Moje impresyjne podejście do historii ma pewnie jakiś związek ze specyficznymi doświadczeniami dzieciństwa. Często jeżdżąc do Dziadków, mieszkających opodal Kosowa Lackiego, zbierałem masę wrażeń związanych z tym dość niezwykłym miejscem, rozsławionym przez wstrętną pracę Jana Tomasz Grossa. Bo przecież Kosów to ledwie kilka kilometrów od Treblinki, a ściślej małej wioski o nazwie Poniatowa, gdzie faktycznie mieścił się obóz. A Treblinka to kres wielu wątków historii Polski, Niemiec i Izraela ( w sensie ludu ). Takie sąsiedztwo, w ledwie dwadzieścia parę lat po wojnie, silnie działało na miejscową społeczność, a i mnie, mimo bardzo młodego wieku te wrażenia nie minęły. Bo na stacji w Treblince, którą trzeba było minąć jadąc z Małkini do Kosowa stał wielki napis "Nigdy więcej Treblinki", dla mnie, kilkulatka , który przypadkowo nauczył się czytać przed pójściem do szkoły, był zupełnie niezrozumiały. Bo dlaczego mieszkańcy tej wsi nie chcą aby istniała? Dorośli tłumaczyć nie lubili, bo do czasów wojny nikt wracać nie chciał, tym bardziej w tym dziwnym miejscu. Dlaczego dziwnym? Jedna część miasteczka dużo większa, nazywa się Kosów Lacki, druga nosiła zapomnianą już nazwę Kosów Ruski. Do 1942r. przytłaczającą większość mieszkańców stanowili Żydzi, a po pierwszym rozbiorze, w niewielkiej odległości przebiegała granica między.... Prusami a Austrią. Zresztą w czasie wojny też był to teren pograniczny, między Generalną Gubernią, Sowietami i III Rzeszą.
Dziadkowie mieszkali za miasteczkiem, w zupełnej głuszy i aby dostać się do jakiejkolwiek cywilizacji trzeba było dzień w dzień pokonywać parę kilometrów skrótem przez kosowski cmentarz. I właśnie tam nauczyłem się czytać z nagrobków, dopytując Babcię, albo Dziadka, co kryją różne znaki. To niesamowita szkoła, bo zwrot "Ala ma kota" nic nie znaczy, a równie nieskomplikowany: "Jan Mąka żył lat...." to już zupełnie co innego. A jeszcze gdy na nagrobku był dopisek "zginął śmiercią tragiczną", "towarzysze broni", "cześć bohaterom", to już można było rozwinąć wielkie opowieści, do pochłonięcia nawet przez kilkulatka. Ale najważniejsze było co innego - na tym cmentarzu, w żydowskim miasteczku, w miejscu stanowiącym niegdyś pogranicze niemiecko - niemieckie i rosyjskie, przytłaczająca większość nazwisk, to były nazwiska polskie. Niezrozumiałe często mianowniki, bo to co nas osobiście najbardziej określa, najczęściej jest słowem o bardzo głęboko ukrytych korzeniach, ale jednoznacznie polskim brzmieniu. I te mianowniki bez dwóch zdań świadczyły o jednym - to nasza ziemia i to, że znaleźli się na niej Niemcy, jako władcy, wymagało jakiejś historycznej katastrofy.
Pojawili się w Kosowie wraz z upadkiem Rzeczpospolitej, a ostatecznie odeszli w 1944r., zostawiając po sobie zgliszcza Treblinki i popioły kilkuset tysięcy wymordowanych ludzi. Na polskiej ziemi, opodal żydowskiego miasteczka, o dzielonej nazwie Kosów Lacki / Ruski, z wielkim katolickim, neogotyckim kościołem w środku.
13 stycznia 1815r. Lord Castlereagh złożył do protokołu obrad wiedeńskich notę w sprawie polskiej, która świadczyła, że została ona rozstrzygnięta co do zasady zgodnie z wolą Aleksandra. Powiadomiony o niej Talleyrand podziękował Anglikowi , zapewniając, że owo pismo sprawiło mu wielką przyjemność, a ogłoszenie noty: " będzie najlepszym sposobem zbliżenia monarchów z nowymi poddanymi, rękojmią spokojnego zachowania się Polaków". A jeszcze dosłownie przed chwilą, bo 3 stycznia 1815r. Austria, Anglia i Francja zawarły tajny sojusz zaczepno - odporny wymierzony przeciwko Rosji i Prusom, a mający na celu obronę Saksonii i nie dopuszczenie do zawładnięcia przez Romanowów całym Księstwem Warszawskim. Zawarcie tego porozumienia Talleyrand skwitował entuzjastycznym listem do Ludwika XVIII: "Coalition est disoute et elle l'est pour toujours" - koalicja jest rozbita na zawsze! Podobnie zresztą sądził siedzący na Elbie, ale też świetnie poinformowany Napoleon.
Jednak już 10 dni później się dogadano, kończąc spór o los Polski i Saksonii. Plan rosyjsko - pruski upadł, ale nie całkiem. Jego główne zasady zostały jednak zachowane. Aleksander dostał większość Księstwa Warszawskiego, Prusy sporą część Saksonii. To z czego Hohenzollernowie musieli zrezygnować na rzecz Wettinów zrekompensowano im w Nadrenii i Wielkopolsce. Romanowowie musieli zrezygnować z Żup Wielickich i Krakowa, bo nikt nie chciał się zgodzić na oddanie im miasta koronacyjnego Królów Polski. Nie zdołał też Aleksander utrzymać pierwotnej koncepcji zrobienia z Torunia "wolnego miasta", bo to zbyt strategicznie położone miejsce. Zadowolił się szachowaniem go przez Modlin i projektowaną twierdzę w Nieszawie. Austriacy natarczywie domagali się Zamościa, ale tu Car się uparł i ostatecznie uzyskał ich zgodę na utworzenie Królestwa Polskiego w granicach obejmujących dawne posiadłości austriackie, w zamian za zwrot Okręgu Tarnopolskiego.
Kompromis był zgniły, ale dla Aleksandra w miarę satysfakcjonujący. Ku wściekłości Niemców i lwiej części petersburskich elit, wykroił dla Romanowów całkiem przyzwoity kawał Polski, w miejscu absolutnie newralgicznym, które jak pamiętamy Castlereagh zaraz na początku Kongresu, nazwał sercem Niemiec. Dla Polaków to nie było nic satysfakcjonującego, jednak w obliczu totalnej klęski ich nadziei związanych z Napoleonem - całkiem przyzwoity uzysk, będący szansą na zorganizowanie i przeżycie "polskości", która w Królestwie Polskim, co należy podkreślić stanowczo - nie była prześladowana do roku 1831.
Pamiętajmy, Niemcy nigdy nie oddają zdobyczy, chyba tylko w obliczu zupełnej klęski, a jednak we Wiedniu musieli. Zarówno Metternich jak i poseł pruski Hardenberg zaciekle walczyli o zablokowanie planów Cara w kwestii powołania konstytucyjnego Królestwa Polskiego, na ziemiach zabranych Austrii i Prusom. W krytycznym momencie Aleksander odwołał się do podstępu, którym był "wyciek" tajnego memoriału Pozza di Borgo. Ów nienawidzący nas Korsykanin ostrzegał Cara, że utworzenie choćby namiastki Polski, rozwinie dla wszystkich 8 milionów Polaków sztandar, pod który będą dążyć, co uniemożliwi zaprowadzenie trwałego pokoju i utrzymanie równowagi politycznej w tym newralgicznym miejscu w Europie. Zaznaczał przy tym, że Polska, odrodzona w jakiejkolwiek formule, prędzej czy później wystąpi przeciw Rosji.
Zdobywszy memoriał Pozza, Hardenberg natychmiast przesłał go swojemu królowi, z uspokajającym listem, podzielającym wyrażone przez rosyjskiego dyplomatę poglądy. Królestwo Polskie w rozumieniu Niemców, miało być w tym znaczeniu bardziej dla Rosji problemem niż zyskiem i nie należy przeszkadzać w jego utworzeniu. Podobny pogląd, wyraził Metternich, a Francja i Anglia nie zgłosiły sprzeciwu. A zatem ułomna, ale jednak Polska, miała się z napoleońskich burz wyłonić, a rodzinne strony moich przodków - Kosów Lacki i Miechów, znalazły się w jednym organizmie państwowym, jak na owe czasy bardzo nowocześnie urządzonym, a co najważniejsze z silnymi gwarancjami dla polskości. Najbliższe 15 lat miało pokazać, jak Polacy potrafili wykorzystać ten dar i ten czas. Przypuszczam, że gdyby wtedy Niemcy nie zostali odepchnięci daleko na zachód i południe, szanse odrodzenia Polski w takim kształcie, w jakim powstała z martwych w 1918r., byłyby minimalne.
Kosowski cmentarz z polskimi mianownikami w postaci nazwisk, z nieodległą dawną granicą niemiecko - niemiecką, a i sam Kosów Lacki/Ruski ze śladami wyniszczonej populacji żydowskiej, zaświadczają, że Polska to bardzo skomplikowana sprawa, a jej trwanie musi się opierać na pracy, modlitwie i namyśle, bo po hucznych krzykach i przemowach, najczęściej zostają nagrobki i dyndający u pasa sznur, pozostałość po zgubionym złotym rogu.
Inne tematy w dziale Kultura