Gdy w III akcie "Wesela" Poeta przemawiając do Panny Młodej stwierdza, że próżno Polski szukać na mapach, wskazując przy tym, że nawet wytarta z atlasów nadal pozostaje w sercach Polaków, nie przeczuwa zapewne, że wkrótce znów się pojawi na politycznej scenie Europy i znów w innym kształcie. Bo o ile w sercach Polska raczej się nie zmienia, o tyle jej kształty na mapach i to od zarania, są mocno płynne i niestabilne. Choć może lepiej napisać - były i zadowolić się tym co mamy, czyli granicami z grubsza zbliżonymi do tych, z jakimi przyszliśmy na polityczny świat. Jeśli bowiem przyjrzeć się sprawie bez gniewu i uprzedzeń, to nasze pojałtańskie dziedzictwo pod względem zajmowanego terytorium jest wystarczające, a może nawet najlepsze z możliwych. Po przeszło tysiącletniej niesamowitej wędrówce po mapach, dotarliśmy do punktu wyjścia, nieco tylko rozszerzonego w stosunku do zasobów monarchii pierwszych Piastów. Miotało Polską na wszystkie strony, przez jakiś czas rzeczywiście istniała tylko w sile woli i pamięci "Jej Synów", aby ostatecznie ustabilizować się w naturalnych granicach, odpowiadających potencjałowi i aspiracjom narodu. Więcej nie potrzebujemy, bo mamy kawał pięknej Ojcowizny i o jej pomyślność winniśmy zabiegać, o dom nasz i majętność całą.
Gdy po ostatniej wojnie komuniści dążąc do jakiejkolwiek legitymizacji swojej władzy przeprowadzali wielką akcję propagandową, nadającą poniemieckim nabytkom miano "Ziem Odzyskanych" , wielu Polaków odnosiło się do tych haseł ze zrozumiałym sceptycyzmem, a świadomość niepewności losu tych regionów podobno towarzyszyła osiedleńcom jeszcze długo po ostatecznych, poczdamskich rozstrzygnięciach. I mimo zaangażowania w uzasadnianie odwiecznej słowiańskości tych ziem wielkich nazwisk, także z obozu radykalnie z komunistami walczącego, jak przedwojenni narodowcy ( tu warto dla przykładu przywołać słynną niegdyś pracę Władysława Jana Grabskiego "200 miast wraca do Polski", wydaną w 1947r. przez Wydawnictwo Zachodnie ), polskość "Ziem Odzyskanych" nie była w opinii publicznej taka jednoznaczna. Zresztą trudno się dziwić, bo jednak ojczyzną większości pionierów były Krużewniki , a nie wsie Dolnego Śląska. Pamiętamy tę scenę z "Samych Swoich", gdy Ryszard Kotys zachwala kota z "centralnej Polski", który "z miasta Łodzi pochodzi". Dla słuchających go ludzi, fakt , że Łódź leży w centralnej Polsce był przecież absolutną nowością. Dla nas to już oczywistość i to jest bardzo istotny moment psychologiczny, ale też polityczny.
Aby zrozumieć to, czym obecnie terytorialnie jest Polska, aby wiedzieć jakie przesłanki doprowadziły do takiej sytuacji i co najważniejsze - wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski, musimy cofnąć się do momentu ostatecznego upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czyli do trzeciego rozbioru. Mało bowiem osób zdaje sobie sprawę z dość poważnego i znamiennego faktu. Po ostatecznym podziale RON, ani jeden kawałek współczesnej Polski nie przypadł w udziale Rosji. Łatwo to zilustrować sugestywnym przykładem. W 1976r. Edward Gierek przeprowadził reformę administracyjną, dzieląc kraj na 49 województw, nadając status miasta wojewódzkiego wszystkim ośrodkom, jakie dało się nazwać stolicą czegoś większego niż powiat. Z owych 49 miast, ani jedno po trzecim rozbiorze nie znalazło się we władaniu Rosji, choć wiemy, że to Katarzyna II i jej armia, byli głównymi sprawcami zagłady państwa i mimo zajęcia Warszawy, po uprzedniej "Rzezi Pragi", Rosjanie grzecznie ustąpili z Bug.
To jest niesłychanie ważny historycznie moment, bo Rosja wtedy właśnie w sposób autonomiczny określiła swoją zachodnią granicę, która z drobnymi korektami utrzymała się po dziś dzień, w międzyczasie kilkakrotnie pojawiając się jako linia oddzielająca Lachów od Moskali. Bo i w momencie powstawania Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, potem w mińskich negocjacjach z bolszewikami , w traktacie Ribbentrop - Mołotow, czy wreszcie w Jałcie i Poczdamie, Rosjanie trzymają się linii Bugu jako oddzielającej ich od Lachów. I powinniśmy się z tym pogodzić, wyciągając przy tym wnioski praktyczne - Rosja nie ma wobec nas roszczeń terytorialnych, ponieważ samowładnie po wielokroć wyznaczała naszą wschodnią granicę , jednocześnie traktując ją jako przesłankę równowagi w newralgicznym punkcie Europy.
Pamiętajmy o zasadzie "bez gniewu i uprzedzeń" i lejąc łzy za Lwowem i Wilnem, nie zapominajmy, że wyrzucenie nas ze wschodu, wiązało się z poważnym przesunięciem na zachodzie. Wielokrotnie spotykałem się z podkreślaniem przymusowości tego stanu rzeczy i braku tego typu koncepcji politycznych w myśli polskiej, dających się odnotować wcześniej niż czasy drugiej wojny, bo nawet w II RP nie marzono o obecnych naszych granicach z Niemcami. I to jest proszę Państwa ogromny błąd.
W 1816r. młody, bo ledwie 24 letni Ignacy Prądzyński, pełniący podówczas w armii Królestwa Polskiego bardzo ważną funkcję - delegata do spraw ustalenia linii granicznej z Prusami, sformułował pierwszy ze swoich trzech memoriałów, napisanych po francusku manifestów politycznych, z których najbardziej znany jest ten z 1828r. Adresatem tego pierwszego jest Aleksander I, Król Polski, do którego poddany - Ignacy Prądzyński, kieruje "suplikę" z jasno wyrażoną prośbą, o oparcie granic Królestwa Polskiego na: Karpatach, Nysie ( tu nie wskazał której ) Odrze i Bałtyku. Jest to pierwsze znane w nowoczesnej polskiej myśli politycznej sformułowanie postulatu wywalczenia tych granic kosztem Niemiec. W 1828r. Prądzyński napisał swój ostatni memoriał ( opublikowany dopiero w 1923r. ) , przebywając podówczas w więzieniu. Zleceniodawcą był Wielki Książę Konstanty Pawłowicz Romanow, który z osobistych środków wypłacił autorowi wynagrodzenie za włożony w to niezwykłe opracowanie wysiłek.
Memoriał składa się z trzech części opisujących po kolei przyszłe wojny Rosji z Prusami, z Austrią i z sojuszem Prus i Austrii wspartym przez Turcję. To jedno z najbardziej profetycznych dzieł jakie wyszły spod pióra Polaka. Autor nie tylko bowiem uważał wojnę Rosji z koalicją państw niemieckich za nieuchronną, ale niemal dokładnie określił jej przebieg, przynajmniej co do działań obu stron w latach 1914 - 15. Praca Prądzyńskiego była podstawą rosyjskich planów strategicznych, przygotowywanych na wypadek wojny z państwami niemieckimi - planu Milutina z 1873r., a potem Oburczewa i Dragomirowa z lat 1880 i 1887. Na tych dokumentach oparto ostateczny plan Suchomlinowa z 1912r. A zatem wniosek biografa, że : "Ignacy Prądzyński jest pierwszym twórcą planów wojny Rosji z Prusami i Austrią i że w tej dziedzinie przewidywania jego wyprzedziły o całe pół wieku analogiczne przewidywania i plany rosyjskie" jest jak najbardziej zasadny. Dla nas jednak najważniejsze jest to, że Prądzyński o całe 140 lat wyprzedził koncepcje przesunięcia Polski na zachód, w przewidywaniu strategicznego zwycięstwa Rosji nad Niemcami.
W tym momencie konieczne wydaje się zadanie pytania, czy Prądzyński działał sam, czy też był reprezentantem idei kiełkujących w innych sferach, których był tak sprawnym wyrazicielem. Powtarzał bowiem koncepcję znaną z prac , czy wypowiedzi ludzi, o wiele więcej podówczas znaczących w polskiej myśli politycznej. Staszic, Mostowski i silna grupa myślicieli skupiona w Warszawskim Królewskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk jasno bowiem formułowała stanowisko dziś zapomniane i wyrzucone na śmietnik historii jako kapitulanckie, a przybrane w barwy niepoprawnego "słowianofilstwa". Myślą przewodnią tej doktryny było bowiem uznanie przez Polaków supremacji Rosji na wschód od Bugu, rezygnacja z jakichkolwiek pretensji w tym kierunku i otrzymanie w zamian wsparcia Romanowów, dla uzyskania przez Królestwo Polskie granic z Niemcami, opisanych w memoriałach Prądzyńskiego. Mam wrażenie, że ludzie ci prawidłowo odczytali interesy Aleksandra i jego dynastii, wyciągając wnioski z jego batalii toczonej we Wiedniu o reaktywację Królestwa Polskiego pod berłem Romanowów. Dla Polaków zaczęła się wtedy droga na zachód, zwieńczona stanem obecnym.
Czy punkt widzenia tych ludzi, wyrażony choćby w stanowczej radzie Prądzyńskiego dla Rosjan, aby zbudowali twierdzę w Brześciu i nią się od nas oddzielili, to rzeczywiście kapitulanctwo, czy też zdrowe spojrzenie na realia, z konkluzją, że Polska nie powinna topić swoich sił na "dzikich polach", tylko skoncentrować się na zdobyciu i zachowaniu tego, co dla niej najżywotniejsze - Śląska, Pomorza i Ziemi Lubuskiej - pozostawiam do oceny w każdym polskim sumieniu.
Inne tematy w dziale Kultura