Nie wiemy wprawdzie kiedy profesor Tutka umarł, ani nawet nie znamy jego imienia. W ogóle niewiele o nim wiadomo , poza tym, że jego zgon z pewnością nastąpił. Nie znamy dziedziny nauki w jakiej się specjalizował, bo jedyny wykład o jakim wiemy, wygłosił w wyższej szkole handlowej, ale przypadkowo, w zastępstwie i w niezwykłej jak na naukowca formule. Mimo tych wszystkich niejasności możemy o tej postaci powiedzieć jedno. Profesor Tutka był człowiekiem "przystojnym". Nie w potocznym, ubogim w sumie znaczeniu, ale w tym podstawowym. Przystawał. A na ową przystojność składało się kilka głównych cech, obecnie znajdujących się w zupełnym zaniku, zwłaszcza wśród profesorów. Bo nieznanego imienia i dziedziny Tutka był mądry, grzeczny, doświadczony a przy tym przekonujący. Wymarły gatunek profesora.
Jerzy Szaniawski to pisarz zupełnie niedoceniony, przy całym swoim mistrzostwie, egzystujący zawsze na uboczu, wypchnięty z głównych i najlepiej oświetlonych traktów naszej literatury. Być może to odepchnięcie pomagało w precyzji wypowiedzi i umożliwiło wykreowanie takich postaci jak profesor Tutka. Komuś nie nadętemu, nie zepsutemu popularnością i splendorem, wycofanemu w swoich ambicjach i zawsze niedocenionemu - przystawało. Mógł sobie pozwolić na małe formy z wielkim bohaterem, objawiającym swą wielkość nie na polach bitew, wielkich budowach socjalizmu, na czele rebelii, rewolucji, czy społecznych przewrotów, ale przy kawiarnianym stoliku w rozmowach z sędzią, mecenasem, rejentem i doktorem.
Inspirację tych pogawędek zawsze stanowi jakaś obserwacja, osoby, lub zjawiska, z której rozmówcy profesora wyciągają szybkie i jednoznaczne wnioski, ustalone do póki głosu nie zabierze Tutka. Wtedy stałość zamienia się w niepewność. To ważne. Nie w płynność, ale w niepewność właśnie. Bohater Szaniawskiego stosuje różne techniki, aby wywołać poruszenie swoich rozmówców, operując czasami dosłownością ( w sensie dosłownym ) , czasami paradoksem i poczuciem humoru. Nigdy natarczywością, czy szumnością wypowiedzi. Nie. I pomimo tego jest wyjątkowo przenikliwy, bo cała opowieść jakiej używa do omówienia zjawiska, zachowuje się jak nić w trakcie szycia. Jest przenikliwa. Mistrz. Co z tego tka? Tkaninę. Subtelnie. Po naszemu tkliwie, ale ten wyraz się nam bardzo "zmiękczył". W każdym razie mamy do czynienia z tkaczem, a nie tkliwcem.
Oto mamy dyskusję o instrumentach muzycznych, w której uczestnicy spierają się o to, który z nich jest najbardziej "poruszający". Ustalają, że skrzypce. Stalowość, czy też stałość tego poglądu zostaje skonfrontowana z opowieścią profesora Tutki, przypominającego o swoim morskim rejsie, w trakcie którego wywiązał się gwałtowny sztorm. Tutka z różnych powodów znalazł się w pomieszczeniu z fortepianem i o mało nie przypłacił tego życiem, bo fortepian majtany na wszystkie strony, prawie go przygniótł. Na szczęście profesor się w odpowiednim momencie "poruszył" i uniknął niebezpieczeństwa. A zatem , czy najbardziej "poruszającym" instrumentem muzycznym jest fortepian? Czy też może dyskusja i jej ustalenia, nie miały sensu, bo obrały sobie wadliwy przedmiot? Nie dający się ustalić? Być może, w każdym razie odwołując się do dosłowności "poruszenia", profesor zburzył pewność rozmówców.
W trakcie jedynego znanego wykładu, w szkole handlowej, profesor rozważa problem "wartości". Wśród ludzi bardzo praktycznych, przyspasabiających się do bardzo materialnych pojęć. Czym zatem jest wartość? Nie mamy jednoznacznej odpowiedzi, bo w opowieści Tutki tania i brzydka popielniczka, może mieć większą wartość niż cenna i pięknie wykonana. Musimy się zastanowić, a profesor niczego nie narzuca.
Opowiadania Jerzego Szaniawskiego stoją w zupełnej sprzeczności z czasem w jakim powstały. Pierwsze lata komunistycznej Polski to z pewnością nie był dobry moment na spotkania profesora, rejenta, mecenasa, sędziego i doktora, przy kawie i ciastkach w krakowskiej ( najprawdopodobniej ) kawiarni i snucie opowieści o rzeczach podstawowych. I mimo wszystkich zmian - tak już zostało. Czas ludzi rozmawiających i słuchających jeszcze nie wrócił, a perspektywy nie są dobre.
Profesor Tutka odchodził stopniowo, to nie był nagły zgon. Sam jeszcze pamiętam wielu wykładowców , spełniających odpowiednie kryteria. Przystających do wyższej uczelni. Choćby wtedy gdy pewien mój kolega, obecnie bardzo wysoki rangą przedstawiciel warszawskiego samorządu, usiłował zdać egzamin z historii doktryn politycznych i prawnych. Ustaliwszy zupełną niewiedzę studenta w zakresie podstawowym, egzaminujący postanowił dać mu szansę wykazania się wiedzą szczegółową i zapytał o doktrynę funkcjonalizmu amerykańskiego. Mój kolega, jako się rzekło - obecnie prominentny przedstawiciel warszawskiego samorządu, nieśmiało napomknął, że twórcą owej doktryny był "pan Holmes" ( w samej rzeczy - Oliver ). Po chwili kłopotliwego milczenia, profesor I. spytał - czyżby Sherlock? I spuentował - panie kolego , swoją wiedzę w zakresie postępowań karnych, będzie pan mógł zaprezentować w przyszłym roku. Dziękuję panu.
Takich profesorów "tkaczy", odznaczających się taktem i grzecznością nawet w obliczu zupełnego braku tych cech po drugiej stronie, raczej się już nie spotyka, zwłaszcza jeśli zabierają głos publicznie. Profesora Tutkę wyparł profesor Sadurski i jego mutacje. Pytanie, który jest prawdziwym profesorem?
A dlaczego śmierć w koszarach? Tu winien jestem wyjaśnienie. Wielkie miasta, zwłaszcza takie jak Warszawa, którą obserwuję od urodzenia, stały się koszarami wielkich korporacji. I nie ma w nich miejsca na rozmowę. Jest hierarchia, podporządkowanie i programowanie. Nie ma przystojności, bo nie ma proporcji. A skoro brak ludzi "przystojnych", to nie spotkamy też grzecznych, cierpliwych i wnikliwych. W wielkich miastach profesor Tutka musiał skonać. I dlatego umarł.
Inne tematy w dziale Kultura