Prawdę powiedziawszy powieść Brunona Jasieńskiego jest jedynym znanym mi dziełem literackim, w którym autor uśmierca wszystkich bohaterów, ale w tym przypadku trzeba uznać konsekwencję twórcy. Zważywszy na czas i miejsce powstania, dalszy rozwój wypadków i los samego pisarza, wszystko się tu zgadza. Stary świat musi zginąć wraz ze wszystkimi zaludniającymi go postaciami, od szlifującego bruk francuskiego robotnika, po amerykańskiego miliardera, przez chińskiego agenta komunistycznego i białogwardyjskiego emigranta. W nowym świecie nie ma dla nich miejsca, choć jak się okazało nie ma go też dla pisarza - futurysty - komunisty jakim był Bruno Jasieński. O ile bowiem jego bohaterowie giną przeważnie na własną prośbę, to sam Jasieński , czynnie zaangażowany w konstruowanie sowieckiego "raju", stał się jedną z milionów ofiar zbrodniczego systemu, którego budowę tak zawzięcie propagował.
Zostawmy jednak Związek Radziecki, bo w tej powieści jest tylko odległą scenerią, reprezentowaną przez zadżumiony i dogorywający w więźniarce personel dyplomatyczny, wydany przez Francuzów w ręce rosyjskich emigrantów. O wiele ważniejszy jest sam Paryż, czyli stolica światowego zepsucia, przyciągająca i zaludniona przez wszelkich możliwych parszywców. Przynajmniej tak to widział autor, a raczej pierwsza postać, którą bliżej poznajemy, czyli wyrzucony z pracy robotnik Pierre. I to właśnie on znajduje sposobność do zadośćuczynienia swojej nienawiści do otaczającego świata , wpuszczając do miejskich wodociągów pałeczki dżumy. Dokładnie 14 lipca, gdy miasto celebruje słynną rocznicę, a niczego nie przeczuwające tłumy świętują na ulicach Paryża.
Od tego momentu dostajemy opis rozkładu struktur społecznych, choć nie miejmy złudzeń. To żadne studium. Jasieński nie był wybitnym pisarzem, ani nawet uważnym obserwatorem. To efekciarz, któremu trudno odmówić momentów biegłości w posługiwaniu się słowem, ale trudno też przyznać głębię przemyśleń, konsekwencję narracji, czy umiejętność wiązania wątków. "Palę Paryż" to taki rozbudowany "Nuż w bżuhu". Efektowna wielowątkowa opowieść aroganta i kabotyna, sprawnego w powierzchownych opisach, ale bezradnego we wnioskowaniu. A zatem mamy do czynienia z typowym lewicującym, czy wręcz komunizującym intelektualistą, pasożytującym na realnej krzywdzie. Bo ta rzeczywiście w świecie się szerzy i to jest największa wartość prozy Jasieńskiego. Umie to opisać, nikogo i niczego nie oszczędzając. Bo i los Pierra i Chińczyka P'ana Tsiang - kueja i jego ojca nankińskiego rykszarza, i żydowskiej biedoty zapatrzonej w rabina Eleazara ben Cwi, czy wreszcie ponury opis losu rosyjskich emigrantów - to wszystko spis z natury. Pytanie co dalej.
Jasieński odpowiada hasłem "Dżuma w Paryżu" i z lubością burzy cały stary świat, nie mając dla nikogo zrozumienia , czy współczucia. Dekonstrukcja o dziwo opiera się według kryteriów narodowych i rasowych. W kosmosie wielkiego miasta, który właśnie zaczął się przekształcać w chaos, wszyscy poszukują ratunku w swojej plemienności, rozpaczliwie próbując przylgnąć do jakieś zdefiniowanej wspólnoty. Pierwsi zaczynają Chińczycy, proklamując suwerenność swojej dzielnicy. Za nimi pójdą następni - Żydzi ( choć muszą stoczyć walkę z Polakami, to jedyna w powieści wzmianka o nas ), Rosjanie, Anglosasi, Francuzi. Powstanie też internacjonalistyczna republika ludowa.
Rozpad świata na cząstki elementarne nic jednak nie pomoże. W otoczonym kordonem sanitarnym mieście i tak wszyscy wyginą. Tych, którzy nie padną ofiarą walk między poszczególnymi strefami o kurczące się zasoby, ostatecznie i tak dobije zaraza. To znaczy wyginą prawie wszyscy, bo ocaleje enklawa w postaci więzienia i osadzonych w nim robotników, którzy na końcu opanują wyludnione miasto, rozpoczynając wielką rewolucje proletariacką.
Nie uratują się nawet prominentni Żydzi, którzy w najbardziej ponurym i proroczym fragmencie powieści, po przekupieniu strażników "kordonu", opuszczą zadżumione miasto w zaplombowanych wagonach, pozostawiając swoich ziomków na pastwę zarazy. Na statek do Ameryki jeszcze wsiądą, ale do nowej "ziemi obiecanej" już nie dopłyną.
Trudno uznać Jasieńskiego za pisarza przenikliwego. "Palę Paryż" nie jest dziełem oryginalnym i nawet w polskiej literaturze można łatwo wskazać źródło inspiracji, bo "Pieniądz" Andrzeja Struga jest tu łatwy do zidentyfikowania. I ten brak oryginalności jest tu ważną wskazówką. Prawda czasu. Wszyscy przeczuwali kataklizm. Zapis epoki, w której masy siedzą na beczce prochu, a wybuch jest nieuchronny. Powieść ukazała się w Paryżu w 1928r. Za chwilę wydano ją w Polsce , z przedmową Kaden - Bandrowskiego. Przy czym nie wiemy, czy edycja Towarzystwa "Rój" z 1929 r. jest polskim pierwodrukiem, bo w tym samym czasie "Palę Paryż" wydano w Moskwie, po polsku i po rosyjsku. Nakład w Związku Radzieckim okazał się rekordowy i w dwóch wydaniach znacznie przekroczył 200 tysięcy egzemplarzy.
Świat już tańczył na bombie i znalazło się zbyt wielu, którzy krzyknęli - niech wybucha! Między nimi i Jasieński. Dożył tylko wybuchu wojny domowej w Hiszpanii i skończył z czekistowską kulką w głowie, w bezimiennej mogile. Taki los podpalaczy, bo rewolucje mają określone mechanizmy i wyjątkowo monotonny jadłospis, w którym niepodzielnie króluje "ludzina", bo tak pewnie można nazwać ludzkie mięso.
Podobno historia powtarza się jako farsa i rzeczywiście, dzisiejsi dyktatorzy w swoich świetnych garniturach i garsonkach wydają się groteskowi w porównaniu z wynurzającymi się bestiami , współczesnymi Jasieńskiemu. Ale raczej nie mamy się czym pocieszać. Rok 1929 wydaje się dopiero przed nami. Teraz zaczęło się od "zarazy".
Inne tematy w dziale Kultura