Gdyby kariera literacka mogła być przedmiotem powieści sensacyjnych, to dzieje poezji księdza Józefa Baki, nadawałyby się na pierwszorzędny scenariusz. Za życia cieszył się regionalną sławą kaznodziejską, nie wybiegającą daleko poza Litwę właściwą, z której w zasadzie się nie ruszał. Po śmierci w 1780r. niemal zupełnie zapomniany, do tego stopnia, że gdy w w 1820r. inny duchowny - Hieronim Juszyński - wydał swój "Dykcyonarz Poetów Polskich", wymieniający każdego niemal, kto napisał jakikolwiek rym, to pośród tych twórców, o których nawet posiadacze kulawych nóg pojęcia nie mieli, nie znalazła się najmniejsza wzmianka o Józefie Bace. W żadnym prawomocnym obiegu jako poeta nie występował, ale jednak zaistniał i przetrwał w zupełnie innym charakterze, dzięki czemu, z czasem odzyskał należyty literacki laur.
W 1766r. w Wilnie opublikowano niezwykłą próbę poezji, która do bliższych nam czasów przetrwała w jednym egzemplarzu, odkrytym przez Karola Estreichera w 1936r. "Uwagi rzeczy ostatecznych i złości grzechowej" opublikowano bez wskazania autora, ale już druga część tego zbioru wierszy p.t. "Uwagi śmierci niechybnej", wydana w tym samym roku, wskazywała Józefa Bakę jako twórcę tego niesamowitego zestawienia. Nie wiemy jak owo dzieło zostało przyjęte tuż po publikacji, mamy jednak pewność, że wkrótce zyskało status curiosum, przykład absolutnej i czystej grafomanii, doskonałej antypody tego co w "sztuce rymotwórczej" powinno się dobrze kojarzyć. W epoce klasycyzmu "Uwagi rzeczy ostatecznych" zupełnie zniknęły i pozostały potem nieznane , aż do cudownego odnalezienia, natomiast antysława "Uwag śmierci niechybnej" pozwoliła spuściźnie księdza Baki przetrwać i dotrwać do momentu, w którym zaczęto dostrzegać w niej pozytywne walory, a w końcu, choć nie jednogłośnie i nie powszechnie - uznać tę poezję za arcydzieło. Przynajmniej w zakresie estetyki barokowej.
Przetrwanie "Uwag śmierci niechybnej" zawdzięczamy trzem wydaniom - z 1807, 1828 i 1855r., wszystkim podjętym z intencją prześmiewczą, z przedmowami wykpiwającymi styl autora, poprzez jego podrobienie w formie wiersza w stylu Baki, mającego wzbudzić jednoznacznie negatywne emocje. I wzbudzano. Do czasu. Bowiem litewski Jezuita z książęcego rodu zawsze miał swoich obrońców, a w końcu doczekał się też prominentnych postaci jednoznacznie uznających wielkość jego twórczości, w tym Henryka Rzewuskiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej, Wacława Borowego i wielu innych.
Dzieje recepcji poezji księdza Józefa Baki są szczególnie interesujące w kontekście dziejów rodzimej literatury, pokazują bowiem jak silnie na jej odbiór wpłynęło zaburzenie normalnego biegu narodowej historii. To, że wydana w 1766r. pozycja, przetrwała do roku 1936 w jednym egzemplarzu, to nie jest wcale dowód na ponurość ostatniego trzechsetlecia naszej historii, w zakresie możliwości zachowania dóbr kultury. Nie. To przede wszystkim dowód na to, jak bardzo dzieje kultury polskiej zostały wypaczone przez nas samych i w jak wypaczonej formie przetrwały do dziś.
Nie jestem znawcą literatury, w ogóle mam poważne wątpliwości , czy da się o niej rozmawiać i ją opisywać przy pomocy pojęć naukowych, mierzyć szkiełkiem i okiem, zamykając w uczonych pojęciach. Z pewnością nie dało się tego zrobić z kilkoma "działami słowa" i dlatego losy poety Józefa Baki były takie pogmatwane. Bo aby zrozumieć istotę tej twórczości, trzeba było dopiero odkryć tę glebę z której wyrosła, ignorowaną najczęściej przez fachowców na przestrzeni lat.
Bo poezja księdza Baki jest właśnie poezją księdza. Na własny użytek określam ją mianem "poezji udarowej", w której liczy się przede wszystkim cios, jaki otrzymuje słuchacz/czytelnik. I dla mocy i precyzji tego uderzenia, autor rezygnuje ze wszelkich ograniczeń formalnych , a nawet logicznych i składniowych, które mogłyby obniżyć dynamikę wiersza. Tempo, przy tym maksymalne jakie się da wycisnąć z gry słowem jest tu formalnie najważniejsze, niemal jak w dziecięcych, czy ludowych rymowankach, z tą jednak różnicą, że nie odrywa się od treści, choć tę możemy właściwie przyswoić dopiero po ochłonięciu. Jak po przejażdżce jakąś "rakietą", po dojściu do siebie, zastanawiamy się cośmy po drodze mijali i dlaczego. I ksiądz Baka zabiera nas właśnie w taką opowieść o znikomości świata, nieuchronności śmierci i konieczności Wiary, czerpiącą z motywów ludowych i to częstokroć najprostszych , z dorobku kaznodziejskiego, a to wszystko w pędzącym pojeździe, którego nazwać nie potrafimy. Ksiądz przemawia do wszystkich, dla każdej grupy ma jakieś uderzenie. Starzy , młodzi, biedni, bogaci, mądrzy, głupi, zasłużeni i nie - wszyscy , w każdej chwili mogą się spodziewać ciosu niechybnego, niweczącego wszelkie ziemskie starania:
"Śmierć ściele
W popiele:
Ma lochy
Na prochy"
Dwanaście zgłosek i wszystko jasne. Ksiądz Baka nie stosuje żadnej ulgi, żadnych przerw na oddech. Pomyślisz jak skończysz, ale pamiętaj:
"Pożegnał się ten z rozumem
Kto świat sławił , świateł tłumem;
Kto ceni,
Lub mieni
Śmiecisko,
Świetlisko"
Ksiądz Baka zabiera na pokład swojego pędzącego wehikułu poetycznego wszystkich, którym trzeba uświadamiać właściwą hierarchię spraw owego " śmieciska - świetliska", jakim jest nasza "światowość". Zaczyna od starych:
"Mości Panie weteranie, dość świat szumi, nim ustanie" , a potem sukccesorzy spuściznę "nie bez sporów" "jak ścierwo rozerwą",
a po zmarłym " raz zapłaczą, stokroć skaczą, że już trupa gna chałupa" i dalej nie oszczędza już nikogo swoimi uwagami: młodych, bogaczy, panów, dam, rycerzy, duchownych, kmieci, mieszczan , a na koniec wszystkich.
Dynamika tej poezji zawsze mi się nieodmiennie kojarzyła z punk rockiem i jak się okazało nie tylko mi, bo Tomasz Budzyński ze swoją "Armią" poświęcił Józefowi Bace całą płytę, ale też co istotne - to twórczość ściśle osadzona w glebie pierwotnej. Ludowych przyśpiewek o zbliżonej energii i częstokroć sensach. Bo "pieśni ludu" jak pokazał Kazimierz Władysław Wóycicki publikując pierwszy w naszej historii ich zbiór, to też formalna i językowa prostota, o uderzającym wydźwięku. A jednak o wielkich zakresach. Bo pamiętajmy , że w czasach, gdy czytać umiał niewielki procent populacji, słowo rozchodziło się w dwóch podstawowych formach i w nich docierało do wszystkich - kazań w kościołach i piosenek śpiewanych przy każdej możliwej okazji. I z tych dwóch źródeł najobficiej czerpał Józef Baka. Zajrzyjmy czasami.
Inne tematy w dziale Kultura