Analizując przedstawiony w poprzedniej notce skład carskiej ekipy wysłanej na kongres, wpadamy w zdumienie widząc jej biegunową różnorodność i konsekwentne unikanie Rosjan w zestawianiu rosyjskiej reprezentacji. Wszelkie jednak wrażenia niekonsekwencji są tu złudne. To bardzo przemyślana koncepcja, politycznie wręcz genialna i świadcząca o tym, że dyplomacja na najwyższym poziomie znana była w petersburskich gabinetach, a jej wykorzystanie miało tylko jedno ograniczenie - wewnętrzną, strukturalną niemoc organizacyjną samego Imperium. Ta jednak była przed widzami dość dobrze zakryta i w tej sprawie do dziś niewiele się zmieniło. Wytrawny lis polityki europejskiej, jakim był Winston Churchill nie darmo nazywał Rosję zagadką, zawiniętą w tajemnicę i przykrytą enigmą, bo sztukę mistyfikacji doprowadzono tam do najwyższych poziomów.
Każdy z ośmiu ministrów przysłanych do Wiednia odgrywał swoistą rolę i za każdym Aleksander mógł się schować, przybierając konieczną na danym etapie negocjacji pozę. Dwóch równoległych ministrów spraw zagranicznych - Nesselrode i Capo d'Istria reprezentowało kompletnie różne polityczne koncepcje, przy czym pierwszy był niemal wyznawcą Metternicha, a drugi jego zawziętym wrogiem. Razumowski miał świetne kontakty z Habsburgami, Stein z ich nieprzyjaciółmi - Hohenzollernami, a Pozzo di Borgo z przywróconymi na tron Bourbonami, a przy tym cieszył się zaufaniem Anglików reprezentowanych przez Castlereagha. Dla sprawy polskiej działał Adam Jerzy Czartoryski, ale też sam Aleksander, wsparty przez nieliczne, ale wpływowe grono tych, którzy na kongres nie pojechali.
Car umiał dbać o wizerunek i nie zaniedbał niczego, co dawało mu wsparcie pomniejszych uczestników i europejskiej opinii publicznej. Z jednej strony jawił się jako obrońca cnót i wartości prawdziwej republiki, reklamując gdzie się da ustrój konstytucyjny, z drugiej zaś nie odstępował od roli pogromcy Napoleona i stojącej za nim republikańskiej Francji. Aby propagandowo wykorzystywać tę rolę, przysłał do Wiednia Rostopczyna, gubernatora Moskwy, na którego rozkaz w 1812r. dawna stolica niemal do cna została spalona. Rostopczyn jako symbol niezłomności oporu przeciwko korsykańskiemu uzurpatorowi był we Wiedniu wielce fetowany, w przeciwieństwie do Moskwy, gdzie swoją nieudolnością w odbudowie spopielonego miasta wzbudzał nienawiść dziesiątek tysięcy pogorzelców.
Car działał na wielką skalę i w zasadzie nie było wątku , dla którego rozwinięcia zabrakłoby mu argumentów. Najtrudniejsze było mierzenie się z Anglią i Francją po restauracji Bourbonów, ale i tu miał swoich ludzi do odegrania właściwych ról, choć po drugiej stronie stali przeciwnicy największego kalibru. Talleyrand i Castlereagh. Do kontaktów z nimi posłużył człowiek o niezwykłym życiorysie - Carlo Andrea Pozzo di Borgo.
Korsykanin, urodzony krótko przed przyłączeniem wyspy do Francji. Jego rodzina pozostawała w dobrych relacjach z rodem Bonapartych, zwłaszcza z Józefem, ale też z młodszym z braci - Napoleonem. Ich drogi rozeszły się jednak radykalnie, do stopnia nieprzejednanej nienawiści w korsykańskim stylu. Pozzo di Borgo był posłem do francuskiego Zgromadzenia Narodowego i należał do frakcji Żyrondystów. Skompromitowany przez papiery zabrane Ludwikowi XVI, uciekł na Korsykę, gdzie stanął po stronie Paolego, dążącego do oderwania Korsyki od Francji. Dążenia te znalazły wsparcie Anglii, wyspa została objęta brytyjskim protektoratem, a Pozzo di Borgo pełnił ważne funkcje w separatystycznym rządzie. Do roku 1796, gdy na Korsyce wylądowały wojska francuskie z Napoleonem na czele i położyły kres marzeniom o suwerenności. Pozzo di Borgo uciekł do Włoch, a potem do Austrii. We Wiedniu, w 1799r. poznał się z Adamem Czartoryskim i za jego namową, jako " młody człowiek , przedstawiający się za męczennika dobrej sprawy", w 1803r. wstąpił na służbę rosyjską. W imieniu Cara pełnił ważną funkcję pełnomocnika przy Hohenzollernach, ale po klęsce Prus, na wyraźne żądanie Napoleona, został przez Aleksandra odsunięty. Po Tylży, a zwłaszcza po roku 1809, jedynym miejscem w Europie, które mogło mu udzielić schronienia była Anglia i tam też przebywał, czekając na okazję do zemsty. Ta nadeszła nieoczekiwanie szybko i już w 1812r. Pozzo di Borgo jest ponownie w służbie carskiej.
Widząc w Polakach nieustępliwych i najwytrwalszych sojuszników Bonapartego, niepomny na dobrodziejstwa wyświadczone przez Księcia Adama, stał się naszym najbardziej nieprzejednanym wrogiem. To zadziwiająca metamorfoza, bo jeszcze w 1792r., działając we francuskim parlamencie był wielkim orędownikiem sprawy polskiej i w jej obronie wygłaszał płomienne mowy. I chociaż Aleksander uważał go za "skończonego intryganta i pensyonarza Anglii", to rozstał się z Pozzem dopiero gdy wysłał go do Paryża, jako własnego ambasadora. Ten zaś działając we Francji jako przedstawiciel Rosji, osobiście doglądał surowości represji przeciw bonapartystom, czyli skuteczności "białego terroru", a przy tym próbował doprowadzić do małżeństwa najmłodszej siostry Cara - Anny Pawłowny, z francuskim następcą tronu Karolem Księciem de Berry.
Nie licząc potężnej frakcji niemieckiej i zgromadzonej wokół Karamzina i wpływowej partii "wielkoruskiej", Pozzo di Borgo był najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem utworzenia konstytucyjnego Królestwa Polskiego. W 1814r. przekazał Aleksandrowi "memoriał", w którym przedstawił stanowisko, spokojnie mogące uchodzić za zestaw podstawowych poglądów wszystkich ówczesnych wrogów Polski. To ciekawy dokument nie pozbawiony bardzo precyzyjnych i trafnych myśli, dających wiele przesłanek ku analizie dalszego rozwoju wypadków, a przy tym stanowiący precyzyjny rewers carskich koncepcji.
Pozzo di Borgo wykładał w swoim piśmie, że Polacy od 1792r. konsekwentnie dobijający się o niepodległość, nie ustaną w tych próbach. Podarowane im cesarską hojnością Królestwo, z własną armią i sejmem, stanie się centrum integrującym pozostałe ziemie polskie, co narazi Króla Polskiego, nie tylko na konflikt z Austrią, Prusami i całą Europą, do której uczuć Polacy się odwołają, ale także na konflikt ze sobą samym, jako rosyjskim carem, bo to że na żadną wdzięczność Rosja liczyć nie może, to rzecz absolutnie oczywista. Królestwo Polskie prędzej , czy później przeciw Rosji wystąpi i na żadne ustępstwa w tym zakresie Romanowowie liczyć nie mogą. Za Karamzinem przypominał, że zniszczenie Polski jako mocarstwa stanowi całą niemal nowożytną historię Rosji i próba odwracania, czy też osłabiania tego procesu, prowadzić musi do narażenia na niebezpieczeństwo destabilizacji całego Imperium. Podkreślał także, że poddanie Polaków władztwu liberalnej konstytucji, zaniesie republikańskie prądy do samej Rosji, a funkcji "samodzierżawnego" cara , nie da się połączyć w jednej osobie z rolą liberalnego króla. W konkluzji zalecał, aby:
a) sprawę Polski sprowadzić do prostej linii granicznej;
b) nowym nabytkom dać cechę własności zupełnej , całkowitej i wieczystej państwa rosyjskiego;
c) nową organizację ograniczyć tylko do nabytków;
d) ustanowić w Warszawie tylko namiestnika;
e) większą część urzędów obsadzić Polakami, ale nie wykluczać Rosjan;
f) wstrzymać się od wszelkich projektów konstytucji, a całe ustawodawstwo oprzeć na carskich ukazach;
Na szczęście Aleksander nie posłuchał, a wiemy przecież, że Pozzo di Borgo był tu jedynie wyrazicielem opinii potężnych petersburskich koterii. Potężnych , ale nie wszechmocnych i to zadecydowało. W polskiej talii pozostawało bowiem kilka bardzo ważnych figur. Obok samego Cara i jego brata, jeszcze Adam Jerzy Czartoryski, Siemion Woroncow i kanclerz Rumiancew. I do nich należało ostatnie słowo.
C.D.N.
Inne tematy w dziale Kultura