Zdaje się, że Polacy mają hymn idealnie dobrany do sytuacji w jakiej się znajdują. Od chwili napisania tych słów, każde kolejne pokolenie musi je powtarzać jako przypomnienie sobie i innym, o tym, że Polska to trudne dziedzictwo, wymagające i nie pozostawiające przestrzeni na marnotrawstwo spadkobierców. Tu nie ma mowy o żadnym "dobrodziejstwie inwentarza" w przyjmowaniu spuścizny, tu trzeba wszystko przyjmować wprost choćby dziedzictwem była "nienormalność". Nie wszyscy się podejmują, nawet spośród najbardziej uprzywilejowanych, ale zawsze znajdują się ci , gotowi zaśpiewać "kiedy my żyjemy".
Październik i listopad zawsze przypominają o upadku I Rzeczpospolitej. Maciejowice, rzeź Pragi, Radoszyce - koniec. I choć ten koniec w narodowej liryce doczekał się fenomenalnego trenu, pod rozbudowanym tytułem "Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta ostatniego Polski króla z Domu Jagiełłów", w którym każda strofa autorstwa Franciszka Karpińskiego przygnębia, to jednak ów świetnej pamięci poeta się pomylił. Gdy pisał te słowa:
"Oyczyzno moia na końcuś upadła!
Zamożna kiedyś i w sławę i w siłę!
Ta, co od morza , aż do morza władła,
Kawałka ziemi nie ma na mogiłę!
Jakże ten wielki trup do żalu wzrusza!
W tem ciele była milionów dusza!"
kończąc ów niezwykły wiersz w ten sposób:
"Zygmuncie ! przy twoim grobie
Gdy nam już wiatr nie powieie,
Składam niezdatną w tey dobie,
Szablę, wesołość, nadzieję.
I tę lutnię biednę!
Oto móy sprzęt cały!
Łzy mi tylko iedne
Zostały!
nie mógł przewidzieć, że jeszcze za swojego życia doczeka się sytuacji, w której będzie przekraczał granicę Królestwa Polskiego, a na widok strzegących jej żołnierzy w mundurach, barwach i godłach narodowych - znów zapłacze, całując ziemię. Być może Karpiński jest tu najlepszym świadkiem tego, co przeżył kraj w owym niezwykłym dwudziestoleciu, między rokiem 1795, a 1815.
Ten najbardziej kluczowy okres narodowych dziejów nie ma szczęścia do historyków i literatów. Wydawałoby się, że werystycznie zbadany i opisany, powinien być w powszechnej świadomości dobrze rozpoznany i kojarzony. Tak nie jest , bo o owym dwudziestoleciu zabrakło nam opowieści. Nie opisu, debaty, zbadania, udokumentowania, ale opowieści właśnie, czyli takiego przekazu, który obejmując panoramę wbił by do głów jakieś niezapomniane szczegóły, czy obrazy rozjaśniające czasy, czyny ich sensy i konteksty. O początkach państwa mamy niezwykłe dzieło Antoniego Gołubiewa, start ku potędze to fenomenalny fresk Karola Szajnochy, czyli "Jadwiga i Jagiełło", schyłek to wspaniała "Konfederacja Barska" i inne dzieła Władysława Konopczyńskiego, a także nie dająca się przecenić praca Tadeusza Korzona o Polsce stanisławowskiej. Wielkość Rzeczpospolitej doczekała się genialnego pióra Henryka Sienkiewicza, ale czasy rozbiorowej klęski i na polu wielkiej historiografii , i na polu wielkiej literatury pozostały osierocone, a to jądro tego kim się staliśmy. Jako naród, który od skrajnego upadku z góry wysokiej, ponownie wzniósł się do lotu, czyli po staropolsku bujania. Oby to było bujanie orła.
Nie chcę tu deprecjonować wysiłków tych, którzy nie szczędzili pióra i klawiatury dla namalowania odpowiedniej panoramy, ale mimo wielu niezłych prób - takowa nie powstała i wciąż czekamy na przekrojowe dzieło o Polakach tracących państwo i próbujących je szybko odzyskać. A czekając nie uczymy się o sobie i to z "podręcznika", rzeczywiście pozostającego w zasięgu naszych rąk. Przy czym zapis tego, co się wydarzyło między traktatem pieczętującym trzeci rozbiór Polski, a reaktywacją Królestwa Polskiego na Kongresie Wiedeńskim , ze skutkiem w postaci niezwykłego w dziejach wykorzystania słabych nawet koniunktur, dla ocalenia polskości, stworzenia nowoczesnego narodu i w konsekwencji odzyskania państwa - to wielka nauka dla nas, współczesnych Polaków, jak sprawnym, dzielnym i walecznym narodem jesteśmy.
Będąc zwolennikiem impresjonistycznego podejścia do historii, bo impresja to nic innego jak "wciśnięcie", zawsze poszukiwałem odpowiednich obrazów, nadających się na ilustrację do przekazu. Może to być mapa, kawałek pamiętnika, wiersza, ludowej piosenki, czy utworu muzycznego, z których wynikają nie dające się wyprzeć skojarzenia. Do mnie silnie zawsze przemawiały cmentarze, zwłaszcza wiejskie, gdzieś pod lasem, na uboczu, z kamiennym murkiem. Cmentarze o Polsce wiele są w stanie powiedzieć, zwłaszcza jeśli mają odpowiednią lokalizację. Cmentarze wkomponowane w pejzaż uruchamiają wyobraźnię, zmuszają do zastanowienia , namysłu. Mam ich kilka, a zwłaszcza jeden, w Kosowie Lackim na bliskim Podlasiu, gdzie często spędzałem wakacje. Na nagrobkach same polskie nazwiska, odkryte korzenie, nie zostawiające wątpliwości czyja to ziemia. I oto w pewnym momencie młody człowiek dowiaduje się, że oddalony o kilka kilometrów Bug, gdzie słychać Karpińskiego i "Fantazję na tematy polskie", nawet jak nikt nie gra, i nie recytuje, a tylko w dali słychać szczekające do snu psy, ten Bug, w tym miejscu był granicą miedzy Prusami i Austrią.
Dlaczego tak się stało i dlaczego tak nie jest, będę się starał opisać w kolejnych notkach. Za przewodnika obiorę naocznego świadka tych czasów, pierwszego monografistę Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego - Fryderyka Skarbka. To człowiek, w którym "polskie drogi" zbiegły się w sposób niezwykły, a z Żelazowej Woli poprowadziły do Warszawy, podobnie jak jego chrześniaka i imiennika Fryderyka Chopina. Zobaczymy Warszawę czasów pruskich z perspektywy "Pamiętników Seglasa", poznamy wybitnych Polaków ( i nie tylko ), dzięki którym Polska wciąż jest bytem na mapie , choć okoliczności w jakich działali, znajdują się poza wszelką znaną nam skalą trudności. A sztafeta wciąż biegnie, bo nie zgubili pałeczki na najtrudniejszej zmianie.
Inne tematy w dziale Kultura