Nie wiem czy opisując jakąś epokę, historycy przywiązują właściwą wagę do szczegółów, potrafiących o niej bardzo wiele powiedzieć. Bo chyba nic lepiej nie utka nam obrazu ludzkiego życia na poziomach podstawowych niż oświadczenia woli jednostek , a przy tym zapis warunków ich egzystencji , zawarte w działach "ogłoszenia drobne". Obecnie mamy ich tryliony w "internetach" i choć podobno w "sieci" nic nie ginie, to nie mam przekonania , czy za lat kilkadziesiąt na podstawie zapisów w cyfrowych archiwach różnych serwisów ogłoszeniowych, czy aukcyjnych, będzie można z taką dokładnością odtworzyć społeczny i gospodarczy charakter epoki, jak to teraz możemy robić mając w garści stare numery papierowych gazet.
Z pewnym drobnym ogłoszeniem zamieszczonym przez mojego klienta w początkach lat dziewięćdziesiątych wiąże się jedna z głównych impresji, na podstawie której oceniam początki III RP. Człowiek ów chciał kupić działkę przy trasie wylotowej z Warszawy
"na Poznań", czyli w okolicach ulicy Połczyńskiej i ten swój zamiar nieopatrznie ogłosił w prasie. Doświadczył przy tym zjawiska, które nieodmiennie genialny Stanisław Bareja przedstawił w "Misiu", w scenie z reżyserem Hochwanderem poszukującym przy pomocy prasowych anonsów sobowtóra Ryszarda Ochódzkiego. Wprawdzie nie zwaliła się na niego gromada "wesołych Romków" i podobnych do siebie jednojajowych bliźniaczek, ale przeżył inwazję oferentów, z których wprawdzie żaden nie miał do sprzedania poszukiwanej działki, ale za to ..... No właśnie. Mój przedsiębiorczy klient o mały włos nie przypłacił swojego pomysłu długotrwałym pobytem w miejscu gdzie spokojnie mógłby dochodzić do zdrowia, po tym co na siebie ściągnął, zamieszczając ogłoszenie o zamiarze nabycia nieruchomości. I szkoda, że podobne sytuacje funkcjonują już jedynie w zakamarkach pamięci weteranów życia gospodarczego tamtych czasów, a nie doczekały się jakiejś obszernej monografii. Bo zastanawiając się nad przyczynami naszego niewątpliwego sukcesu ostatnich lat trzydziestu, odniesionego niejako wbrew "nadbudowie" w postaci zdegenerowanej klasy politycznej , przez lata budującej kulawe państwo, zapominamy o kolosalnej energii Polaków, która w warunkach niemal zupełnej dzikości , ujawniła się na początku transformacji.
Odpowiadający na wspomniane ogłoszenie podzielili się na trzy grupy. Pierwsza, najliczniejsza, to ludzie poszukujący kapitału i słusznie mniemający, że skoro ktoś chce kupić działkę, to ma odpowiednie środki i usiłująca namówić ich dysponenta do zmiany decyzji. Po co ma inwestować w nieruchomość, skoro może w cysternę spirytusu, jajka w proszku, wytwórnię mebli giętych, las, sęk, komedię romantyczną , samochody Gepard et cetera , et cetera. Druga grupa to ci, którzy znacznie lepiej wiedzieli od mojego klienta, co z tą nieruchomością zrobić, wreszcie trzecia, najmniej liczna, ale też obfita, to osoby rzeczywiście chcące działkę sprzedać, ale zlokalizowaną gdzie indziej. W Suwałkach, Gdańsku, Szczecinie, Tykocinie, Zakopanem, Krośnie, a w najlepszym wypadku w Warszawie, ale przy trasie wylotowej na Lublin. Ta akurat historia skończyła się szczęśliwie, bo człowiek nie zwariował i w końcu odpowiednią nieruchomość korzystnie kupił, a jej wartość w niedługim czasie wzrosła kilkunastokrotnie. A dlaczego wzrosła?
Właśnie reakcja na to ogłoszenie, a może przede wszystkim wskazany w tytule "Jarmark Europa" odpowiadają dlaczego tak się stało. Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to eksplozja ogromnej polskiej energii, wyzwolonej poprzez zniesienie ograniczeń i naniesionej na koniec komunistycznego postu. Wszyscy chcieli żyć godnie i się bogacić, robiąc przy tym wszystko co w ich mocy aby tak się stało. A instytucje niedomagały, bo całe normalne otoczenie biznesu, z kredytami, gwarancjami, giełdami i kapitałem po prostu nie istniało, dlatego tak wielką funkcję pełniły ogłoszenia drobne. Przypomnijmy sobie numery Gazety Wyborczej z tamtych lat , grube na kilka palców, gdzie jak zwykle nic nie nadawało się do czytania, poza sportem i tłumiącymi wszelką inną treść ogłoszeniami.
Nagle rzesze Polaków, uwijających się już od początku lat osiemdziesiątych po całej Europie, zwłaszcza wschodniej, handlujące wszystkim co się dało, dostały swobodę takiej właśnie aktywności we własnym kraju i niespodziewanie świat zawirował, stając się w wielu miejscach zupełnie dzikim. Tak jak na koronie byłego Stadionu Dziesięciolecia, gdzie można było kupić i załatwić dosłownie wszystko, a podróżujących Polaków zastąpili wypuszczeni ze swego upadłego kraju obywatele byłego ZSRR, zwani potocznie "Ruskimi", choć w większości przyjeżdżali z Ukrainy , albo Białorusi. Trochę się nabijaliśmy w pychę widząc tych ludzi z ich charakterystycznymi torbami, zapominając często, że tak samo byliśmy, jesteśmy i jeszcze długo będziemy tak postrzegani przez "Zachód". Bo przecież ten , zwalczając piratów handlujących na "stadionie" lewizną wszelkiej maści, sam zapomniał o swych korzeniach, fundowanych przez zbójów i rzezimiechów.
Ta niezwykła ludzka energia została dość szybko skanalizowana, ubrana w normy posadki i podatki. Weszły wielkie korporacje i nikt chcący sfinansować jakieś swoje przedsięwzięcie nie musiał już dzwonić do ogłoszeniodawcy chcącego kupić nieruchomość i odwodzić go od tego zamiaru, namawiając do zupełnie innej inwestycji. Na kapitałową pustynię przyszły banki , ze swoimi procedurami, pozornie cywilizując obrót pieniężny poprzez system lokat i kredytów. A po komunistycznym poście ludzie chcieli żyć, a życie to własne mieszkanie, samochód i wycieczka gdzieś w Polskę , albo jeszcze lepiej do Egiptu. A takim chętnym można było sprzedać wszystko, nawet kredyt we frankach na 35 lat. To sprzedawano.
Swobodne rzeki ludzkiej inicjatywy zabetonowano, skierowano do zbiorników retencyjnych, albo napędzania wielkich korporacji. Tysiące norm, miliony norm, a serce bije jedno. Biurokratyczne. Na razie bije, zobaczymy jak będzie w przyszłości, bo ostatnio zmroziła mnie wypowiedź pewnego młodego człowieka, mecenasa w ważnej instytucji, który podsumowując trud swojego ojca, takiego właśnie przedsiębiorcy - handlowca, zaczynającego od niczego, a po latach udręki i ciężkiej pracy mającego spory majątek, stwierdził, że to było "bazarowe cwaniactwo". Może i tak, ale bez tych "Jarmarków Europa" i bez tego cwaniactwa, bylibyśmy pewnie w zupełnie innym miejscu, bo próżno chyba w naszej historii szukać innego okresu niż pierwsze dziesięciolecie III RP, w którym Polacy pokazali tak niesamowitą zdolność, mobilność i aktywność. Zrobiliśmy ogromny skok, za cenę krwi, potu i łez. Obyśmy mieli siły tego nie zaprzepaścić.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo