Porównanie przychodzi mi trudno, choć nie dlatego, abym uważał, że współcześni Niemcy czymkolwiek różnią się od Krzyżaków. Nic podobnego , to ta sama odwieczna tradycja, obecnie przybrana w nieco inne szaty, choć w istocie niezmienna. Zaświadczył o tym lepiej niż można było oczekiwać niedawny ambasador IV Rzeszy, którego śmiało można nazwać adiutantowiczem wodza poprzedniej.
Nie, porównanie kuleje , bo krzyżacki suplikant w osobie naszego premiera nie ma w sobie nic z Juranda. Bo Jurand to był prawdziwy polski pan ( choć Mazowsze formalnie pozostawało poza strukturami Królestwa Polskiego ) , a w sprawie naszych unijnych zabiegów, śladów dumy i odwagi u obecnych rządzących nie da się stwierdzić, a u prezesa rady ministrów ten deficyt jest wyjątkowo rozległy. Nic w tym dziwnego, bo Mateusz Morawiecki wyrósł jako prezes prowincjonalnej gałązki wielkiej międzynarodowej instytucji finansowej, wszystko zawdzięcza władcom z centrali, a wychowanie w warunkach zależności od rewizora, nie rozwija samodzielności, odwagi i podmiotowości, raczej ujmując wszystkich cech niezbędnych człowiekowi godnemu, niż stwarzając warunki do ich pielęgnowania.
Tym niemniej na wszystkie unijne szczyty przybywał Morawiecki jak należy, konno , w zbroi i ostrogach, choć może nie z rogiem przytroczonym do pasa, pozwalającym na zadęcie w odpowiedniej chwili. Pamiętamy Juranda zbliżającego się "po rycersku" do bram krzyżackiej warowni i tego samego Juranda, który potem z tej warowni powraca. Tak ma wyglądać Polak po przemieleniu przez unijne zakony. Ślepy, niemy i bez prawicy.
Nie ma chyba lepszego opisu krzyżactwa, niż ten z "Jadwigi i Jagiełły" Karola Szajnochy, niemal wprost przeniesiony przez Henryka Sienkiewicza do swojej powieści. Pozostawili po sobie szpitalni zakonnicy niesamowity zbiór, na podstawie którego można odtworzyć całą ich umysłowość, sposoby działania, kompetencje w zakresie budowania państwa, prowadzenia wojen, administrowania, a przede wszystkim propagandy. Bo i na jej polu byli mistrzami. A musieli, bo to co stworzyli, było pierwszym w Europie państwem stworzonym na wzór azjatycki, w którym dzika horda ( choć w tym wypadku posiadająca wszelkie pozory cywilizacji ) zakłada potwornie scentralizowane państwo, na podbitym terytorium, po uprzednim eksterminowaniu jego mieszkańców. Przy czym eksterminacja nie musi mieć charakteru fizycznego, choć przeważnie ma. Starczy jednak wynarodowienie, odcięcie od korzeni i wepchnięcie w system totalnego gospodarczego podporządkowania.
O ekonomicznej, technologicznej, finansowej i propagandowej przewadze Krzyżaków nad całym politycznym otoczeniem, wiemy z niezwykle obfitych archiwów, jakie po nich zostały, bo tu żaden grosz nie mógł płynąć swobodnie i poza kontrolą kierownictwa zakonu. Wiemy zatem o wszystkich wydatkach, źródłach przychodu, nakładach w inwestycje materialne i te w ludzi. Od armii szpiegów, po agentów wpływu, książąt, a nawet koronowane głowy. Od opróżniacza nocnika wielkiego mistrza, po pozostających na żołdzie zakonu biskupów - wszystko opisane, zważone, zmierzone, podzielone.
Jurand w Szczytnie to jedna z bardziej sugestywnych scen i w książce, i w filmie. Trzeba przyznać , że i Andrzej Szalawski , i Henryk Borowski pokazali tu absolutne mistrzostwo, tak abyśmy istoty starcia tych dwóch światów przeoczyć nie mogli. Jurand znosi wszystkie upokorzenia. Ma powód. Krzyżak żadnego upokorzenia mu nie oszczędzi. Też ma powód. Ten co od zawsze. Teutoński totalitaryzm, który z jakichś niejasnych powodów, nie może się przebić przez nasze lasy i bagna. W przypadku Juranda zawiódł ogień i miecz, to pozostał podstęp. Musiała być to metoda bardzo rozpowszechniona, bo jak zaświadcza Długosz, nawet łagodny w sumie Jagiełło wyprowadzony z równowagi przez krzyżackiego posła, rzucił się na niego z okrzykiem " ty do mnie z pergaminem, ja na ciebie z dzidą". Wprawdzie ktoś powstrzymał Króla i krzyżak uszedł z życiem, ale potem Jagiełły do negocjacji z przedstawicielami Zakonu już nie dopuszczano. Słusznie, bo jak się kończyły , widzimy na przykładzie Juranda, zapewne zdjętym z natury. Najpierw totalne upokorzenie, łomotanie do zamkniętej bramy, kuszenie śpiewem uwięzionej córki, rozbrojenie i "psi" strój, a na koniec kpiny , bluzgi i typowo krzyżacka buta, z niemniej typowym niemieckim poczuciem humoru. No ale w końcu praworządni rycerze chcą oddać Jurandowi córkę, choć fakt ten okazuje się już najgorszym możliwym upodleniem, którego polski pan znieść nie umie. Najbardziej jadowity zakonny brat ląduje na ławie ze skręconym gołymi rękami karkiem i wtedy pobożny komtur ma pierwszą impresję, że pojawia się cena do zapłacenia. "Oszczędź!" nie pomaga. Sprawa wymyka się spod kontroli i trzeba podjąć wielką akcję tuszowania zbrodni. Akcję przeprowadzoną z typowo krzyżacką, czy raczej niemiecką bezczelnością. Winna jest ofiara, czyli Jurand, a zadane przez niego krzywdy, trzeba Zakonowi wynagrodzić, majątkiem niepraworządnego rycerza. Tu już na szczęście zaczynają działać inne siły i poddany "sądowi bożemu" brat Rudgier musi wrócić do Szczytna. W kawałkach. Swoją drogą Tadeusz Kosudarski grający owego rycerza, to żołnierz Batalionu "Zośka", uczestnik Powstania, musiał chyba zagryźć wargi do tej roli.
Wróćmy jednak do premiera. W którym jest momencie? W walce o miraż wielkiej forsy od Krzyżaków? Czy jeszcze stoi przed zamkniętą bramą zakonnego zamku, czy już ją przekroczył przybrany we włosienicę z naszytym trójkątem z literką "P"? Czy może już odbiera swoją "nagrodę" w postaci "znajdy", a nie tego, co mu obiecano? Chyba , że jeszcze czeka na dalsze warunki - kamień u szyi, samookaleczenie, czy co tam jeszcze unijna kapituła wymyśli, bo że wymyśli i zarechocze, to więcej niż pewne. Tak samo jak pewne, że nikt z rządzących nie zareaguje. Spłukaliśmy się i nie mamy wyjścia, trzeba żebrać. Nie ma Jurandów, są proszalne dziady. W garniturach. Wolałbym Juranda w worku z pustą pochwą na szyi. Radził sobie gołymi rękami.
Inne tematy w dziale Polityka