Do ekranizacji "Ziemi Obiecanej" mam stosunek szczególny, bo zdając sobie sprawę z masy przekłamań w stosunku do powieściowego oryginału, przeważnie antypolskich, uznaję wielkość filmu Andrzeja Wajdy, zaliczając obraz do arcydzieł dziesiątej muzy i to w skali globalnej. W całej masie rewelacyjnych scen jest kilka o niezatartym wrażeniu, "chodzących za mną" przez całe życie. Jedna z nich rozgrywa się w teatrze , gdy podniecony Moryc nawiązuje kontakt handlowy z niejakim Kipmanem, szemranym typem granym przez Kazimierza Kaczora. "Karol jest interes!" oznajmia rozgorączkowany Welt ciągnąc za rękaw spokojnego Borowieckiego, zajętego podziwianiem wdzięków licznie zgromadzonych niewiast, w tym zwłaszcza Lucy Zuckerowej. "Siadaj! Trzeba wiedzieć z kim!" - tymi słowami Karol Borowiecki pacyfikuje swojego przyjaciela, uświadamiając mu tę prawdę podstawową.
I owo hasło - trzeba wiedzieć z kim - w swej stanowczości kryjące potężny impuls przed wdawaniem się w interesy z niepewnymi i szemranymi typami, nie nadającymi się na jakichkolwiek sojuszników , czy partnerów, winno towarzyszyć naszej polityce zewnętrznej. Nie towarzyszy. I to jest wielka dysfunkcja Polski jako kraju, narażająca nas na destabilizację struktury społecznej, a przez to osłabianie państwowości.
Prowadząc politykę wschodnią opartą na emocjach wykrzyczanych niegdyś przez Lecha Kaczyńskiego w trakcie słynnego przemówienia, zapomnieliśmy o konieczności analizy faktów i przewidywania skutków, a to się skończy co najmniej wielkim rozczarowaniem. Bo czym dziś jest Gruzja, brutalnie napadnięta przez Rosję, gdy wydawało się, że ta napaść trwale przekreśla jakiekolwiek jej pozytywne relacje z Moskwą? Czym jest Czeczenia potraktowana jeszcze gorzej, a obecnie stanowiąca najzajadlejszą część Federacji Rosyjskiej, z diasporą tworzącą na obczyźnie struktury nieprzychylne państwom , które udzieliły jej schronienia?
A zatem rzucając się na szyję Ukraińcom, z okrzykiem oznajmiającym naszą służebność wobec ich kraju, dodajmy służebność bezwarunkową i bardzo kosztowną, co zyskujemy? Na tak postawione pytanie trudno spodziewać się odpowiedzi, bo każdy stawiający je publicznie, natychmiast zostanie rozjechany jako "ruska onuca", albo naznaczony piętnem zdrajcy, bez zastanowienia, czy aby takie rozważania nie powinny stanowić priorytetu w naszej polityce zagranicznej. Czy mamy zatem prawo rozmawiać o zyskach i to we wszystkich trzech czasach? Co osiągnęliśmy, co osiągamy i co osiągniemy wspierając Ukrainę bez jakiejkolwiek wzajemności?
Czas przeszły jest tu do jak najszybszego zapomnienia, bo będąc krajem od samego zarania aktywnie wspierającym samoistność Ukrainy, nie zyskaliśmy w zamian żadnego dającego się realnie zmierzyć zysku. Być może nie mam danych, ale jakoś nie obiły mi się o uszy informacje o polskich sukcesach gospodarczych w tym kraju, dostrzegalnych gołym okiem, a nie przez mikroskop. Może nie było tak spektakularnych klęsk jak przez długie lata z Możejkami, gdy karłowata Litwa wycierała się nami jak niedźwiedź zającem, ale to chyba tylko dlatego, że po prostu na Ukrainie żadnych spektakularnych polskich inwestycji nie było i być nie mogło. Zostało gorzkie wspomnienie po wspólnie organizowanych mistrzostwach i nieprzyjemny zapach sprawy Nowaka. W tej sytuacji naszym największym osiągnięciem w stosunkach z Ukraińcami jest nagłe zakończenie "pandemii" dzięki przybyciu uchodźców wojennych. To rzeczywiście zysk istotny, pozbycie się rady medycznej przy premierze , z tymi wszystkimi ponurymi postaciami.
W czasie teraźniejszym nie zyskujemy niczego, poza koniecznością jawnego i ukrytego finansowania tej wojny, w nieznanych proporcjach, bo o skali ukrytej pomocy świadczonej ukraińskiej armii nie dowiemy się pewnie nigdy, a te parędziesiąt groszy na każdym litrze tankowanego paliwa jakoś przebolejemy. Problemy wynikające z bezczelnego rozgrywania nas przez ukraińskich oligarchów, najbardziej widoczne na rynku żywności, zasypiemy górą pieniędzy wypłaconych polskim producentom w formie dotacji i rekompensat. Stać nas. Chyba. Co jednak dalej, bo zostaje czas przyszły i tu obiecuje się nam złote góry i karmi mirażami uderzania orężem naszego biznesu w złote bramy Kijowa?
Czy w Polsce ktokolwiek zdaje sobie sprawę, czym realnie jest Ukraina? Jaką ma strukturę gospodarczą i społeczną, system prawny, ochronę inwestycji, sprawność policji i sądów, a także innych instytucji i służb publicznych? Jaki tam występuje etos pracy i uczciwości w interesach? Czy my w ogóle wiemy z kim? Czy tylko ulegamy pięknym snom o fortunach zrodzonych na dzikich polach? Mam poważne wątpliwości, nie dające się rozwiać sloganami o "wzięciu udziału w odbudowie Ukrainy". Bo jeśli uczciwie przyjrzymy się temu kim sami jesteśmy i temu z kim mamy wejść w mariaż, to nie mogę odepchnąć od siebie natrętnego zdania "wiódł ślepy kulawego, dobrze im się działo". Z jednej strony mamy bardzo scentralizowaną i zbiurokratyzowaną gospodarkę, poddaną hiperregulacji , zwłaszcza unijnej, a w tym zakresie najgorsze jeszcze przed nami, z drugiej zaś kraj zrujnowany, skorumpowany i choć dysponujący ogromnymi bogactwami, to pozbawiony większych zasobów, pozwalających te bogactwa wydajnie eksploatować. Rządzące tam oligarchie będą się dogadywać z silnymi i z nimi robić wielkie interesy, bo taka struktura wytworzy specyficzny system, sprowadzający się do tego, że w dającej się przewidywać przyszłości Ukraina będzie żerowiskiem ponurych oligarchii ze wszystkich stron świata, a te rosyjskie , jeszcze pewnie na naszych oczach wrócą nad Dniepr i to witane z radością.
Co nam pozostaje? To co już realnie zyskaliśmy , to społeczne przekonanie o konieczności posiadania silnej armii dobrze wkomponowanej w struktury państwa. Jeśli to się uda zbudować, to będziemy do przodu i tu Ukraina do niczego nam potrzebna nie jest. Co niemniej ważne - zwabieni kijowskim złotem zaczną nad Dniepr walić drzwiami i oknami wszyscy marzący o wielkich interesach, realizowanych bez nadzoru unijnych i innych komisarzy. A sporo drzwi i okien prowadzących na Ukrainę kontrolujemy my i z tego faktu powinniśmy dyskretnie , ale bezwzględnie korzystać, bo przeklęte w naszych dziejach pojęcie "zajezdnej karczmy" w tym wypadku może okazać się wielce pozytywne, pod warunkiem, że zadbamy o to , aby goście regulowali rachunki za wikt i dach nad głową do ostatniego centa, eurocenta i kopiejki.
Inne tematy w dziale Polityka