W przypadku słowa konfederacja odnalezienie jego źródła jest sprawą bardzo istotną, dla zrozumienia czym w istocie była jako znana w Polsce przedrozbiorowej forma prawna i czym powinna być współcześnie. Ratio to po łacinie obliczenie, miara , rachunek. Foederatio to sprzy - mierzenie, a confederatio to już trochę masło maślane, czyli współsprzymierzenie. Jeśli to pojęcie zastosujemy na gruncie prawa, to mamy grupę ludzi mających jedno spojrzenie ( jedną miarę ) na dane zjawisko. I w Polsce przedrozbiorowej jak wiemy konfederacja miała wielkie znaczenia jako instytucja ustrojowa. W istocie obywatele ją zawiązujący używali tej prawnej ścieżki w dwóch przypadkach - gdy wobec braku regulacji jakiejś istotnej sprawy, normowali ją na zasadzie dobrowolności, nakładając na "przysięgających" obowiązek respektowania ustanowionego w ten sposób prawa - tak było na przykład z Konfederacją Warszawską, albo gdy jakieś grono chciało się uchylić od skutków regulacji, z którą się nie zgadzało i powołując konfederację, działało na zasadzie lex specialis derogat legi generali. Na tej drugiej zasadzie działały konfederacje sejmowe, zawiązywane ad hoc dla wyłączenia się mocą normy szczególnej, z zakresu obowiązywania praw ogólnych, opierających skuteczność obrad parlamentu na zasadzie jednomyślności, ale też Konfederacja Targowicka, będąca dla jej członków uchyleniem się od skutków Konstytucji 3 Maja.
Ostatnią znaną konfederacją, była Konfederacja Generalna Królestwa Polskiego, zawiązana w momencie ataku Napoleona na Rosję, będąca w sensie prawnym wyłączeniem całego zestawu norm kreujących Księstwo Warszawskie i stworzeniem nowego bytu, jakim było Królestwo Polskie.
O ile ta pierwsza forma nie budzi wątpliwości, będąc po prostu czymś, co współcześnie określilibyśmy mianem ścieżki legislacyjnej, o tyle druga ma w sobie jakiś element buntu, czy też ujmując rzecz łagodniej - obywatelskiego nieposłuszeństwa. Stąd też jeden z pierwszych wielkich polskich historyków prawa - Aleksander Rembowski - napisał na ten temat wybitne dzieło p.t. "Konfederacja i rokosz: porównanie stanowych konstytucji państw europejskich z ustrojem Rzeczpospolitej Polskiej". Ta wydana w 1895r. książka, winna być fundamentem wiedzy o istocie ustroju I RP, ale jak to zwykle u nas jest kompletnie zapomniana, bo przytłaczająca większość wykładowców uniwersyteckich , uczących prawa, nie ma w Polsce pojęcia o jego źródłach, co oczywiście nie przeszkadza im brylować na europejskich salonach i opowiadać brednie o "praworządności". W każdym razie "rokosz" to też instytucja prawna, szczególna forma konfederacji, tyle, że skierowana nie przeciwko konkretnemu prawu, albo mająca na celu wykreowanie jakichś norm, tylko wymierzona przeciwko konkretnej władzy. Rokoszanie występują przeciwko rządzącym, z których panowaniem się nie zgadzają, kwestionując albo ich mandat do sprawowania władzy, albo sposób realizacji tego mandatu. Z takim rokoszem mamy w Polsce do czynienia od roku 2015 ze strony "totalnej" opozycji. W istocie szczególna forma konfederacji jaką jest rokosz, zazwyczaj prowadzi do rozstrzygnięcia siłowego, chyba, że rokoszanie , czy też ciamajdanianie prezentują takie walory jak podkomendni Tuska, Schetyny, czy zapomnianego Kijowskiego. Wtedy do ich rozgonienia nie trzeba żadnego innego czynnika poza upływem czasu.
Do niedawna PiS , mając takich przeciwników, o których można powiedzieć wszystko, co nie wymaga użycia jakiegokolwiek wyrazu pozytywnie się w polszczyźnie kojarzącego, mogło spokojnie oczekiwać na wyniki nadchodzących wyborów, w czeluściach Nowogrodzkiej szykując pakiety werbunkowe dla kilku - kilkunastu posłów, których trzeba będzie podebrać innym ugrupowaniom, dla uzyskania stabilnej większości. To nie wydawało się trudne, bo jak nauczał Herodot, nie ma takiej bramy przez którą nie przejdzie osioł obładowany złotem. Problem powstaje, gdy trzeba puścić kilkanaście takich osłów do kilkunastu bram. W polskiej polityce osłów wprawdzie zawsze jest nadmiar, ale tych obładowanych złotem jednak brakuje, nawet w najhojniejszej partii.
W ostatnim czasie sprawa się jednak mocno skomplikowała i to z punku widzenia obydwu zwalczających się obozów. I choć Konfederacja jak na rodzime warunki istnieje już dość długo, to właśnie teraz zaczyna nią być naprawdę. Odurzeni codzienną nawalanką dwóch głównych ugrupowań, reprezentowanych we wszystkich mediach przez wrzaskaczy "przekazów dnia", nie zwróciliśmy uwagi, że w Polsce zmienił się ustrój. Zasadą systemu politycznego nie jest już bowiem prawo konstytucyjne, formalnie wciąż obowiązujące, tylko zupełnie inna instytucja prawna, wykreowana na zasadzie zwyczaju, czy też jak mawiali starożytni "ususu". Zasadą tą jest oczywiście "wielka nawalanka", żeby użyć najłagodniejszego określenia, bo w pierwszym odruchu zupełnie inne przychodzi na myśl. Od lat żyjemy w dyktacie tego systemu , który "podzielił Polaków", tak, że zupełnie normalnie funkcjonujący na innych płaszczyznach ludzie, nagle przeniesieni na grunt polityki, stają się najdzikszymi z dzikich małp. Nie ma tu oczywiście żadnej symetrii w kwestii wygenerowania tej nienawiści, bo "europejczycy polskiego pochodzenia" rekrutujący się głównie z dawnych środowisk komunistycznych, okołokomunistycznych, agentury różnych służb i nacji i wychowanych przez te struktury przygłupów z różnymi dyplomami i tytułami, mają tu największą zasługę, ale faktem jest, że dla PiS taka sytuacja była dość wygodna. Do niedawna.
Wzrostu notowań Konfederacji nie nazwałbym nagłym. Kto ma uszy i oczy, a przy tym zdolność kojarzenia dźwięków i obrazów w związki przyczynowo - skutkowe, wiedział, że to nieuchronne. Bo za ten wzrost przede wszystkim odpowiada naturalna potrzeba skorzystania z instytucji prawdziwej staropolskiej konfederacji, czyli wypowiedzenia posłuszeństwa zasadzie, której coraz większa grupa obywateli nie jest już w stanie akceptować. Podstawowej polskiej zasadzie ustrojowej , czyli "wielkiej nawalance". Partia, czy też raczej organizacja Bosaka i Mentzena bardzo dobrze rozpoznała ten trend i sprawnie wykorzystuje koniunkturę, pozbywając się przy okazji patyków ze szprych. Wyrzucenie "wolnościowców" nastąpiło w idealnym momencie. Po "trzech dniach Dziambora" w mediach, nastąpiło sejmowe głosowanie w sprawie uchwały o obronie dziedzictwa Jana Pawła II i przywódcy Konfederacji mogli sobie pogratulować kopa celnie i we właściwym czasie wymierzonego Dziamborowi i jego kolegom. To jednak i tak kwestie drugorzędne. Pierwszorzędna jest jedna i podstawowa. Coraz więcej wyborców widzi, że z niemiecką Unią Europejską nie ma żartów, że to przestały być fanaberie ekoświrów. Głuchy pomruk zbliżającego się walca "zielonej rewolucji", przebił się w końcu przez jazgot codziennej bijatyki o sprawy trzeciorzędne i do coraz szerszej publiczności dociera, co niesie najbliższa już przyszłość. Ostatnia paróweczka do nas dojdzie, jeśli się nie zorganizujemy. Bosak i Mentzen trafili w te budzące się nastroje wypowiedzenia posłuszeństwa "prawu unijnemu", a przy tym precyzyjnie, na twardych danych z glosowań sejmowych, wykazali, że PiS nas przed tym walcem nie obroni. Dlatego zyskują. Jeśli ktoś liczy , że to efemeryda, że da się wyłączyć, zakrzyczeć, albo w ostateczności przewerbować, to moim zdaniem się myli, bo ludzi oceniających unijną rzeczywistość "współmiarą" jest już wystarczająco dużo, aby uzyskali realny wpływ na to, co się w Polsce dzieje.
Inne tematy w dziale Polityka