kelkeszos kelkeszos
2977
BLOG

"O upadku mieszczaństwa i miast w Polsce", czyli droga ku nędzy

kelkeszos kelkeszos Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 140

Choć piśmiennictwo polskie obejmuje ogromny zasób lektur ponurych i wstrząsających, to dwie szczególne w tym zakresie pozycje, dla naszej myśli społecznej w swoim czasie bardzo istotne, wypadły z rejestrów i w obiegu czytelniczym dawno przestały funkcjonować. Pierwsza z nich to wydana w 1810r.w warszawskiej drukarni Księży Pijarów praca Wawrzyńca Surowieckiego "O upadku przemysłu y miast w Polszcze", druga to opublikowane po raz pierwszy w 1888r. i potem wielokrotnie wznawiane dzieło Stanisława Szczepanowskiego "Nędza Galicji w cyfrach".

Pamiętając prolog "Monachomachii" Ignacego Krasickiego, z jego opisem typowego polskiego osiemnastowiecznego miasta: " trzy karczmy, bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki", widzimy wprawdzie satyryczny obraz upadku, choć to przecież  zdjęcie z natury "zawołanej ziemiańskiej stolicy", ale prace Surowieckiego i Szczepanowskiego przekonują nas , że w tym wypadku satyra była nierozerwalnie sczepiona ze stanem faktycznym. Bez najmniejszej przesady. To z czym Rzeczpospolita wchodziła w fazę rozbiorów, to były takie właśnie "metropolie" - smutny szczątek wielkiego niegdyś i bogatego kraju, który dał się wydziedziczyć z praw podstawowych i za to zapłacił zgonem. 

Surowiecki opisuje drogę ku zagładzie rodzimego handlu i wytwórczości, Szczepanowski rejestruje tego skutki. Porażające skutki. Dyskutując ostatnio wiele o polskim "etnosie" o jego sile i geograficznych zasięgach, zapominamy o jednym. Polskość w Rzeczpospolitej Obojga Narodów dała się wyzuć nie z terytorium, tylko z newralgicznych sfer struktury społecznej. W efekcie na ogromnej powierzchni jednego z najsilniejszych krajów świata, cała niemal władza nad handlem, wytwórczością przemysłową i obrotem pieniężnym przeszła w obce ręce. Nie było chyba drugiego takiego przypadku w spisanych dziejach cywilizowanych społeczeństw, aby jakiś naród w całości wyzbył się warstwy kupców, bankierów i przemysłowców, a tak właśnie stało się w Polsce. W kraju w którym od pewnego momentu praktycznie nie było miast zamieszkałych przez rodzimą ludność, co najwyżej w jakimś stopniu spolonizowaną. W całym ogromnym państwie , w ostatnim stuleciu jego bytu, większe ośrodki z przeważającym żywiołem narodowym dało się policzyć na palcach jednej ręki i to bez angażowania wszystkich jej zasobów. Miasta mniejsze to już widokówka z Krasickiego, zamieszkana głównie przez Żydów i Niemców, z odwiedzinami okolicznej szlachty i chłopów, przy okazji sprawy w "grodzie", albo jarmarku.

Rzeczpospolita odpowiedziała negatywnie na pytanie, czy może trwać kraj bez własnego handlu, własnego przemysłu i własnej bankowości. Nie może, choćby nie wiem jakie miał bogactwa ( nie mylić z zasobami ), choćby nie wiem jak był rozległy i zamieszkany przez patriotycznie nastawioną ludność. 

Ostatni z Piastów na polskim tronie, obejmując wątłe ( nawet w stosunku do naszych obecnych granic ) dziedzictwo, zagrożone ze wszystkich stron, postawił na zagęszczenie jego struktury poprzez rozwój ośrodków miejskich i kumulację kapitału. Efekty tych wysiłków złożyły się na jego przydomek "Wielki" i zostawiły ogromny zasób ( nie mylić z bogactwem ) , dzięki któremu Polska wystartowała do swoich kilku wieków chwały, pokonując po drodze najlepiej zorganizowane państwo średniowiecznej Europy. Jeszcze długo po Kazimierzu mieszczaństwo w Polsce i oparte na tej warstwie życie gospodarcze, miały się bardzo dobrze i były prawidłowo wkomponowane w polską strukturę społeczną. Do czasu. Do czasu Unii Lubelskiej, która otworzyła przed koronnym możnowładztwem nieograniczone wydawało się możliwości na wschodzie. Po osiemdziesięciu latach, wraz z Powstaniem Chmielnickiego, które de facto położyło kres jakimkolwiek marzeniom o wielkości Rzeczpospolitej, nie było już szans, na odbudowę prawidłowej struktury społecznej. Stopiła się nieodwracalnie na "dzikich polach", pozostawiwszy po sobie smutny szczątek, w postaci upadłych miast, od linii Wisły na wschód zasiedlonych przeważnie przez zupełnie obcą ludność, nie mającą niczego do zaproponowania sprawie polskiej.

Pierwsze próby przełamania tego fatum to epoka stanisławowska, w której niewiele udało się zmienić, w życiu politycznym skończyła się upadkiem państwa, a w gospodarczym została zwieńczona wielkim krachem bankowym, który na długie lata oddalił szanse na przejście obrotu pieniężnego w polskie ręce. To wszystko opisali "na gorąco" Surowiecki i Fryderyk Skarbek, ojciec polskiej ekonomii politycznej, po matce spadkobierca tradycji toruńskiego, niemieckiego mieszczaństwa, a przy tym wielki polski patriota, wiedzący , co dla odbudowania niepodległości jest najważniejsze. Przemysł, handel, bankowość. Bo czym jest kraj pozbawiony tych atrybutów, opisał Stanisław Szczepanowski, postać tyleż wielka , co tragiczna, której trzeba będzie poświęcić więcej uwagi.

Przytoczmy tylko kilka informacji z jego pracy o galicyjskiej nędzy, z tą uwagą, że przecież to opisanie krainy, która przez całe stulecia była jednym z najbogatszych regionów nie tylko w Polsce, ale i w Europie:

1. Średnia długość życia - mężczyźni 27 lat, kobiety 28. Dla porównania: Czechy 33/37, Francja 37/39, Anglia 40/42;

2. Średnie spożycie mięsa - Galicja 10 kg na głowę, Węgry 24, Niemcy 33 , Anglia 50;

3. Dochód roczny - Galicja 51 złotych reńskich, Królestwo Polskie 91, a Anglia 450.

4. Na tysiąc rolników - w Galicji 551 sztuk bydła, na Węgrzech 760, w Rumunii 1162, w Anglii 1645.

Takich zestawień jest w tym dziele znacznie więcej i dały autorowi podstawy do tezy, że nie był w Europie w stanie wyszukać kraju, o większym od Galicji stopniu ubóstwa. I dodaje : "Galicjanin mało pracuje, bo za mało je. Nędznie się żywi bo za mało pracuje i wcześnie umiera , bo się nędznie żywi". W Galicji nie ma przemysłu i handlu, a jedyne co się rozwija to potężna biurokracja, przeżerająca 11% dochodów kraju i krępująca wszelkie formy ludzkiej aktywności. Sam Szczepanowski z wielkim początkowo sukcesem rzucił się w wir pracy nad uprzemysłowieniem tej tragicznej ziemi , ale ostatecznie poniósł klęskę, odcięty od rodzimego kapitału, uwikłany w intrygi, zdrady i spiski, z przypisaną mu hańbą malwersanta, z której nie mógł się otrząsnąć.

Takimi klęskami płacił kraj, który rozdmuchany daleko poza swoje naturalne granice, nie potrafił spalając się w "suchego przestworach oceanu" zbudować własnych miast, z własnymi mieszczanami. 

Pierwszą realnie udaną industrializacją Polski był okres Królestwa Polskiego po Kongresie Wiedeńskim i temu nie zaprzeczą nawet najwięksi i najbardziej nieprzejednani wrogowie tego "ułomnego i nic nie wartego bytu", będącego przybudówką "moskiewskiego chanatu". Nie zaprzeczą, bo materialne ślady się nie zatarły. Stoją na ówczesnych fundamentach i Zduńska Wola, i Żyrardów, i Łódź, i Tomaszów Mazowiecki, i miasta Zagłębia. 

Czy wyciągamy wnioski? Nie! Wkroczyliśmy na ścieżkę deindustrializacji i deagraryzacji Europy. Wyrzekamy się eksploatacji bogactw, w których Szczepanowski widział szanse na wyrwanie się ze społecznej matni. Mamy zalewać pola, z takim trudem wyrywane naturze i zalewamy kopalnie, które zabezpieczały nam dostęp do własnych źródeł energii. Wyfraczeni i syci mędrcy wyznaczają nowe limity spożywcze, które były niewystarczające nawet dla najbiedniejszego z biednych krajów w Europie. W Polsce nie mamy swojego mieszczaństwa i miast. Mamy miasta unijne i mieszczaństwo korporacyjne. To na czym nam nie zbywa, to ogromna i wciąż rosnąca rzesza urzędników i "działaczy". Tych nigdy nie zabraknie, nawet jak dzięki ich działalności szklane wieże zamienią się w "bram cztery ułomki".


kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (140)

Inne tematy w dziale Kultura