W zamierzchłych czasach moich studiów, natknąłem się na trzy monografie, które dla każdego studenta prawa powinny być lekturą obowiązkową. "Wstęp do teorii prawa cywilnego" to pozycja najbardziej z nich znana, podobnie jak autor - Andrzej Stelmachowski. Niewiele osób słyszało o Witoldzie Warkalle, niesamowitym wręcz naukowcu, twórcy dzieła niedużego formą, ale wielkiego treścią - "Odpowiedzialność odszkodowawcza: funkcje, rodzaje, granice". Trzecia pozycja to praca Ludwika Bara , człowieka o niezwykłym życiorysie, zwłaszcza jak na warunki PRL, autora książki całkowicie zaskakującej i pokazującej, że dla prawdziwej nauki nie ma żadnych barier. W 1962r. ukazało się dzieło zatytułowane "Sądowa kontrola administracji w Anglii", napisane przez Ludwika Bara właśnie, prawnika , którego prace można uznać za fundament polskiej nauki prawa administracyjnego.
Oczywiście każda z wymienionych pozycji miała dla mnie osobiście znaczenie ogromne, ale teraz, gdy zaczynamy żyć w systemie, proszącym się wręcz o nadanie mu miana psychiacji , wracam myślami do poglądów Ludwika Bara, będących podstawą ładu republikańskiego, sformułowanych w ponurych czasach gomułkowskich , zapewne z nadzieją, że ich autor doczeka się kiedyś normalnego państwa, w którym publiczne prawa podmiotowe będą respektowane, a samowola administracji poddana kontroli sądowej. Pamiętajmy bowiem, że II RP, u samego swojego zarania, ledwo okrzepła w świeżo wywalczonych granicach - oparła swój ład prawny w dziedzinie relacji pomiędzy administracją a obywatelem, na poddaniu kontroli działań urzędniczych nadzorowi sądu administracyjnego. Trudno zresztą sobie wyobrazić aby w republice było inaczej, bo wiele już w historii widzieliśmy przykładów do czego prowadzi niekontrolowana aktywność biurokracji. Zresztą gdyby bolszewizm odrzeć z tych wszystkich ideologicznych zaklęć i fanfar, a przyjrzeć się jego istocie i to nie przez lupę, ale gołym okiem - to właśnie tym był. Absolutną samowolą urzędniczą, kasującą prawa obywatelskie we wszystkich trzech głównych gałęziach - cywilnej, administracyjnej i karnej.
Nie było zatem przypadkiem, że twór nie wiadomo z jakich powodów nazywający się Polską Rzeczpospolitą Ludową, w odróżnieniu od II RP - zniósł sądownictwo administracyjne, pozostawiając decyzje urzędnicze niezaskarżalnymi poza strukturami państwowej biurokracji. Jakiej zatem trzeba było przenikliwości i intelektualnej przebiegłości, popartych ogromnymi pokładami wiedzy, aby w realiach PRL, w roku 1962 pisać o sądowej kontroli nad administracją. Wprawdzie w Anglii, ale takie sztuczki w owych czasach były czymś powszechnym i dobrze, że je stosowano, albowiem dzięki nim polska nauka prawa była wciąż żywa i po upadku realnego socjalizmu było na czym budować. A zatem Ludwik Bar ozdobił swoje długie życie książką niezwykłą, w której wyłożył podstawowe zasady republikańskiego prawa administracyjnego, maskując swoje główne myśli odniesieniami do systemu anglosaskiego, zresztą najbardziej i nie bez przyczyny zaawansowanego w ochronie publicznych praw podmiotowych obywateli przed działalnością biurokratów. Ówcześnie oczywiście, bo teraz i oni, i my solidarnie stoczyliśmy się w ustrojową psychiację, nie pozostawiającą jednostce żadnych szans na walkę z urzędniczą opresją i przestrzeni chronionej przed agresją władzy publicznej.
Pozostawmy tu świetną doktrynę Ludwika Bara dotyczącą metod regulacji, opartą na poglądzie, że im więcej stosunków społecznych w państwie jest ustanowionych na zasadach cywilnoprawnych, tym dla kraju lepiej, a skupmy się na idei sądownictwa administracyjnego. Ostatecznie została w Polsce reaktywowana w styczniu 1980r., jeszcze przed wybuchem "Solidarności", ale dzięki tej eksplozji umocniła się i rozszerzyła. W republice jak nauczał Ludwik Bar, każda decyzja administracyjna, będąca z definicji silną ingerencją administracji w sferę praw podmiotowych jednostki ( na gruncie prawa administracyjnego zwanych publicznymi prawami podmiotowymi ) musi być poddana kontroli sądowej. Koniec i kropka. Tak jak w dwóch pozostałych dziedzinach prawa - cywilnym i karnym nie wyobrażamy sobie, aby system , nie dający ochrony sądowej nazywać inaczej niż despotią, tak samo w prawie administracyjnym brak kontroli sądu nad decyzjami urzędów winniśmy nazywać podobnie. Despotia, satrapia, czy teraz to już zupełna psychiacja.
Silne i sprawne państwo nie może i nie powinno się bać sądów administracyjnych. Dysponując przejrzystym prawodawstwem w zakresie publicznych praw podmiotowych i fachową kadrą urzędniczą nie tylko nie straszy obywateli, ale przeciwnie wzbudza respekt i szacunek, a przy tym wiarę w to, że postępuje sprawiedliwie, a nikomu, kto zetknie się z działaniami administracji nie stanie się krzywda. Przeciwnie państwo słabe, mające do dyspozycji zamiast korpusu służby państwowej, skostniałą, skorumpowaną i niewydolną administrację - wzbudza w obywatelach strach przed jej nieobliczalnością i brak szacunku ze względu na czynione niesprawiedliwości. W państwie silnym sądy są potrzebne, ale się ich nie używa, w państwie słabym są konieczne, ale chce się je eliminować i tak się stało pod rządami PiS.
Nie piszę tu przy tym o nieudanej reformie sądownictwa, to osobny temat nie dający się omówić bez wspominania o sprzedawczykach z "totalnej" opozycji, ale o celowym i systemowym eliminowaniu ochrony sądowej praw obywatelskich. Tu rządzący wielokrotnie sprzeniewierzyli się podstawowym zasadom republiki i dlatego mojego głosu nie dostaną. Oczywiście największym popisem była tu "pandemia", ale nie o niej chcę mówić. Znamy bowiem wszyscy przykłady o wiele lepiej obrazujące jak zdegenerowała się partia rządząca w ostatnich latach.
W dziedzinie ustawodawstwa najlepszą ilustracją jest tu "piątka dla zwierząt", czyli kaprys monarchy dla niepoznaki ubrany w oddolną inicjatywę "brygady młodzieżowej", pokazujący, że dla dobrego samopoczucia trzymających władzę, z dnia na dzień można zlikwidować całe gałęzie gospodarki, a prywatne nieruchomości przekształcić w deptaki dla różnych ześwirowanych aktywistów, albo bezczelnych wyłudzaczy.
Najgorszą jednak bombą podłożoną pod ład społeczny, są dwie ustawy demolujące cały dorobek polskiej myśli prawa administracyjnego. Ta pierwsza to oczywiście ustawa o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i wspieraniu terroryzmu, z powodzeniem mogąca nosić podtytuł "i ty zostaniesz terrorystą", dająca bankom uprawnienia administracyjne i zwalniająca je z odpowiedzialności za nadużycia w korzystaniu z tych uprawnień, co de facto prowadzi do sytuacji, w której każdy anonimowy urzędnik bankowy może zainicjować proces zniszczenia dowolnej firmy - bez kontroli sądu oczywiście.
Drugą z kuriozalnych ustaw jest ta specjalna, o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, obok wielu zadziwiających rozwiązań, zawierające to jedno zupełnie skandaliczne. Słynny art. 50 tej ustawy , którego skutki są jeszcze wzmocnione kolejnymi zapisami, przewiduje pozbawienie własności na podstawie decyzji administracyjnej nie podlegającej kontroli sądu. W tym zakresie Prawo (!?) i Sprawiedliwość (!?) cofnęło nas do czasów zarania PRL i słynnego Dekretu Bieruta. Z podobnym zresztą uzasadnieniem. Interes publiczny wymaga natychmiastowego wyrzucenia właścicieli nieruchomości. Polska czekać nie może, a więc wynocha.
Wprawdzie w psychiacji żyjemy już od dość dawna i to w skali globalnej, ale tu dostaliśmy jej namacalny przykład w samym rdzeniu praw jednostki, bo własność i jej ochrona, to taki właśnie rdzeń. Jeśli raz się zgodziliśmy na to, aby urzędnik bez kontroli sądu mógł wyrzucać ludzi z ich domów, firm, czy gospodarstw, to znaczy, że nie żyjemy już w republice. Zaczęło się od lotniska i linii kolejowych, potem znajdą się inne powody. Żuczki, żabki, imigranci, kryzys klimatyczny , hostele dla LGBT , czy jak w Hiszpanii - bezdomni, czy za takich się podający. W tej chwili UE zamierza bezwzględnie realizować założenia dyrektywy bioróżnorodności, zakładającej wyłączenie spod jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji 10% powierzchni każdego kraju. W naszych warunkach oznacza to konieczność wywłaszczeń. Pewnie będą się odbywać na takich samych zasadach jak pod CPK - bez kontroli sądu, bo ona "blokuje" realizację słusznych celów. Określanych oczywiście przez przed nikim nieodpowiadającą biurokrację. Kosztem tych, którzy cokolwiek mają. Bolszewizm w czystej postaci. Historia zatoczyła koło, wdrażamy realny socjalizm rzekomo bardziej cywilizowanymi metodami. Koniec będzie podobny.
Nie bardzo oczywiście wierzę w możliwość zablokowania tego obłędu przy pomocy wyborczej kartki. Z psychiacji wyjdziemy raczej na zasadzie "deus ex machina", ale próbować trzeba.
Inne tematy w dziale Polityka