Z wiekiem dochodzimy do wniosku, że nasza pamięć składa się z impresji pozostających poza zakresem woli. Nie wiemy jakie przesłanki spowodowały, że pewne zdarzenia zapamiętujemy "na całe życie", nawet jeśli są z pozoru błahe, inne z kolei wydające się istotnymi, nikną w niepamięci. I owe impresje , czyli po polsku wciśnięcia, mają większy wpływ na naszą osobowość, niż chcielibyśmy przyznać. Wiele zależy tu od osoby impresjonisty, czyli wciskacza, który swoim zachowaniem spowodował, że dany fakt jest dla nas tak istotny.
W szóstej klasie szkoły podstawowej człowiek zazwyczaj staje się wszystkowiedzącym gówniarzem i trzeba sporo trudu i doświadczenia, aby takiej jednostce coś umiejętnie przekazać. Osobiście doświadczyłem takiej sytuacji gdy w burzliwym roku 1981 zetknąłem się z osobą potrafiącą zapanować nad grupą takich nieokiełznanych młodocianych typków i to w sytuacji edukacyjnej, w której trudno się spodziewać trwałych efektów pedagogicznych. Na lekcji wychowania fizycznego. Jakiś przejaw młodzieńczej pychy tak zirytował naszego nauczyciela, że kazał nam przeprowadzić prosty wydawałoby się eksperyment. Posadził kilku z nas na zwykłym gimnastycznym materacu i kazał go przesunąć o kilkadziesiąt centymetrów. Zadanie wydawało się banalnie proste, ale tylko do pierwszych prób. Skakaliśmy po tym prostokącie jak żaby - bez ładu, składu i skutku. Nerwy i irytacja narastały, a materac ani drgnął. Pan wuefista przyglądał się spokojnie, czekając aż wywiesimy białą flagę, co zresztą nastąpiło. Nie da się. Siedząc w kilku na materacu nie możemy go poruszyć i nasza mądrość poparta nabytym przed chwilą doświadczeniem, wygrywała z przekonaniem nauczyciela. Do czasu. Ten bowiem kazał nam usiąść po trzech, w równych odstępach na dłuższych bokach materaca i równomiernie, według rytmu przez niego podanego, odpychać się rękoma od podłogi. Z trudem, ale ruszyliśmy. Potem było łatwiej. Nigdy bym nie przypuszczał, że akurat tę lekcję wf zapamiętam na dziesięciolecia, ale tak się właśnie stało.
Być może dlatego , że było w niej wszystko co decyduje o istocie procesu wychowawczego. Relacja nauczyciel - uczeń, w której wprost następuje przekazanie wiedzy i doświadczenia, od razu skutkujące efektem, niemożliwym do osiągnięcia bez tego szczególnego polegania na autorytecie. Natychmiastowa weryfikacja naszych wybujałych wyobrażeń o sobie i swoich możliwościach, no i pewnie najważniejsze - potężny pokaz możliwości współpracy. Bez owego "społem" będącego elementem paru setek naszych słów, nie byliśmy w stanie przesunąć kawałka materii. I to nam pokazał prawdziwy nauczyciel.
Ta sytuacja dawała mniej więcej pojęcie do czego służą elity i dlaczego każda społeczność musi się opierać na naturalnie wytworzonej hierarchii. Ktoś musi zdobywać, przechowywać i przekazywać wiedzę o sposobach poruszenia materaca, ktoś musi usadzić na nim tych, co "wiosłują", a jeszcze trzeba mieć człowieka od podawania rytmu i wyznaczania kierunku, bo inaczej samo poruszenie jeszcze niczego nie zmienia.
Polska ma swoistą historię, w której jednym z głównych zasobów jest doświadczenie związane z budowaniem państwowości po latach politycznego niebytu. I każdy kto ma o tym czasie pojęcie wie , jak niewiarygodny trud ówczesne elity podjęły i z jak niesamowitym skutkiem go zrealizowały. Można oczywiście wzorem komunistów wyrzekać na II RP, przypominając wszystkie ułomności tego bytu, zakończone wrześniową klęską. Pamiętać jednak należy, że do pokonania tamtej Polski, trzeba było dwóch największych i najbardziej agresywnych armii świata, a i tak rozmach nadany przez ludzi budujących to państwo i społeczeństwo, wystarczył na długo po strasznej wojnie.
Z tym, że w 1918r. odzyskaliśmy niepodległość realnie, od razu dysponując elitą gotową poświęcić się dla budowy suwerennej państwowości, a co więcej, zdolną do podjęcia takich wyzwań właściwie w każdej dziedzinie. I to jest właśnie największa różnica między II a III Rzeczpospolitą. Trzecia nigdy niepodległa nie była.
Pamiętamy przełomowy czas lat 1989r. - 1992r., gdy stare komunistyczne elity, najlepiej zdefiniowane przez poetę: "pożarła ich galopująca prostytucja", przepełzły do tak zwanej "wolnej Polski" w komplecie i z całym ładunkiem swojego k......... no tu się powstrzymam, i ową zgnilizną natychmiast zaraziły większość tych warstw społecznych, które powinny uczyć innych jak poruszyć materac i dokąd się na nim przemieszczać. Zaraza spowszedniała, a postawą powszechną w wielu istotnych środowiskach stało się szukanie odpowiednich sponsorów, wyrojonych zresztą obficie, bo niepodległością Polski nikt w bliskim nam świecie nie jest zainteresowany. Inwestycja w sprostytuowanie polskich elit okazała się bardzo zyskowna i przy stosunkowo niskich kosztach, dała efekty piorunujące.
Gdy obserwujemy wszystkie bez wyjątku środowiska odpowiedzialne za wytworzenie zrównoważonej i suwerennej społeczności, możemy bez ryzyka pomyłki odwołać się do Poety - pożarła ich galopująca prostytucja.
Widzimy prawników tokujących o praworządności i niezawisłości, ubabranych w wyjątkowo paskudnych układach, a na dodatek, przemówieniami swoich mandarynów odwołujących się do "monteskiuszowskiego trójpodziału władzy", a nie wiedzących, że Monteskiusz nie tylko nie wyróżniał żadnej oddzielnej władzy sądowniczej, ale wprost takie urojenia zwalczał. Widzimy artystów i generalnie ludzi kultury, często mocno umoczonych w sławienie PRL, sprowadzających swoje wizje świata do dosłownego wizualizowania skeczu "zesrał się goły na rogu stodoły", czyli różnych wariantów przedstawienia, w którym ów srający goły jest nieodmiennie Polakiem katolikiem. A publiczność składająca się z przepitych korporacyjnych szczurów i przećpanych gówniarzy - rechocze, aż ziemia dudni.
Jesteśmy wciąż świadkami wielkich kampanii, w których największym wrogiem jest prawda i możliwość budowania innych więzi, niż opierające się na nienawiści i pogardzie, a wszystko to przy słusznym przekonaniu organizatorów tych seansów, że publiczność to uczestnicy realnego polskiego kabaretu p.t. "matura to bzdura", nie posiadający ani wiedzy, ani doświadczenia, ani chęci ich zdobycia i zdolności weryfikowania przekazu. W efekcie mamy tysiące impresji typu "konie w Janowie", kształtujących umysły tych milionów z jadłospisu prostytucji, którzy nie są w stanie niczego sprawdzić, ale mają wystarczający zakres urojeń, żeby wierzyć w dowolną bzdurę. I tak wyrzucenie faceta, który bezwzględnym znęcaniem się nad biologią konia, doprowadził do przedwczesnej śmierci najcenniejszej klaczy jaką w Polsce kiedykolwiek wyhodowano, po uprzednim wyprzedaniu za granicę i za bezcen całego niemal jej potomstwa - odpowiednio opisane przez funkcjonariuszy mediów, skonsumowanych przez prostytucję, stało się "upadkiem polskich stadnin". A gawiedź łyka wszystko, choć sprawdzenie podstawowych faktów wymaga 5 minut. I tak w kółko, od koni , do ryb, wycinki stuletnich drzew, po śmiercionośnego wirusa, przy którym nie omieszkał się do końca sprostytuować świat medyczny.
W tej sytuacji dostajemy najlepszy dowód na istnienie Pana Boga, bo Polska jednak żyje i się porusza, mimo wszystko jest pięknym krajem i dobrym miejscem do życia. Wbrew wrzaskowi pożartych przez prostytucję, pięknie maszerujących z posadkami, podatkami i białymi chorągwiami.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo