Zainspirowany obszerną dyskusją pod moim poprzednim tekstem zamierzam napisać cykl notek prawniczych, o istotnych kwestiach związanych z relacją państwo - obywatel. Na chwilę jednak ten zamysł odkładam, a raczej poprzedzam wstępem , jak się wydaje niezbędnym dla analizy teraźniejszości, zwłaszcza w kontekście nadchodzących wyborów i związanych z nimi wzmożeniach. Nie ukrywam , że bezpośrednią inspiracją dla tego przedsłowia było obejrzenie filmu pewnego bardzo popularnego blogera, w którym zaatakował Konfederację , przypominając ponure czasy balcerowiczowskie i swoje w nich doświadczenia związane z poszukiwaniem i wykonywaniem pracy. Głównym hasłem tego występu było stanowcze "nie!" dla powrotu do darwinizmu społecznego, wolności gospodarczej, prywatyzacji, swobody konkurencji i zawierania umów - czyli wszystkiego tego, co nieodmiennie kojarzy się z Leszkiem Balcerowiczem i jego rządami nad polską gospodarką. Dla człowieka obserwującego rodzime życie społeczne i związaną z nim publicystykę, filmik nie może być żadnym zaskoczeniem, ponieważ od dłuższego czasu nazwisko autora terapii szokowej jest wiązane z ekonomiczną klęską, nędzą, upadkiem i emigracją. Jeśli wierzyć wszystkim krytykom, na płynący mlekiem i miodem kraj spadła plaga w postaci kataklizmu o nazwisku Balcerowicz, która zniszczyła do korzenia wybujały plon kilkudziesięciu lat panowania nad Polską ustroju realnego socjalizmu. Nieprzypadkowo największymi krytykami Leszka Balcerowicza byli komuniści, którzy już w kilka lat po upadku PRL w chwale objęli rządy, ratując kraj przed degrengoladą, wytworzoną przez kilkadziesiąt miesięcy rządów "liberałów". I tak zostało.
Choć jestem bardzo silnie przywiązanym do zasad wolności gospodarczej i tylko systemy oparte na swobodzie przepływu towarów, usług i dóbr, w warunkach silnego państwa - arbitra, uważam za wydajne i sprawiedliwe społecznie, to jednak nie zamierzam bronić polityki gospodarczej Leszka Balcerowicza jako uczciwej wobec wszystkich obywateli. Taką nie była , bo pod osłoną wielu słusznych idei, pozwoliła na rozwój wybujałych patologii, głownie zresztą wynikających z bezradności postkomunistycznego państwa w tych elementach, w których powinno być najsilniejsze - ścigania nadużyć, czy w wielu wypadkach zwykłego bandytyzmu, o różnych odcieniach i metodach działania. Jednak mając krytyczny stosunek i do samego polityka , i do wielu negatywnych zjawisk, rozwijających się bez przeszkód pod jego rządami, nie mogę zgodzić się z dwoma opiniami - i z tą utożsamiającą pierwsze lata III RP z realiami wolnego rynku, ale także z tą , określającą Balcerowicza mianem ojca polskiej biedy i rozpaczy. Dlaczego?
W 1987r. rozpoczynałem studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Warunkiem niezbędnym podjęcia nauki, było podówczas odbycie studenckich praktyk robotniczych. Zamiast zatem relaksować się po maturze i trudnej walce o indeks ( kilkoro kandydatów na jedno miejsce, przy czym ilość miejsc w wolnym obiegu, dla ludzi spoza prawniczych środowisk była bardzo ograniczona, co jeszcze zaostrzało konkurencję ) , cały sierpień spędziłem przy taśmie słynnej żerańskiej Fabryki Samochodów Osobowych. Cała sytuacja była szczytem nonsensu socjalistycznego państwa, w którym procesami gospodarczymi ściśle zarządzała monopartyjna biurokracja, co widać było na każdym kroku i kto wie, czy ten miesiąc spędzony przy montażu szyb w FSO 1500 ( wcześniej Fiat 125p ) nie był jednym z ważniejszych w moim życiorysie. Ze względu na poczynione obserwacje.
Aby się dostać z Mokotowa na Żerań i zdążyć na pierwszą zmianę, jechałem pierwszą "12" , z mojego przystanku 4'35. Mniej więcej w połowie trasy mijałem tramwaje wypchane ludźmi zmierzającymi w przeciwnym kierunku - na Służewiec Przemysłowy, tam gdzie teraz stoją szklane wieże "Mordoru". Warszawa była w dużej mierze miastem przemysłowym i zanim w epoce "postbalcerowiczowskiej" zawładnęli nią "młodzi, wykształceni, z większych ośrodków" owe szklane wieże zaludniający, wielką część mieszkańców Stolicy stanowiła hołubiona ( przynajmniej werbalnie ) klasa robotnicza, dla której stworzono Polską Rzeczpospolitą Ludową. Sądząc ze współczesnych narracji, ludowi żyło się w realnym socjalizmie zupełnie dostatnio, przynajmniej dopóty, dopóki złowrogi Balcerowicz nie zniszczył tej sielanki.
A jaka była prawda? Tej może nie poznałem w całości przez miesiąc pracy w przodującej peerelowskiej fabryce, ale co się napatrzyłem to moje, a i odciski w duszy pozostały. Zanim dopuszczono nas do taśmy produkcyjnej, wysłuchać musieliśmy pogadanki, z głównym wątkiem - nie próbujcie nic wynosić poza bramę. Dlatego, gdy drugiego dnia pracy przyczepił się do mnie jakiś namolny człowiek, dopytujący , czy dałoby się załatwić tylną szybę do Fiata, natychmiast się oddaliłem. Nie wszyscy jednak opierali się pokusie, o czym wielokrotnie się przekonywałem, próbując nalać benzynę z dystrybutora na końcu taśmy ( potrzebna była do przecierania szyb z resztek gumy uszczelniającej ). Tam non stop ginął "pistolet" i zostawał tylko obcięty gumowy wąż. Spytałem kiedyś swojego majstra, po co ludzie to kradną? Części - rozumiem, ale końcówkę od dystrybutora? Mamy wśród załogi wielu działkowców, a taki pistolet jest idealny do podlewania ogródka - padła odpowiedź. Z majstrem miałem zresztą znakomity układ, bo jak się szybko zorientowałem - prowadził "metę" na zakładzie, a ponieważ dojeżdżał z jakieś odległej wsi i zawsze się spóźniał o godzinę, to musiałem siedzieć bezczynnie na krzesełku i odprawiać przychodzących, albo przyjeżdżających wózkami elektrycznymi klientów, dopytujących się, czy jest już Stasiek? Po paru dniach pozwolił mi wydawać towar, ale bez zbierania kasy. Gdy przychodził do pracy, robiliśmy kilka szyb i facet ruszał w teren ze sporządzonymi przeze mnie spisami, typu "Józek z lakierni 3 ", albo "Franek tapicer 4 ". Trzeba przy tym oddać, że robota co do zasady nie cierpiała, bo wiedząc , że majster się spóźnia, poprzednicy z drugiej zmiany zostawiali mu na taśmie kilka samochodów "na zaś" z wprawionymi szybami, co zazwyczaj starczało, bo taśma jechała wolno i bez przerwy przystawała. W rekordowym dniu, gdy akurat wypłata zbiegła się z wolną sobotą - to w poniedziałek na naszej zmianie wyprodukowano 12 samochodów ( przez 8 godzin ). Nic w tym zresztą dziwnego, bo pierwszy tapicer pojawił się dopiero około 9 i zaraz poszedł spać w samochodzie stojącym do poprawki. Takich przykładów etosu pracy zebrałem przez ledwie miesiąc kilkanaście i opuszczając ową słynną fabrykę, miałem pełną świadomość nadchodzącej katastrofy. Stwierdzenie bowiem, że system był niewydolny, marnotrawny i degenerujący dla wszystkich, byłoby zbyt łagodne. Opisanie tego, czym była PRL u swojego schyłku, wymaga bowiem najwyższego stopnia przymiotnika, bo tylko superlativus ze swoim "naj" jest tu przystający. I niestety nie tylko w odniesieniu do władców PRL, ale też do klas pracujących - z panami przy taśmach, o trzęsących się rękach, nie mogącymi rozpocząć pracy, póki Stasiek nie otworzy "mety" i z paniami za ladą " nie ma, nie będzie, jem przecież".
Nie! Zdecydowanie nie! Balcerowicz nie spadł na sielankowy świat , w którym ludzie mieli pracę, zarabiali godnie, przyzwoicie żyli, sklepy były zapełnione dostępnymi towarami, z kranów leciała ciepła woda, kaloryfery grzały , nikt nie słyszał o dwudziestym stopniu zasilania i 30 litrach benzyny miesięcznie na kartkowym przydziale. Bieda, bród, smród i złodziejstwo to dorobek socjalistycznego państwa, nie zostawiającego jednostkom odpowiedniej przestrzeni dla jakiejkolwiek uczciwej aktywności i o tym też pamiętajmy przywołując historię polskich nieszczęść.
Inne tematy w dziale Kultura