jest ulepiona z bardzo nietrwałych i nieestetycznych elementów. Teraz się udało, ale co dalej, gdy wygrało się wybory obscenicznym hasłem, poniesionym do urn przez elektorat, który na prośbę o wymienienie państwa na "A", najczęściej odpowiada "Afryka".
Inne tematy w dziale Polityka