kelkeszos kelkeszos
1976
BLOG

Salonik Polityczny cz. IV, czyli czterej pancerni bez psa

kelkeszos kelkeszos Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 63

Trwałość mojego postanowienia o nie wypowiadaniu się w sprawach reparacji od IV Rzeszy, okazała się mieć krótką żywotność. W sprawie wypowiedziano już wszystkie inwektywy, sztylety poleciały we wszystkie strony i zewsząd, nie przypuszczałem zatem aby cokolwiek mnie mogło zaskoczyć. Do dziś. Jak zwykle w niedzielę obejrzałem na YT ostatni program z gadającymi głowami, jaki jeszcze da się znieść, czyli prowadzony przez Rafała Ziemkiewicza "Salonik Polityczny" Telewizji Republika. Oprócz Mistrza Ceremonii w studiu znaleźli się jeszcze redaktorzy Agaton Koziński, Stanisław Janecki i Mariusz Gierej. Ten ostatni nie ma nigdy niczego sensownego do powiedzenia, ale spełnia rolę takiego imieninowego wujka, okraszającego dyskusję jakimś komunałem, ubranym w szaty wielkiego odkrycia. Redaktor Janecki jak wiadomo wie wszystko o wszystkim, więc zawsze może zaskoczyć, natomiast sens nieczęstego na szczęście zapraszania redaktora Kozińskiego, pozostaje nieodgadniony. Facet sepleni, notorycznie przekrzykuje innych, starając się przebić ze swoimi mądrościami, dostępnymi wszędzie indziej. Najczęściej zastępuje Łukasza Warzechę, pełniąc rolę dyskutanta sceptycznego wobec poczynań władzy. W sumie to mało szkodliwe i nie warte większej uwagi, ale dziś Agaton Koziński wybił się na oryginalność. Otóż w dyskusji o reparacjach użył stwierdzenia, przyporządkowującego zwolenników zadośćuczynienia za niemieckie wojenne zbrodnie, do serialu "Czterej Pancerni i Pies". Tego jeszcze nie było. Ludzie popierający roszczenia odszkodowawcze od Niemiec to publiczność wychowana na "Czterech Pancernych". Co gorsza - pozostali uczestnicy zebrania, nie wyłączając Rafała Ziemkiewicza, ochoczo tę "narrację" podchwycili i do końca wątku posługiwali się owym konceptem, w atmosferze wzajemnego zrozumienia.

Wydawało by się, że tak zacne grono doświadczonych publicystów, powinno mieć nieco większy od zaprezentowanego zasób kulturowy i "zgasić młodego", bo domniemywam, że redaktor Koziński był tam najmłodszy, tłumacząc jak kozie na miedzy, że w naszych zasobach nie trudno odkryć wiele fundamentalnych dzieł, znacznie lepiej oddających istotę postaw ludzi, uważających reparacje za słuszne i konieczne. Nikt jednak nie zaoponował i zostali "Czterej Pancerni". W tym momencie nie mogłem się uwolnić od brzydkiego skojarzenia i tych czterech Panów rzeczywiście jakoś mimowolnie związałem z pancernością, choć tu akurat kontekst nie był chwalebny.

Są dziedziny , w których człowiek tęsknie wzdycha do czasów komunistycznych. Nie będę chyba odosobniony w twierdzeniu, że dokonania ówczesnych twórców na wszystkich polach, to w porównaniu z dzisiejszymi produkcjami inny świat. Nie wiem z czego wynika ta kompletna klęska współczesnej kultury, a raczej wiem, ale to temat na inną dyskusję. Tu przyjmijmy to co oczywiste i bezsporne, zawężając panoramę tylko do sztuki filmowej. Ta w czasach PRL, we wszystkich elementach, od reżyserii, gry aktorskiej, scenariusza a nawet dźwięku, stała o całe rzędy wielkości wyżej , niż współczesne dokonania. I - to trzeba dodać z przykrością - mimo cenzury i innych okoliczności zakłamujących przekaz. Zostawmy owych wyjątkowo absurdalnych ( co nie oznacza, że głupich ) "Czterech Pancernych" i psa, a przypomnijmy wielki dorobek polskiego kina w kwestii ostatniej wojny. Mamy tu wszystko, w tym kilka arcydzieł, przy których ze wstydu chowają się wielkie produkcje najpotężniejszych kinematografii. "Westerplatte" Różewicza, "Sąsiedzi" Ścibora - Rylskiego, czy kapitalny "Hubal" pogardzanego Poręby, z absolutnie fenomenalną rolą znienawidzonego w wielu kręgach Ryszarda Filipskiego. To tylko o wrześniu. Dla mnie osobiście największym przeżyciem była projekcja "Akcji pod Arsenałem", na którą poszliśmy jako harcerze, pod przewodnictwem ..... Stanisława Broniewskiego "Orszy". Proszę to sobie wyobrazić jeśli ktoś umie. A jeszcze "Kolumbowie", "Polskie Drogi" i uwaga, uwaga - bo to się dla wielu może wydać szokujące - "Podziemny Front". 

I właśnie o tym serialu chciałbym przypomnieć. Tak, wiem, komunistyczny do bólu, o Gwardii i Armii Ludowej, zakłamany.... ale. No właśnie. To jest serial świetny, choć całkowicie zapomniany i garstce z czymkolwiek się kojarzący. Owszem, wydawany w latach siedemdziesiątych komiks, był bardzo popularny, ale film - nie. A szkoda, bo reżyserował Hubert Drapella , żołnierz "Parasola", co w sumie jest dosyć zaskakujące, ale reżyserował świetnie. I choć wiele jest tam znakomitych scen i ról , to jedna przebija wszystkich. Jan Kreczmar w roli standartenfuhrera Heinricha von Kniprode.

To potomek pruskich junkrów, posiadający wielki majątek na Pomorzu i przez wszystkie odcinki prowadzący wykład dla podwładnych , dlaczego Polacy mają być eksterminowani. Pewnie nieprzypadkowo scenarzyści nazwali owego pruskiego arystokratę nazwiskiem jednego z wielkich krzyżackich mistrzów, bo skojarzenie musiało być oczywiste - i było. Kniprode to szef SS i policji, bez wahania wysyłający na śmierć tysiące, ale zachowujący przy tym wszystkie maniery nadczłowieka, co potrafi okazać nawet przesłuchiwanemu więźniowi. Facet zdjęty z natury jak żywy , choć to tylko film. Wielkie przy tym aktorstwo Jana Kreczmara. W pamięć zapadało wiele scen - ale jedna ( powtórzona w komiksie ) szczególnie. Gdy niejaki Klaus, rewelacyjnie grany prze Mieczysława Stoora , adiutant Kniprodego, widząc tłum czytający nazwiska powieszonych zakładników, nie umie ukryć radości, z ponurego przygnębienia zgromadzonych przed afiszem Polaków, oberessman z pruskich junkrów, sucho oznajmi - "nie interesują mnie uczucia podludzi".

I tu się proszę Państwa nic nie zmieniło. Ich nadal nie interesują uczucia podludzi. Tylko, że my nie możemy się nimi czuć i dlatego "czterej pancerni" z Saloniku Politycznego zachowali się dziś wyjątkowo niestosownie. Nie "Czterej Pancerni i pies" przekonują nas do tego, jak z Niemcami rozmawiać i co o nich myśleć, tylko właśnie takie postacie jak Kniprode. Na marginesie - do serialu dokręcono jeszcze dwa odcinki, z akcją po wojnie, w okupowanych Niemczech, gdy zbrodniarze już budują nową Rzeszę, choć jeszcze z podkulonymi ogonami, zmienionymi nazwiskami i wywabionymi tatuażami. Udało się.

A epilog w polskiej kulturze? Jana Kreczmara , mimo całego mistrzostwa, przebił Andrzej Seweryn rolą sturmbannfuhrera Kliefhorna w "Polskich Drogach". Teraz Andrzej Seweryn jest tak samo głupi i aktorsko bezradny, jak cała reszta. Spadkobiercy Kniprodego wiedzieli jak dobrze inwestować pieniądze na wschodzie. Tu zaskoczenia nie ma. Szkoda, że jakaś taka nieznośna lekkość mówienia o sprawach poważnych, wkradła się i tam, gdzie w ogóle nie powinna. Do "Saloniku Politycznego".

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (63)

Inne tematy w dziale Kultura