Poznawszy wynik niedzielnej elekcji, po wysłuchaniu wielu komentarzy i analiz, skojarzyłem sytuację uważnego obserwatora wydarzeń z jedną z wielu niesamowitych scen z "Ojca Chrzestnego". Oto stary Don Corleone wracając z konwencji mafijnych "rodzin", mającej na celu zawarcie "pokoju" po krwawej wojnie, doznaje nagłego olśnienia, że za jej rozpętaniem i próbą eliminacji jego organizacji stoi człowiek pozornie niezaangażowany i nawołujący do zgody - Barzini. Do tego momentu wszyscy są przekonani, że "rodzina Corleone" walczy z "rodziną Tattaglia", ale zmysł obserwacji i analizy wskazuje doświadczonemu szefowi inne rozwiązanie. Tattaglia to zwykły rzezimiech i sutener, nigdy nie byłby w stanie zmontować pułapki , w którą wpadł Sonny Corleone ginący w słynnej scenie na autostradzie, a wywabiony z kryjówki wskutek nieumiejętności zapanowania nad emocjami. Wrogowie doskonale znali tę słabość i potrafili uruchomić całą sekwencję zdarzeń prowadzących do śmierci młodego mafiosa. Jednak moment, w którym stary Don prawidłowo rozpoznaje wroga, staje się punktem zwrotnym, a rodzina Corleone wyrówna rachunki.
Wielkie dzieła nawet jeśli wywodzą się z kultury popularnej, dają swoimi ujęciami schematy pomocne w rozumieniu rzeczywistości i choć zastosowanie tematyki i estetyki "Ojca Chrzestnego" do opisu wyborów w demokratycznym kraju, wielu może uznać za nadużycie, to zupełnie niesłusznie. Jeśli się chce wygrywać wybory , trzeba sprawę traktować poważnie, czyli rozumieć, że to brudna gra na emocjach, w której chodzi głównie o sprowokowanie przeciwnika , tak aby wpadł w pułapkę bez wyjścia, jak Sonny Corleone w punkcie poboru autostradowych opłat.
W naszej rzeczywistości ostatniej elekcji pojawił się gracz, będący wielkim zwycięzcą, a ofiarami stali się wszyscy pozostali, choć na razie najbardziej spektakularną - Konfederacja. Ktoś, kto wystawił Trzecią Drogę, rozegrał swoją partię z wielkim mistrzostwem i dlatego skojarzył mi się z owym Barzinim, którego długo nikt nie podejrzewał o bycie mózgiem zbrodni.
Przypomnijmy sobie skromne początki całej operacji, gdy telewizyjny prezenter wystartował w wyborach prezydenckich i nie posiadając żadnych zasiedziałych partyjnych struktur osiągnął bardzo dobry wynik. Wtedy trochę na zasadzie pospolitego ruszenia, którego najbardziej widocznym objawem było pojawienie się na wielu prywatnych domach plakatów z hasłem "Szymon ma mój głos". Przy czym ludzie oddający ów głos Hołowni, stawiali wyłącznie na estetykę , bo cel był niezmienny - obalenie Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji. Tyle, że metodami stonowanego Barziniego , a nie brutalnego i tępawego Tattagli. Początkowo wydawało się , że prezydencki epizod Szymona Hołowni to krótkotrwały wzlot, pozbawiony zasobów energii pozwalających na dłuższe świecenie. Ale Hołownia nie zgasł, bo cały czas był zręcznie zasilany. Polsce 2050, partii bez struktur i z bardzo mętnymi i podejrzanymi źródłami finansowania, nie dawali szans najpoważniejsi gracze, a największe tuby opozycyjnej propagandy wręcz nawoływały do likwidacji tej partii i wtopienia jej w Koalicję Obywatelską. Hołownia to spokojnie wytrzymał i struktury sobie znalazł, w postaci PSL. A to w sensie posiadanych zasobów partia bardzo poważna i to od bardzo zamierzchłych czasów - kto nie wierzy , niech przeczyta "Pamiętniki" Marii Dąbrowskiej, silnie z ruchem ludowym związanej i przed wojną, i po niej.
W każdym razie ktoś, kto doprowadził do mariażu Polski 2050 z PSL dokonał świetnego posunięcia, żeniąc wizerunek z majątkiem. Pozostało tylko wyeliminować konkurencję do bycia realną trzecią siłą w polskiej polityce i to w jaki sposób rozegrano Konfederację wzbudza podziw dla gracza. Formacja Bosaka i Mentzena szła pod pełnymi żaglami zasilana potężnymi negatywnymi emocjami zarówno w stosunku do rządzących jak i do totalnej opozycji, bo i jedni i drudzy w sprawie opresji "pandemicznej" i wsparcia dla Ukrainy niczym się nie różnili. Sprzeciw wobec tej polityki to była silna karta w nadchodzących wyborach i trzeba było ją wytrącić z rąk Konfederacji, co okazało się łatwe, ale tylko dla wprawnego gracza , dysponującego odpowiednimi instrumentami. A najważniejszym z nich okazały się sondaże. Najpierw zaczęto Konfederację w nich pompować, stwarzając wrażenie, że to będzie siła rozstrzygająca o przyszłym rządzie. I gdy przywódcy tego ugrupowania uwierzyli w swoją sprawczość, nagle nastąpił zwrot i zjazd poparcia w badaniach. To wywołało panikę i namnażanie błędów, niemożliwych do naprawienia. Majstersztyk i to bez żadnego ryzyka, bo ze względu na strukturę i dużą ekscentryczność wielu czołowych postaci, Konfederacja zawsze jest wystawiona na jakiś potężny strzał propagandowy, nie ma więc realnego potencjału na przebicie granicy pozwalającej realnie myśleć o byciu trzecią siłą. Przynajmniej na razie, gdy zawsze znajdzie się jakiś Korwin z bezmyślnymi wypowiedziami.
Tym niemniej Konfederacja odegrała swoją rolę, bo wystraszone PiS i PO zaczęły w nią strzelać jak w Sonnego Corleone, a tymczasem uśmiechnięci Hołownia i Kosiniak - Kamysz spokojnie i bez wysiłku mogli zgarnąć naładowany negatywnymi emocjami elektorat protestu przeciw PiS , nie chcący głosować na obciachową i bezmyślną Platformę. Uśpili wszystkich i bo do pewnego momentu byli zupełnie zlekceważeni. Sztabowcy PiS wierzyli, że płaczliwego Szymona i fikuśnego "Tygryska" uda się łatwo zepchnąć pod próg, a Donald Tusk był przekonany, że zostaną przez niego wessani. Nic z tych rzeczy, bo za nimi stoi Barzini, który teraz właśnie dysponuje pakietem kontrolnym w polskiej polityce, a wszystkie wojujące partie muszą przychodzić do "dwóch takich" z propozycjami gór złota w zamian za kilkadziesiąt głosów w Sejmie. Tak się robi politykę i wygrywa wybory.
Co będzie dalej? Tu nawet Barzini ma kłopot z zagospodarowaniem sukcesu. Bo stara Europa, z której portów już nie wypływają okręty na podbój Świata, a nawet wręcz przeciwnie, wchodzi w wielki kryzys gospodarczy i społeczny, stojący tuż za progiem i za wschodem już jutrzejszego słońca. A rządzona jest przez zniewieściałych kretynów. W każdym razie u nas to Barzini nominuje tego, kto będzie rządził. Zapewne teraz jednak Tuska. Pamiętajmy jednak, że gdy obejmował on rządy w 2007r. , sytuacja była diametralnie różna od obecnej - gospodarka rozpędzona po świetnych rządach nad nią Zyty Gilowskiej i zasilana strumieniem funduszy unijnych , na których Tusk i jego ludzie mogli się długo paść. Teraz jest inaczej. Zupełnie inaczej.
Inne tematy w dziale Polityka