kelkeszos kelkeszos
2400
BLOG

Co nam zrobią, jak nas złapią. O onych

kelkeszos kelkeszos Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 135

Do twórczości Stanisława Barei , a głównie do dwóch filmów mam stosunek jednoznaczny i niezmienny. Genialne. "Miś" zdobył sobie tytuł "kultowego", a wcześniejszy, równie wybitny obraz - "Co mi zrobisz , jak mnie złapiesz" - pozostał nieco w cieniu, zapisując się w rodzimej kulturze efektownymi skeczami wmontowanymi w główną fabułę. Tych klientów nie obsługujemy, pan tu nie stał, jem przecież,  każdy pijak to złodziej,  ja mam bardzo dobry dojazd, albo jakże aktualne głupi by był, gdyby się dał wziąść na ministra - to frazy , które ze swoją pojęciową zawartością weszły do powszechnego obiegu. Jednak intensywność i ponury komizm tych scenek przesłaniają nam to, co w filmie Barei jest najistotniejsze, czyli intrygę, zaczynającą się od dialogu sprzątaczek zmywających schody w siedzibie zakładów Polo - Pimp, których dyrektorem jest niejaki Krzakoski. Jak zwykle najlepiej poinformowany personel najniższego pozornie szczebla, przeczuwa, że owemu socjalistycznemu menadżerowi grozi wylot z zajmowanego stanowiska, nie wiadomo , w którą stronę i tego dylematu sprzątaczki nie rozstrzygają. Sam jednak dyrektor raczej przeczuwa utratę gruntu pod nogami niż otwarcie nieba i w pewnym momencie podejmuje dość rozpaczliwą próbę ratowania sytuacji, przy wykorzystaniu skutków przypadkowego romansu, jakiemu się oddał w czasie zagranicznej delegacji. Okazuje się , że młoda kobieta, którą Krzakoski wtedy poznał, zaszła z nim w ciążę, a gdy po początkowych nieporozumieniach wyszło na jaw, że to córka jednego z "onych", decydujących o losach dyrektorów Polo - Pimpu, zagrożony menadżer łapie wiatr w żagle i zamierza się z nią ożenić. Aby jednak sfinalizować tak korzystny związek, musi się rozwieść z obecną żoną i to z jej winy.

W momencie poznania przez nas pięknej dyrektorowej Krzakowskiej zawiązuje się główna intryga i właśnie na jej kanwie, może nie po raz pierwszy w całej twórczości, ale po raz pierwszy z taką intensywnością błyszczy geniusz Stanisława Barei. Reżyser snuje bowiem wątek, przypominający "odyseję", czy też "ulissesiadę", prowadząc nas ulicami Warszawy przez absurdy państwa socjalistycznego, skumulowane u schyłku epoki Gierka. I każdy kto wtedy uważnie obejrzał ten film, wiedział co to jest społeczna dezintegracja i nie musiał się zastanawiać czy? tylko kiedy? to wszystko.....

Krzakoski, sam będący drobnym cwaniaczkiem bez zasad, nie wiadomo jak wyniesionym na stanowisko zarządcy dużego przedsiębiorstwa, zamierza złapać swoją żonę w potrzask, montując prowokację ze słynnym lowelasem inżynierem Kwaśniewskim, a zajście ma udokumentować  fotograf, dawny kolega dyrektora ze studiów, chyba zdolny bo "kujon", a przy tym pewnie wyrzucony albo z uczelni albo z pracy, bo wiemy, że kiedyś bezskutecznie zwracał się do Krzakoskiego o pomoc. Tego wprawdzie wtedy "nie było", ale "teraz jest" i grany przez Bronisława Pawlika Roman Ferde może ruszyć w ślad za Ewą Wiśniewską, prowadzącą go ulicami socjalistycznej stolicy. Sama Krzakoska, to "droga, a nawet bardzo droga pani z telewizji", równie niewierna i równie bezwzględna jak mąż, tyle że o wiele sprytniejsza. Rozgrywka między tą parą, podobnie jak późniejsza walka prezesa Ochódzkiego i jego eks o ukryty za granicą majątek, pozwalają nam się precyzyjnie przyjrzeć władcom PRL. Może nie tym z najwyższych pięter, na które wjeżdżały prywatne windy, ale tym z nieco niższego szczebla, z którymi mieliśmy bezpośrednią styczność na co dzień, organizującym nasz świat na swoich zasadach, tak aby wyglądał jak ów sklep z kierownikiem Gajosem, albo kąpielisko nad Zalewem Zegrzyńskim, gdzie można wejść tylko po pokazaniu legitymacji.

Dyrektorowa Krzakoska zamyka dworzec kolejowy, żeby zorganizować wystawę sztuki współczesnej odchamiającą pasażerów, ci zaś są sprowadzeni do poziomu owego robotnika granego przez Józefa Nalberczaka, chwalącego się Marianowi Łączowi dobrym dojazdem do pracy. Jej  mąż też nie lepszy, bo bezkarnie rozjeżdża przechodnia na pasach, a potem naprawia uszkodzony samochód poza wszelką kolejnością. 

Razem z Bronisławem Pawlikiem śledzimy Ewę Wiśniewską zaglądając w różne kąty państwa rządzonego przez "onych", widzimy turniej telewizyjny , w którym wprawdzie  jeszcze  nie paradują goli ludzie szukający partnerów, ale mamy za to operację na żywo, prowadzoną przez dwa zawzięcie rywalizujące zespoły chirurgiczne. Zaglądamy na pocztę, do sklepu, do pociągu podmiejskiego, hotelu, w którym handluje się tureckimi futrami, potem trafiamy na plażę i do ośrodka wypoczynkowego, w którym rządzi wszędobylska pani ze ścierką. Zwabiony tam fotograf konsumuje swoją nagle wybuchłą miłość do dyrektorowej Krzakoskiej , zapominając o rodzinie pozostawionej gdzieś na niedokończonym blokowisku, w betonowej klitce. W domach z betonu nie ma wolnej miłości, ale ta jest za to wśród elit, w domach wczasowych, otwartych po okazaniu odpowiedniej przepustki.

Widzimy potem Romana Ferde, który na koniec wraca tam gdzie jego miejsce, czyli do roli stacza kolejkowego pod salonem meblowym, gdy opowiada przypadkowemu znajomemu o swojej wielkiej miłości. Biedaczyna nie wie, że był tylko ofiarą manipulacji, zręcznie użytą przez cyniczną kobietę, do rozprawy z niemniej cynicznym mężem. Ten ostatni, po powrocie z delegacji w bratnim kraju, napotyka szekspirowskie zakończenie. Zmiany, zmiany, zmiany. Nie jest już dyrektorem, nie ma narzeczonej, a żona przysłała pełnomocnika. Mecenas Fijałkowski ma wszystkie atuty w garści. Wszystkie , czyli Romana Ferde, gotowego zeznać, kto i do czego go wynajął i kto jest winny rozkładowi pożycia.

Nie martwmy się o dalsze losy dyrektora Polo - Pimpu, z pewnością jakoś sobie poradził, podobnie jak jego małżonka z telewizji. Nowy dyrektor Dudała i jego brzemienna małżonka też pewnie dali sobie w życiu radę. Łapali się nawzajem , ale włos im z głowy nie spadł, taka tam ciuciubabka. Nie pogorszyło im się i potem, gdy wszystko.... Co do tego też mamy pewność, bo przedstawienie "upadek komunizmu" oglądaliśmy na własne oczy, a wielu jego aktorów wciąż jeszcze rozdaje karty. Z tym , że już na europejskich stołach. A my maluczcy?

Trochę się odkuliśmy, trochę uwierzyliśmy w moc naszych głosów, wylaliśmy dużo potu, łez, a nawet krwi, żeby wyrzucić z naszego krajobrazu takie sklepy, jak ten z warszawskiego Powiśla zarządzany przez Janusza Gajosa ( notabene poszedł "pod nóż" deweloperski ), ale oni wracają. Z deagraryzacją, deindustrializacją, demotoryzacją i wszystkimi tymi nieszczęściami niesionymi zawsze przez rozdęte biurokracje. Walec "postępu" się toczy, a przytłaczająca część naszych elit albo go pcha, albo usuwa mu przeszkody z drogi. I to nie jest polityka szaleńców i dzieci - prawda Panie Jarosławie Kaczyński?

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (135)

Inne tematy w dziale Kultura