Na warszawskim torze wyścigów konnych jeździ się na "lewą rękę", co sprawia, że długa finiszowa prosta zaczyna się bliżej Mokotowa, a kończy na Wyczółkach. Zostawiło to swoje ślady w gwarze bywalców , zwłaszcza w złośliwym określeniu "pierwszy na Mokotów" dotyczącym konia zajmującego ostatnie miejsce w gonitwie. Ale można być też "pierwszym na Wyczółki" i właśnie ten dawny podwarszawski majątek o dziwnej nazwie nasuwa impresyjne skojarzenia dotyczące rzeczy dużo poważniejszych niż kwestie związane ze sportem. Dlaczego?
W XIX w. posiadłość była własnością hrabiego Fryderyka Skarbka , człowieka, którego życiorys stanowi zupełnie fenomenalne połączenie różnych wątków, dla których moglibyśmy użyć określenia "polskie drogi", bo kumulujących w sobie niesamowite zbiegi okoliczności, mówiące wiele o nas samych i o kraju, w którym żyjemy. A ten taniec igły z nitką naszych losów, też kojarzy się z Wyczółkami, bo w tym majątku właśnie, we wcieleniu robotnika rolnego przeżył wojnę Jan Wiktor Lesman , zapisany w kulturze polskiej złotymi zgłoskami jako Jan Brzechwa.
Jeśli istnieje genius loci to właśnie Wyczółki o tym zaświadczają, trochę na zasadzie pars pro toto, bo przecież cała Polska.... Ale zostawmy kwestie geograficzne i krajoznawcze, pozostając przy personaliach, bo przypadki Fryderyka Skarbka i Jana Brzechwy, wiele nam mogą powiedzieć o tym, co nazywamy, albo powinniśmy nazywać polską "właściwością" w samej istocie tego słowa. Rozwińmy te dwa wątki, a opisawszy je spróbujmy wyciągnąć całkiem współczesne wnioski.
Jak się przed chwilą mogliśmy przekonać przy okazji obchodzonej z wielką pompą rocznicy wybuchu powstania w warszawskim gettcie, Polacy należą jako całość do kategorii narodów rozczarowujących. W tym wypadku rozczarowani nami byli i są Żydzi, dla których okazaliśmy się nacją okrutną i bezduszną, zawodząc w chwili najważniejszej próby, poprzez niewywiązanie się z obowiązków wobec naszych - i tu brakuje słowa - bo przecież nie współrodaków. Współbraci chyba też nie? Może współobywateli byłoby tu określeniem właściwym, ale też nie do końca bo całe rzesze Żydów zamieszkujących międzywojenną Polskę jej obywatelstwa nie posiadało. Zwłaszcza ci zbiegli przed sowiecką rewolucją i ci wyrzuceni z Niemiec okupowanych przez Nazistów. W każdym razie mamy tu trudność z nazwą, bo choć żyliśmy na tej samej ziemi przez całe stulecia, to raczej nie razem, ale obok siebie, a część wspólna zbiorów Polaków i Żydów nigdy nie była przesadnie liczna i tu możemy wrócić do postaci Fryderyka Skarbka i Jana Brzechwy.
Polski hrabia kumuluje w sobie elementy naszej historii społecznej, zaświadczające o sile przyciągania i otwartości na przybyszy, ale także , już w dojrzałej twórczości literackiej i ekonomicznej, podobnie jak wielu mu współczesnych, zwraca uwagę na wielką polską strukturalną dysfunkcję, związaną ze społeczną pozycją mieszkających w Polsce Żydów. Sam był potomkiem wielce zasłużonej rodziny Skarbków, choć matkę miał Niemkę, Ludwikę z Fengerów, pochowaną na warszawskim cmentarzu ewangelickim dziedziczkę fortuny toruńskich bankierów. Wychowawcą Fryderyka Skarbka był Mikołaj Chopin, francuski emigrant, polecony przez rodzinę Łączyńskich. Maria z Łączyńskich przeszła do historii jako "Marysieńka" Walewska, a jej syn został ministrem spraw zagranicznych Francji. Dzięki Łączyńskim i Skarbkom, Mikołaj Chopin poznał Teklę Justynę Krzyżanowską, którą wkrótce poślubił. Pierwszemu dziecku pary, dano na imię Fryderyk, na cześć ojca chrzestnego, czyli młodego hrabiego Skarbka.
Pierwsze dziesięciolecia porozbiorowe, to czas dla Polski niezwykle trudny, ale owocujący też eksplozją kultury polskiej, której Fryderyk Chopin będzie tak wielkim przedstawicielem, ale też polskiej nauki , na polu której wielkie zasługi położą myśliciele tacy jak Fryderyk Skarbek, Stanisław Staszic, czy Wawrzyniec Surowiecki, czyli ludzie związani z Warszawskim Królewskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk. Dorobek tego grona, zwłaszcza w zakresie nauk ekonomicznych i społecznych jest dziś kompletnie zapomniany, a nawet wstydliwie skrywany, zwłaszcza w kwestiach dotyczących prac opisujących absolutnie chorą strukturę ludności Polski. Bo stanu w którym naród nie posiada własnej warstwy kupców i finansistów nie da się nazwać inaczej niż chorbowym i to jest kwestia obiektywna. Jeśli ktoś chciałby zarzucić Staszicowi i Skarbkowi antysemityzm, pomyliłby się okrutnie i mamy na to wystarczający dowód w postaci Abrahama Sterna, notabene pradziadka Antoniego Słonimskiego. Wobec tego zdolnego człowieka ani Skarbek, ani Staszic nie mieli żadnych uprzedzeń, dążąc do wpisania go na listę członków Towarzystwa i robiąc wszystko, aby mógł wygłaszać publiczne wykłady na jego otwartych posiedzeniach. Jednak w kwestii ekonomicznej pozycji Żydów, powodującej upośledzenie, momentami wręcz skrajne, ludności polskiej byli nieprzejednani, stojąc na stanowisku , że tylko pracą , bogactwem i zasobami możemy się wybić na niepodległość, a na tym polu Żydzi w Polsce nie są i nie będą naszymi sojusznikami. Przeciwnie - mogą być wyłącznie konkurencją i to dość bezwzględną.
I tu nie ma mowy o pomyłce, czy błędnej analizie. To po prostu rzeczywistość Polski porozbiorowej zaczerpnięta z Rzeczpospolitej Obojga Narodów i wprost przeniesiona do II RP. Wciąż nie razem tylko obok siebie, bo jeśli uczciwie zbadamy sprawę i zbierzemy wszystkie aktywa, jakie Żydzi wnieśli do kultury polskiej, czy naszego życia społecznego, to będzie to dużo mniej niż można by oczekiwać od ludności dysponującej przez wieki tak ogromnymi aktywami na terenie Polski. Gdybyśmy bowiem chcieli określić jakieś fundamenty naszej kultury, przy których położeniu osoby pochodzenia żydowskiego jakoś szczególnie się zasłużyły, to byłoby to niezbyt wiele nazwisk, z Janem Brzechwą na czele. Tak właśnie.
I tu możemy zacząć zbierać materiały do dyskusji o rozczarowaniach. Wiemy już z pewnością, że Żydzi są Polakami ciężko rozczarowani, a taki stan wymaga jakiegoś zadośćuczynienia, którego się domagają i domagać będą. Pytanie tylko, czy my mamy prawo do rozczarowań wzajemnych, nadających się do potrącenia, że użyję formuły prawniczej. Czy Polacy , przez całe wieki rozczarowujący wszystkich sąsiadów i tych zewnętrznych i tych wewnętrznych, też mają prawo do rozczarowań?
Jak powszechnie wiadomo wdzięczność ludzka jest najgorszą walutą , a już szczególnie w sprawach między narodami. Pomnikiem takiej wdzięczności w stosunkach między Polakami i Żydami jest dzieło Jerzego Kosińskiego "Malowany Ptak". Człowiek uratowany z narażeniem życia, przechowany w bardzo dobrych jak na okupacyjne realia warunkach, odwdzięcza się swoim wybawcom okrutnym paszkwilem, dehumanizującym tych ludzi na sposób znany z państw totalitarnych. I ta książka więcej mówi o prawdziwym stosunku Żydów do Polaków, niż tysiące sprawiedliwych drzewek. I to jest niestety zwieńczenie bardzo długiego procesu , którego odwrócić się nie da, bo tu o żadnej równoprawności mowy być nie może.
W realiach stosunków polsko - żydowskich jedna strona ma mieć tylko zobowiązania, a druga wyłącznie przywileje, bo inaczej będzie rozczarowana. I tu nie ma żadnego przypadku. Bo o ile po stronie polskiej jest masa ludzi dobrej woli i zawsze tak było, to po tej drugiej nie znajdziemy zbyt wielu partnerów i też zawsze tak było. Fenomen Jana Brzechwy, to wyjątek , a nie reguła. Tradycją bowiem ogromnej polskiej społeczności żydowskiej, była niechęć do jakiejkolwiek integracji, a ruchy asymilacyjne, które dały krajowi wybitnych Polaków żydowskiego pochodzenia, były nieodmiennie słabe i zwalczane z różnych pozycji. Religijnych, nacjonalistycznych, a także socjalistycznych i komunistycznych. Co do zasady bowiem ludność żydowska nie chciała mieć wiele wspólnego z taką Polską, o jakiej myśleli tacy ludzie jak Staszic, czy Skarbek, kładący podwaliny pod nowoczesną narodową myśl społeczną. Równomierny bowiem rozwój narodu polskiego, nieuchronnie narażał go na konflikt ze społecznością żydowską i to był po prostu czynnik obiektywny, nie dający się uniknąć. W tych warunkach, niemiecka i sowiecka morderczość jaka spadła na oba narody , musiała wywołać skutki o całej skali możliwych ludzkich zachowań. Od skrajnego poświęcenia, do skrajnych nikczemności. I to u wszystkich uczestników historii, bez żadnego wyjątku. Straszne jest jednak to, że ze skrajną nikczemnością, ubraną w szaty naukowe i posługującą się szyldem i murami Stanisława Staszica, mamy do czynienia teraz, gdy wydawałoby się, że rasizm należy już do przeszłości. Niestety nie należy, dla niskich materialnych pobudek jest propagowany przez osoby o szumnych naukowych tytułach, cieszące się wsparciem wielkich mediów i wielkiego biznesu. I też zawsze tak było, bo Polacy już tak maja, że nieodmiennie rozczarowują najmożniejszych na świecie.
Inne tematy w dziale Polityka