Obserwując współczesnych przywódców europejskich i ich doradców, zwłaszcza tych z naukowymi tytułami w dziedzinie historii i politologii, zajmujących się geopolityką, możemy się tylko zasmucić skalą upadku jaki zaliczyły elity "Starego Kontynentu" na przestrzeni kilku - kilkunastu dekad. Bo widząc dzisiejszą Francję rządzoną przez osobnika nie dającego podstaw do napisania o jego intelektualnych kwalifikacjach jakiegokolwiek pozytywnego słowa, musimy sobie uświadomić, że to przecież kraj o wielkiej skali, zwłaszcza historycznej, odgrywający w dziejach rolę, której nie da się przecenić, a przy tym będący ojczyzną całego legionu postaci fundamentalnych dla europejskiej cywilizacji.
Jednym z takich ludzi, w Polsce niestety mało znanych ( starczy zerknąć na biogram w Wikipedii ) był Adolphe Thiers, człowiek o niewyobrażalnej dziś skali, bo z jednej strony przez wiele lat usytuowany na realnych szczytach polityki jednego z najważniejszych krajów świata, z drugiej zaś dziennikarz, historyk i geopolityk, o rozmiarach talentu i pracowitości dziś już w przyrodzie nie występujących. W swoim dość długim życiu Thiers nie tylko został zbawcą Francji w momencie absolutnie krytycznym, gdy upadła pod ciosami prusactwa , a o mały włos nie została dobita przez szaleństwo komunizmu, ale pozostawił po sobie zasób prac historycznych, nadający mu rangę jednego z najważniejszych historyków nowoczesnej Europy.
Jego dwie fundamentalne, wielotomowe prace, rozpoczynające się chronologicznie od wstąpienia na tron Ludwika XVI, a kończące restauracją Bourbonów, to absolutny kościec wszelkiego nowoczesnego pisarstwa historycznego i politycznego , o skali globalnej. I jeśli często nasze rodzime zapóźnienia wobec "Zachodu", możemy opatrywać dodatkiem "rzekome", o tyle w przypadku Thiersa są niestety realne. Nie zawsze tak było, bo przyzwyczajeni do ponurej wizji "mroków zaborów" zapominamy , że dla Polski cały wiek XIX był czasem wielkiej pracy, ogromnego ruchu wydawniczego i bycia na bieżąco ze wszystkim co się w myśli europejskiej działo. I dlatego monumentalna praca Thiersa została bardzo szybko na polski przetłumaczona i opublikowana w 1846r. przez warszawskiego wydawcę Samuela Orgelbranda. Rodzimy tytuły to "Historia Zgromadzeń Prawodawczych" i "Historia Konsulatu i Cesarstwa". Pierwsza część , wydana w czterech tomach to dzieje rewolucji, druga, bardzo obszerna, bo składająca się z jedenastu tomów ( we francuskiej wersji - dwudziestu ) to już Napoleon Bonaparte i Francja, a w zasadzie cała Europa pod jego wpływem. W mojej opinii ktoś nie znający tych pozycji , nie ma żadnych podstaw do nazywania się politologiem, a już zwłaszcza geopolitykiem. I to z naszego punktu widzenia musi martwić, bo w Polsce Thiers wygląda na zupełnie nieznanego, skoro owo niezwykle trudne do zdobycia wydanie z 1846r. pozostawało do niedawna jedynym w naszym kraju. Szkoda, bo ten człowiek to naprawdę niezwykły przypadek. Prezydent Francji, który pozostawił po sobie dzieło naukowe realnie czytane, wydawane w wielkich nakładach i zmieniające sposób patrzenia na stosunki międzynarodowe, w oparciu o opis epoki dla Europy fundamentalnej, kompletnie przebudowującej jej strukturę. Zadajmy sobie pytanie, czy ktoś ze współczesnych polityków i rodzimych , i tych z globalnych świeczników, byłby w stanie choćby zbliżyć się do statusu osiągniętego przez Thiersa.
Ten zwolennik prawdziwej Republiki, w rzymskim stylu, konserwatysta, a przy tym francuski patriota, w zakresie rozumienia zjawisk społecznych był rzeczywistym gigantem , mimo bardzo niskiego wzrostu i choć nie mam danych, to podejrzewam, że w realnie decyzyjnych strukturach europejskich nadal jest bardzo wpływowy. Pewnie obecnie raczej na zasadzie nienawiści do jego dorobku, ale jednak. Zresztą , kto wie bo być może, a wiele na to wskazuje, cały ten odgrywany przed gawiedzią szoł z walką o klimat, prawa mniejszości i imigrantów, to tylko dobre zamaskowanie tego, czego się dowiadujemy od Thiersa, czyli walki na noże o wpływy, władzę i pieniądze. Od skali francuskiego departamentu, po cały glob. Szczególnie to wybrzmiewa w wielu miejscach, gdy mierzymy się z opisem działań Talleyranda, słusznie uchodzącego za arcymistrza gry dyplomatycznej, zamykającego w sejfie wszelkie skrupuły, ale dysponującego nieograniczonym zasobem frazesów. Bo gdy słyszymy o BLM, to każdy znający Thiersa natychmiast kojarzy sprawę z prowadzoną przez Brytyjczyków walką o zakaz handlu czarnymi niewolnikami. Z jednej strony znamy ją z kazań anglikańskich pastorów, ostro nastawiających opinię publiczną przeciwko temu procederowi. Czysta szlachetność. Czyżby? Od Thiersa dowiadujemy się czegoś zupełnie innego, bo kwestia stanęła na ostrzu noża na Kongresie Wiedeńskim. Niemal równolegle z jago otwarciem, Anglicy kończyli zawziętą wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, słusznie przewidując, że w nieodległej perspektywie ich była kolonia może zagrozić całemu imperium. Chcąc zatem osłabić młodą republikę, postanowili odciąć ją od dopływu siły roboczej, zakazując sprowadzania Murzynów, choć ci w Stanach nie mieli się wcale gorzej niż niewolnicy w posiadłościach brytyjskich. Dlatego zależny od rządu kler anglikański rozwinął wielką akcję propagandową, a brytyjska dyplomacja usiłowała wymusić zgodę na kontrolowanie statków handlowych. Niby na zasadzie wzajemności, ale przy przewadze floty angielskiej nad hiszpańską, holenderską, portugalską i francuską, wzajemność była iluzją. Bez zgody Francji ta konwencja morska nie mogła jednak we Wiedniu przejść i to wykorzystał Talleyrand, który po zbyt intensywnej walce o sprawę Saksonii nie miał żadnych atutów, w kwestiach dla Francji fundamentalnych , a jedną z nich było wyrzucenie Murata z Neapolu i przywrócenie Bourbonom władzy nad południowymi Włochami. W zamian za zgodę Anglików na ten ruch, Talleyrand poparł ich antyamerykańską politykę, polegającą na odcięciu dopływu siły roboczej do Stanów Zjednoczonych. Czysta gra interesów, ubrana w szaty walki o "prawa człowieka".
Ale od Thiersa dowiadujemy się też czegoś dla Polski niezwykle istotnego, także dla naszej współczesności. Dowiadujemy się gdzie leży klucz do Europy i naprawdę ktoś, kto chce realnej wiedzy o tej kwestii, winien podjąć próbę dotarcia do wydanej w 1861r. w Poznaniu książki "Kongres Wiedeński", będącej wyciągiem z dzieł francuskiego autora, dotyczącym tego właśnie zjazdu wielkich i zapadłych na nim rozstrzygnięć.
Otóż klucz do Europy leży nad Odrą, a szczególnie w okolicach ujścia Warty. Thiers rozumiał Europę jak mało kto, a przynajmniej był jednym z nielicznych, którzy jasno dawali temu wyraz, zwłaszcza w opisie sprawy polskiej i sprawy saskiej na Kongresie Wiedeńskim. Znana nam kpina "słoń a sprawa polska" nie wiem przez jakiego durnego rodaka wymyślona i rozkolportowana, to wyjątkowo głupie odwrócenie uwagi od kwestii najistotniejszej, którą rozumieli twórcy nowoczesnej Europy obradujący we Wiedniu, podobnie jak rozumieli ją ich następcy. Dla równowagi europejskiej nie ma ważniejszego kraju niż Polska. Każde zakłócenie w tym miejscu, musi w Europie wywołać potężny konflikt. Widzimy to zresztą w zajadłości z jaką największe wielki mocarstwa walczyły o Polskę na Kongresie Wiedeńskim i to niemal o każdą piędź naszej ziemi, o czym zaświadcza kazus Torunia, czy małego w końcu miasteczka jak Pyzdry. I w tym nie było, nie ma i nie będzie przypadku, a my musimy sobie z tego zdać sprawę, i w końcu zatkać gęby ludziom albo złej woli, albo lekkich obyczajów, albo intelektualnie niepełnosprawnym, działającym według zasady nic nie możemy, nic nie znaczymy i niczego nie umiemy.
Rosjanie od dziesięcioleci hodujący pojęcie "kurica nie ptica", właśnie się przekonali , że Polska to jednak zagranica i to taka, że jeśli się nie dba o jakiekolwiek z nią relacje oparte na wzajemnej grze interesów, to można dostać potężnego kopa w miękkie podbrzusze i nie móc się wyprostować. Oby w podobny sposób przekonali się o tym Niemcy, choć póki co, niewiele na to wskazuje.
Inne tematy w dziale Kultura