O Henryku Michale Kamieńskim pisałem już niejednokrotnie, choć niemal bez żadnego odzewu, bo ten autor najlepszego studium o Rosji jakie kiedykolwiek stworzono, przepowiedział swój własny los. Kompletne zapomnienie , nie tylko poza Polską, ale także i w Ojczyźnie, gdzie o jego pracach nie pamięta dziś prawie nikt. Wielka szkoda, a zarazem ogromna nieodpowiedzialność, bo nauki z dzieła tego znakomitego myśliciela są aktualne do dziś. Umysł to był przenikliwy i duży talent literacki, odziedziczony po przodku w linii prostej - Janie Kochanowskim. Ojciec pisarza, generał Henryk Ignacy Kamieński poległ pod Ostrołęką prowadząc ostatni polski kontratak, a cioteczny brat, głośny swego czasu działacz i publicysta Edward Dembowski, został zabity przez Austriaków. Sam Kamieński wzorem wielu Polaków, zaliczył proces i zsyłkę w głąb Rosji, dzięki czemu mógł opisać ten kraj nie tylko na podstawie doznań salonowego bywalca jak zachwycający całą Europę de Custine, ale z perspektywy więźnia systemu. To wydaje się perspektywa najlepsza, zwłaszcza jeśli autor nie tylko jest przenikliwym obserwatorem, ale potrafi się też wyzbyć uprzedzeń i wpływu osobistej krzywdy na treść własnych analiz. To zresztą charakterystyczne ujęcie dla innych Polaków - Józefa Kopcia, Rufina Piotrowskiego, Agatona Gillera, czy Ferdynanda Ossendowskiego. Być może dlatego ich wspomnienia i opisy są tak znakomite, a jednocześnie tak zapomniane.
Wróćmy do Kamieńskiego, bo jego analiza Rosji prowadzi wprost do konkluzji, że Rosja nie jest państwem. Rosja to żywioł i przy wszelkich planach jej traktowania, tę podstawową obserwację należy uznawać za pryncypialną, bo cywilizowany człowiek inaczej traktuje inną cywilizację, a inaczej żywioł. Tak jak żeglarz. Wobec morza musi się zachowywać inaczej niż wobec innego statku, czy okrętu. Ta żywiołowość Rosji ma swoją ogromną konsekwencję w postaci zjawiska, dla którego opisania konieczne jest sięgnięcie do niemal pierwotnej polszczyzny, przywołanej niegdyś przez Józefa Supińskiego. Otóż bogactwo i zasobność traktujemy niemal jak synonimy, tymczasem w samym rdzeniu swoich znaczeń to są pojęcia bardzo różne. Bogactwo jest "przyrodzone", pochodzi wprost od Stwórcy, stąd nazwa. To coś co otrzymujemy od Boga. Ziemia, woda, surowce , klimat itp. Natomiast zasób, to coś co mamy "za sobą" i jest naszym indywidualnym i społecznym dobytkiem, będącym sumą pracy i wiedzy, pozwalającym na zagospodarowanie bogactw. I tu , za Supińskim możemy wprowadzić te pojęcia do ekonomii i polityki, analizując poszczególne kraje i społeczeństwa. I też dostajemy obraz Rosji jako żywiołu - bo Rosja to kraj niezmiernie "bogaty", najbogatszy na świecie i póki będzie trwała w swych granicach - to się nie zmieni. Ale jednocześnie jest też krajem najmniej zasobnym, co oznacza że akurat w tym miejscu, w tym systemie , dysproporcja między bogactwem, a społeczną umiejętnością jego wykorzystania poprzez pracę i wiedzę jest też największa na świecie. Widać to w zestawieniu Rosji z takimi krajami jak Japonia, czy Holandia, gdzie "zasób" dalece przewyższa "bogactwo".
Taki stan rzeczy, ma bardzo poważne konsekwencje dla sposobu i skutków prowadzenia wojny, bo inaczej prowadzi ją kraj "bogaty", a inaczej "zasobny" i z reguły to przesądza o wyniku starcia. Dlatego - proszę się nie pukać w głowę, ale poczytać dalej - Rosja co do zasady wojny przegrywa, nie jest bowiem żadną organizacją, tylko żywiołem. A żywioł może wygrać tylko w jednym przypadku - kiedy zaatakowany ulega dezorganizacji, albo wtedy, gdy żywioł jest wspomagany przez kogoś dobrze zorganizowanego, "zasobnego", zainteresowanego tym, aby przy pomocy żywiołu pokonać swoich wrogów. O tym właśnie pisał Kamieński, zauważając przy tym pewną prawidłowość, że wbrew szumnym deklaracjom nigdy nikomu w Europie ( może poza Polakami ) nie zależało na tym, aby nieść do Rosji jakąkolwiek cywilizację, ale znajdowali się zawsze ci, którzy żywiołowość wschodniego bezkresu starali się wykorzystać dla osiągnięcia przewagi na kontynencie. Przeważnie byli to Anglicy, albo Niemcy.
Oczywiście w samej Rosji istniały zawsze środowiska usiłujące zmienić ten stan rzeczy, to znaczy postawić ten kraj na stopie pozwalającej na budowę realnej państwowości, ze wszystkimi jej prerogatywami, to się jednak nigdy nie powiodło, a oprócz czynników zewnętrznych decydowały tu owe siły zewnętrzne. Właściwie jedynym momentem, w którym Rosja prawidłowo definiowała swoje cele i spróbowała organicznie , a nie żywiołowo je realizować, było panowanie Aleksandra I, w trakcie którego powstała też wąska i słabo rozpoznana elita rosyjska, intelektualnie "dająca radę" w geopolityce, z takimi postaciami jak Siemion Woroncow i kanclerz Mikołaj Rumiancew ( którego słynna biblioteka jest po dziś dzień rosyjską biblioteką państwową ).
Geopolityczny plan Aleksandra rozpadł się w gruzy, a w krytycznym momencie car, zdając sobie sprawę czym dla Rosji jest przegrana wojna, nie wyjął miecza, choć cały kraj spodziewał się wojny w odpowiedzi na niesłychaną turecką prowokację. Aleksander się nie ruszył i de facto abdykował. To był jedyny moment , w który Rosja miała plan, podjęła bardzo zręczne działania dla jego realizacji, ale okazała się bezsilna, bo wszystko runęło wobec braku państwowości. Bo przedsięwzięcia o skali międzynarodowej mogą realizować tylko państwa, a nie żywioły. Żywioły tylko korzystają z okazji , a potem nikną, zostawiając zazwyczaj ślady swego przejścia.
Po Aleksandrze Rosja w zasadzie przegrała wszystkie ważniejsze wojny, a przypadkiem szczególnym była tu wojna z Polską z lat 1830 - 31. Malutkie Królestwo Polskie, obejmujące niewiele więcej niż terytorium Mazowsza, z liczbą ludności nie przekraczającą czterech milionów, stawiło skuteczny opór wielkiemu żywiołowi, tylko dlatego, że przez piętnaście lat dysponowało nowoczesną państwowością. Armia Królestwa Polskiego nie dała się rozbić, sama zadała przeciwnikowi wiele klęsk, a przegrana była bardziej skutkiem sytuacji zewnętrznej, niż własnych niemożności. Mimo zatem pozorów zwycięstwa, konflikt ten był dla Rosji smutnym potwierdzeniem jej strukturalnej słabości, która w pełni rozbłysła w czasie wojny krymskiej. Poniesiona w niej klęska rozlała się kryzysem po całym kraju, podobnie jak kolejna, doznana od Japonii. Szczególną katastrofą była kolejna przegrana przez Rosję wojna - tym razem z Niemcami i Austrią w latach 1914 - 18. Potem przyszła następna klęska w wojnie z Polską, która skłoniła sowieckie kierownictwo do sformułowania planu, wprost prowadzącego do II wojny światowej. Niech zachód się pozagryza, a my na nich spadniemy, tak jak chcieliśmy w 1920r. Tym razem nikt się bronił nie będzie. Ten plan udał się tylko po części. Sowiety przetrwały, a nawet odniosły coś formalnie przypominającego zwycięstwo, tylko dzięki wydatnej pomocy zachodu ( wcześniej zresztą zaliczając kompromitującą wojnę z Finlandią i katastrofalną klęskę z lat 1941 - 42 ). Tyle, że to było zwycięstwo spełniające definicję pyrrusowego, po którym Związek Radziecki sił witalnych nie odzyskał. I przyszła wojna w Afganistanie.
W ocenie planów Putina popełniłem ogromną pomyłkę, twierdząc, że otwarcie nigdy Ukrainy nie zaatakuje, bo wydawało się nieprawdopodobne, aby nie zdawał sobie sprawy, że każda armia, nie mająca za sobą struktury państwowej o jakiejkolwiek wydajności, to tylko obwoźny cyrk na kółkach, nie nadający się do prowadzenia wojny, ale za to zdolny do wygenerowania groźnych sił rozkładu, w przypadku zbyt długiego przeciągnięcia konfliktu. A jednak Putin się zdecydował, co jest wielce zagadkowe. Czy to była głupota, czy też raczej był przekonany o posiadaniu międzynarodowego "mandatu", na "operację specjalną", który ktoś nagle wycofał. W każdym razie zrobiła się z tego typowa ruska wojna, gdzie nie walczą ( z obu zresztą stron ) państwa i ich regularne armie, tylko grupy oligarchiczne, lub co gorsza "kupy swawolne" w typie Jemieliana Pugaczowa z jednej, a Iwana Gonty z drugiej strony. Bo Ukraina to też nie jest państwo w naszym rozumieniu. To też żywioł, tylko trochę mniejszy.
Inne tematy w dziale Polityka