Choć największego z naszych Wieszczów uważamy za poetę romantycznego, a każdego kto by to przypisanie zakwestionował, okrzyknięto by wariatem w trybie ekstraordynaryjnym, to jednak w całej twórczości Mickiewicza, wieńczący ją poemat znajduje miejsce szczególne. Szczególne, bo będący " w naszych dni połowie" autor, tworzy dzieło zupełnie od swego wcześniejszego dorobku oderwane, kwestionujące nie tylko to co pisał wcześniej, ale przede wszystkim niezgodne z tym, co robił na "paryskim bruku", oddając się pełnemu świrowi, pobudzonemu przez zjawionego nie wiadomo skąd szaleńca (?) / hochsztaplera ( ? ) / prowokatora ( ? ).
Inspiracja do napisania "Pana Tadeusza" jest dość oczywista. W 1830r., bawiąc we Włoszech, Poeta poznał Henryka Rzewuskiego, który jak sam wspominał: "zbliżyłem się do kilku rodaków uczonych [....] i otworzyłem z nimi towarzyskie stosunki", w ramach których odwiedzano Bibliotekę Watykańską. Adam Mickiewicz należał do tego grona, był zatem świadkiem żartu jaki Rzewuski zrobił swoim towarzyszom. Jako, że penetrowanie papieskich zbiorów miało na celu odszukanie nieznanych zapisków dotyczących Polski, Rzewuskiemu " przyszła natenczas myśl żartobliwa podkraść się pod styl staroświecki , by kilka obrazów świeżo utworzonych napisać dla rozrywki towarzystwa , jako wypis ze starego rękopismu. Uczeni rodacy poznali się na żarcie, ale te obrazki , które nigdy do druku przeznaczone nie były , przepisywali między sobą". I tak zrodziła się postać Cześnika Parnawskiego Seweryna Soplicy, która ujrzała światło dzienne dopiero wraz z pierwszym wydaniem gawęd Rzewuskiego w 1839r., ale samo nazwisko na kartach polskiej literatury zabłysło w roku 1834r., stanowiąc fundamenty narodowego poematu. Mickiewicz uprzedził swojego inspiratora, choć trudno tu mówić o plagiacie. Panowie te same wątki rozwinęli genialnie, każdy na swój sposób, zostawiając nam niezależnie od siebie - zasób niezwykły. I tu mamy pierwszy wielki paradoks ze sprawą związany - ich polityczne drogi rozbiegły się zupełnie, choć wciąż wyrastały z tego samego mianownika wielkiej polskiej tradycji. Rzewuski pozostał w niej naturalny, bo w uwielbieniu starych dobrych czasów, był absolutnie szczery, niezależnie czy w kolejnych opowieściach przybierały postać Karola Radziwiłła "Panie Kochanku", czy Tadeusza Reytana. Ale Mickiewicz? Tu zgrzytnęło okrutnie, bo akcja "Pana Tadeusza" i organizujące ją postacie zupełnie nie zgadzają się z dotychczasowymi dokonaniami Autora. Mało może zdajemy sobie sprawę, że "Pan Tadeusz" ma akcję właśnie, że jej dynamika nie pozwala na złapanie tchu, bo kilka wątków pędzi do punktu kulminacyjnego, czyli zajazdu i bitwy z Moskalami, czyli skierowania losu bohaterów w kierunku powszechnego nieszczęścia. Kanoniczny poemat romantyczny powinien się był zakończyć ogólnym pomorem , możliwym do uniknięcia tylko przez nielicznych, i tylko przy pomocy sił nadprzyrodzonych, czyli duchów, wróżek, zaczarowanych zwierząt albo jakichś niesamowitych przedmiotów. A tu nic z tego, bo szczęśliwy zwrot akcji następuje dzięki zupełnie przyziemnym działaniom drugoplanowej , ale chyba najbardziej w całej galerii pozytywnej postaci " Nie działo się w Dobrzynie nic bez Maćka rady", Maćka Dobrzyńskiego właśnie.
Cały przebieg wydarzeń i ich uczestników, Mickiewicz organizuje i opisuje wbrew wszelkim romantycznym kanonom. Najbardziej niestabilny emocjonalnie bohater, czyli Hrabia, wręcz jest pokazany jako fantasta, który swoim poszukiwaniem nadzwyczajnych doznań, ściąga na wszystkich kłopoty, a jego popisowy "zajazd" sam Poeta przedstawia jako szczyt nieudolności i lekkomyślności, w najgorszym stylu znanym z niechlubnych kart Rzeczpospolitej. Nie lepszy jest warchoł i sejmikowy demagog Gerwazy, wykorzystujący niespokojne żywioły wśród zaściankowej szlachty, z jej insurekcyjną tradycją, o tyle wątpliwą, że nigdy nie popartą namysłem, analizą przyczyn, skutków i szans. "Hejże na Soplicę!" wystarczy do zrobienia ogólnego kotła, a zdrowy rozsądek Macka nie może tu niczemu zapobiec. Zresztą sam Sędzia Soplica, spokojny wydawałoby się hreczkosiej, pobudzony po zwycięskiej potyczce, rwie się do karabeli pod hasłem "szlachta na koń wsiędzie, my z synowcem na czele i jakoś to będzie". Zważywszy, że to słowa napisane tuż po przegranym Powstaniu Listopadowym, zdumienie rośnie, zwłaszcza w obliczu realnych politycznych poczynań Mickiewicza, bo przecież trudno uznać, aby w poemacie postawę Sędziego w tym momencie pochwalał. Przeciwnie, umierający Jacek Soplica uspokaja nastroje i stara się znaleźć wyjście z sytuacji, którym okazuje się dogadanie z Moskalami, reprezentowanymi przez kapitana Rykowa. Stojący na przeszkodzie jeniec - Major Płut, zostaje "pro publico bono" sprzątnięty przez Gerwazego, ale nie szkoda go czytelnikowi, bo to kanalia , złodziej, tchórz i sprzedawczyk, a zatem prawa jeńca mu nie przysługują i nikt tu romantycznych rozterek nie przeżywa.
Kryzys wywołany nieodpowiedzialnością Hrabiego, podsycaną przez Gerwazego, musi być zatem rozwiązany w przyziemny sposób, w postaci podstępu, partyzanckiej niemal taktyki walki, przekupstwa, negocjacji z wrogiem i pozbycia się niepotrzebnego świadka. Pragmatyzm na miarę czegoś co Rzymianie określali mianem "gradus superlativus" . A gdzie bohaterowie romantyczni? No nie znajdziemy ich w wątkach miłosnych, bo te prowadzone są w najlepszym stylu komedii klasycystycznej, reprezentowanej przez Franciszka Zabłockiego. Niestety występuje też porażający brak różnych dziwotworów, bo nawet niedźwiedź nie jest tu żadnym zaklętym księciem, tylko śmiertelnie niebezpiecznym drapieżnikiem, którego po prostu trzeba zastrzelić.
Pozostaje Jacek Soplica, przypominający jako żywo Pana Wołodkowicza z opowieści Rzewuskiego, czyli niesłychanego wręcz warchoła, który dopuścił się takich zuchwalstw, że nawet protekcja domu Radziwiłłów nie uchroniła go przed śmiercią. Wołodkowicz był wielkim przyjacielem Karola Radziwiłła "Panie Kochanku" i ten przy każdej okazji przekonywał przeora wileńskich Bernardynów, że gdyby tylko mógł go tym wskrzesić, to rozdałby cały majątek i przybrał kwestarski habit. I może ta opowieść zainspirowała Mickiewicza do takiego narysowania postaci Jacka. Żaden tam Gustaw - Konrad. Normalny nawrócony rozbójnik, starający się odkupić ciężkie grzechy, działaniem dla dobra publicznego z zaparciem się nawet własnego nazwiska. Podobne postacie spotykamy też w litewskich opowieściach Chodźki. Raczej "spisane z natury" niż wymyślone.
Ostateczny tryumf pragmatycznych Polaków, Mickiewicz przekazuje w formie, równie zdumiewającej co treść poematu. Wedle wszelkich reguł klasycznych , zawartych w "Sztuce Rymotwórczej" tak zwalczanego przez siebie Franciszka Ksawerego Dmochowskiego. Trzynastozgłoskowiec ze średniówką, genialnie skomponowany z polską prozodią. Pamiętając krwawy niemal spór klasyków z romantykami, z niekłamanym zdziwieniem musimy zauważyć do jakiego stopnia formę wiersza oparł Poeta na Dmochowskiego tłumaczeniu "Iliady". Bo spójrzmy:
P.T. " Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci,
schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci"
I. " I z boku wedle wnętrza szatę mu przewierci,
schylił się zręcznie Parys i wydarł się śmierci"
albo:
P.T. "Gont odwodzi karabin , do zamku się chyli,
wierni go towarzysze płaszczami okryli"
I. " Ten łuk napina Pandar i do ziemi chyli,
wierni go towarzysze tarczami okryli"
I jeszcze:
P.T. "Spali : gospodarz domu, wodze i żołnierze,
oczu tylko Wojskiego sen słodki nie bierze"
I. " Inni spali bogowie i ziemscy rycerze,
oczu tylko Jowisza sen słodki nie bierze"
A zatem widzimy, że albo Mickiewicz znał "Iliadę" w tłumaczeniu Dmochowskiego na pamięć, albo nawet na emigracji się z nią nie rozstawał. Zbiegły się w jego poemacie wszystkie nurty polskości, a starczyło, że usłyszał zwykłą opowieść o kraju i ludziach. Czyli "Kochajmy się!".
Inne tematy w dziale Kultura