Jeśli komukolwiek się wydaje, że dzisiejsze obyczaje zasługują na słynną cycerońską recenzję , winien dokonać cudu i spróbować poznać treść Statutów Wiślickich Kazimierza Wielkiego. Wprawdzie ta pierwsza próba kodyfikacji polskiego prawa zwyczajowego została spisana po łacinie, ale w latach 1449 - 50 niejaki Mikołaj Suled burmistrz Warki, dokonał tłumaczenia tego tekstu na nasz język, dzięki czemu posiadamy w zasobach niezwykły ślad pierwotnej polszczyzny, zawierający w sobie wiele pojęć przynależnych średniowiecznemu prawu polskiemu. I choć dziś te zapisy są trudne do zrozumienia bez przypisów, słownika i skupienia uwagi, to jednak cierpliwy czytelnik wyłowi z nich to co najważniejsze - zapis ludzkiej kondycji, która jak się możemy przekonać wcale wiele się przez wieki nie zmieniła. W każdym razie, mniemając, że owe Statuty były odpowiedzią na istotne kwestie życiowe, mamy pewność, że przodkowie nie należeli do ludzi łagodnych i to niezależnie od płci.
Zaświadcza o tym taki oto przykład, zawarty w rozdziale XVIII "Wdowa i panna ma mieć rzecznika". Zacytujmy w całości i dosłownie, bo to smakowity fragment ówczesnego ustawodawstwa:
"Iże dla krewkości , panieńskie i też dziewicze obcowanie męzkie ma być im oddalono, aby gdy ony kogo pozwą , albo je kto pozwie na niektóry rok albo prawo tedy chcemy, aby sędzia swego podsędka albo inszego namiesnika tej panny i z jej sąmpierczem do jej gospody posłał, przed którym że to rzecz swą ma polecić swemu rzecznikowi albo wzyęczczy, albo komu się jej będzie lubić".
Tekst nie jest łatwy do precyzyjnego odczytania, ale jego istotę mniej więcej "łapiemy". Najwidoczniej krewkość niektórych niewiast w sądach i na "rokach" była tak dolegliwa dla mężczyzn, że Kazimierz Wielki, sam przecież słynący wybuchowym charakterem, postanowił zakazać kobietom osobistego prowadzenia sporu przed obliczem sędziego. A zatem w tekście Statutu Wiślickiego po raz pierwszy spotykamy się z problemem rozwrzeszczanego uczestnika dysputy, uniemożliwiającego normalne procedowanie i rejestrujemy próbę zaradzenia temu kłopotowi. Poprzez usunięcie kobiet z sądu. Przy tym zwróćmy uwagę, bo w dzisiejszym świecie rządzonym przez baby różnych formalnie płci sprawa umyka - niewiasty już w średniowieczu miały samodzielną zdolność procesową. Przynajmniej w Polsce. I chociaż nie wszystkie, bo w zacytowanym rozdziale mowa o pannach i wdowach, czyli nie mężatkach, w imieniu których zawsze występował mąż, to jednak musimy to wyraźnie podkreślić - kobiety miały duże możliwości w zarządzaniu własnym majątkiem i mogły być aktywne przed sądami i to zarówno jako powód ( iściec ) , albo pozwany ( sąmpierz, sampierz ). Widocznie z prawa tego korzystały "krewko" i był to duży problem, skoro Kazimierz postanowił rozwiązać go za pomocą przymusu ustanowienia pełnomocnika, zwanego "rzecznikiem", albo "wzyęczczą" ( swoją drogą - genialne słowo ). A zatem białogłowy nie mogły działać osobiście, ale już w wyborze reprezentanta nie miały żadnych ograniczeń, bo mogły ustanowić nim każdego podług własnego uznania. Zwróćmy też uwagę, że sędzia miał obowiązek wysłać swojego zaufanego "podsędka" do siedziby ( "gospody" ) takiej niewiasty, aby tam odebrał stosowne oświadczenie woli, wyrażone w dowolnej formie, tyle, że przez pełnomocnika. Widać , że taki "podsędek" też potrzebował ochrony przed bezpośrednim obcowaniem z "jejmością" i to na jej terenie.
Jeśli u źródeł słynnego przysłowia o tym, kim wysługuje się diabeł w razie własnej niemocy, leżą te same przesłanki co u podstaw owego fragmentu kazimierzowskiej kodyfikacji, to nie ma się czemu dziwić, że krewkie niewiasty zyskały sobie złą sławę i należało się zabezpieczać poprzez : "obcowanie męzkie ma być im oddalono".
Niestety , czasy się zmieniły i jako się rzekło - kategoria "rozwrzeszczana baba" stała się obszernym zbiorem , zawierającym w sobie przedstawicieli wszystkich znanych i jeszcze nie odkrytych płci, a przy tym oderwała się od statusu społecznego, wieku i zawodu. Dlatego nie możemy się czuć bezpieczni nawet gdy widzimy kilku utytułowanych facetów w garniturach , rozpoczynających jakąś dyskusję. Mamy wręcz pewność, że za chwilę wszyscy, co do jednego, łącznie z redaktorem prowadzącym staną się wrzeszczącymi babami, których słuchać się nie da, a nawet gdyby ktoś z kakofonii wyłowił jakieś obszerniejsze frazy , to i tak zazwyczaj pozbawione sensu, albo oparcia w rzeczywistości. Niestety nie wiadomo jak to zjawisko zwalczać, a szkoda, bo wymiana myśli w formie debaty, to fundament naszej cywilizacji. Tymczasem znalezienie jakiejkolwiek publicznej dyskusji, w której ludzie realnie i bez przeszkód wymieniają się poglądami - graniczy z cudem i szczerze mówiąc osoby podejmujące próby bycia publicznością programów z udziałem polityków, czy ekspertów, uważam za zaawansowanych masochistów.
Może rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązkowego "wzyęczczy" dla każdego polityka od posła wzwyż z jednoczesnym zakazem przebywania rozwrzeszczanych bab w miejscach użyteczności publicznej. Póki się nie uspokoją.
Inne tematy w dziale Kultura