Bez dwóch zdań cykl "Z mojej półki" Rafała Ziemkiewicza jest jednym z najcenniejszych w sieci. Nie ma co dyskutować, nawet jeśli ktoś się z Autorem tych wykładów nie zgadza, musi uznać wartość zawartych w nich treści. Pisarz odkrywa źródła swoich inspiracji, często z obszarów pozostających poza sferą powszechnego zainteresowania, przy czym najczęściej niesłusznie. Niebanalne przesłanie, rzadka dziś wiedza połączona z darem swobody jej przekazywania, sprawia, że słuchacze z niecierpliwością oczekują kolejnego filmu, złorzecząc algorytmom YT, często opóźniającym premierę.
I oto w ostatnim odcinku , poświęconym teoriom spiskowym, ich korzeniom i odchyleniu wyznawców, pojawił się lapsus, obok którego nie można przejść obojętnie. Rafał Ziemkiewicz reklamuje książkę niejakiego Daniela Pipesa , zapewne spokrewnionego z bardzo znanym Richardem, zatytułowaną "Potęga Spisku" , z przypisem - Wpływ paranoicznego myślenia na dzieje ludzkości. Rzecz ukazała się w szerokim świecie w 1997r., w Polsce rok później, a teraz posłużyła Rafałowi Ziemkiewiczowi za podstawę do krytyki pewnego sposobu postrzegania rzeczywistości, z dawna przypisywanego konserwatywnym oszołomom, a obecnie obficie reprezentowanego przez stronę umownie zwaną lewicowo - liberalną.
W pewnym momencie wykładu Autor skręca jednak w uliczkę, którą nie powinien był się poruszać bez dokładnego przeczytania oznaczeń i jak często w takich wypadkach błądzi, nie zdając sobie przy tym sprawy, że dotarł do punktu, od którego wprost pędzi na zderzenie z samym sobą, czy raczej z własnymi poglądami i intelektualną konstrukcją.
Uliczka była dobrze oznaczona tabliczką jej patrona , czyli księdza Augustina Barruela, ale niestety, Rafał Ziemkiewicz dał się poprowadzić na manowce, za przewodnictwem owego Daniela Pipesa.
Często przestrzegam wszystkich zabierających głos publicznie, zwłaszcza jeżeli cieszą się zasłużonym autorytetem, aby nie wypowiadali się na temat dzieł, których nie przeczytali. To wprawdzie z reguły nie niesie żadnych negatywnych konsekwencji, bo publiczność też zazwyczaj porusza się utartymi ścieżkami i nie ma możliwości weryfikacji, ale dla intelektualnej uczciwości - warto być rzetelnym.
I tak oto Rafał Ziemkiewicz wpycha Barruela do jednej szuflady z osobami pozostającymi "w świrze", że użyję wyścigowej gwary, reprezentowanymi w pogadance przez przedstawicieli rodziny Giertychów. Przypomnienie rewelacji publikowanych przez Macieja Giertycha i jego równie mądrego syna, ma zdeprecjonować głosicieli "teorii spiskowych", reprezentujących myślenie paranoiczne, a jako przykład o znacznie większym zasięgu niż lokalny geniusz Giertychów, ma właśnie służyć Augustin Barruel i jego czterotomowa "Historia Jakobinizmu". Przy czym dziwi się Rafał Ziemkiewicz, jak to możliwe, że owo wyśmiane przez Daniela Pipesa dzieło, miało w swoim czasie tak ogromny światowy zasięg inspirując najtęższe konserwatywne umysły epoki, jak Edmund Burke i Józef De Maistre.
Otóż nie ma w tym niczego zaskakującego, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba zadać sobie ogrom trudu, żeby z pracą księdza Barruela się zapoznać. Dla Polaków trudu zupełnie wyjątkowego, bo nie dość , że książka została wydana ledwie dwa razy, to ma tylko jednego tłumacza, dość przy tym osobliwego, czyli księdza Karola Surowieckiego.
Pierwsze wydanie z 1812r. , choć zapewne zrealizowane w Łowiczu, oznaczono na frontypisie jako dokonane w Berdyczowie. W Księstwie Warszawskim pod rządami Napoleona dzieło nie mogło się oficjalnie ukazać. Ta edycja z wiadomych względów jest trudno dostępnym rarytasem. Druga - wydawnictwa "Antyk" z 2009r. też pewnie niełatwa do zdobycia. A zatem zapoznanie się z pracą Barruela jest niezwykle trudne, a przy tym specyfika języka tłumaczenia utrudnia percepcję książki.
Karol Surowiecki, bardzo zasłużony duchowny, miał wielki temperament polemiczny, rzucał gromy na oponentów, sam jeden odgoniłby hufce Marty Lempart, krytykując "Podróż do Ciemnogrodu" określał autora powieści, w końcu arystokratę i konstytucyjnego ministra mianem "pierdoły", a i to w najlepszym razie - i takie podejście musiało odcisnąć piętno na jakości tłumaczenia. Nie wiem czy ksiądz Barruel był równie zapalczywy i czy treść dzieła we francuskim oryginale jest równie nazwijmy to dynamiczna, ale sam układ opracowania wskazuje jednak, że nie.
Bo Barruel jest badaczem systematycznym, potrafiącym ująć rzecz panoramicznie, choć oczywiście nie bezstronnie. Duchowny katolicki bezwzględnie podporządkowany Papieżowi, a przy tym monarchista przywiązany do dynastii, nie mógł pisać obiektywnie o tych , którzy zgilotynowali monarchę, a księży mordowali tysiącami.
Tym niemniej zdobywa się Barruel na bardzo rzetelną analizę faktów, wskazując przy tym to co najważniejsze, czyli zasady, albo jak kto woli pryncypia wielkiego światowego przewrotu jakim była francuska rewolucja. Dlatego z naszego punktu widzenia najciekawszy jest tom pierwszy, w którym autor gromadzi przesłanki intelektualne i wskazuje czysto praktyczne metody realizacji założeń przedsięwzięcia, którego celem było obalenie monarchii we Francji, a także, a może przede wszystkim wpływu Kościoła Katolickiego na ład duchowy kontynentu.
Mamy zatem inicjatorów - Woltera, Diderota, d'Alemberta i patronującego im Fryderyka Wielkiego, dążących najpierw do rewolucji pojęć, a potem przebudowy całego świata według apriorycznych założeń rozumu. Skąd my to znamy, chciałoby się zadać pytanie, ale musimy jeszcze zawiesić je w przestrzeni, dopóki nie przeczytamy jakimi metodami posługiwali się owi destruktorzy starego porządku.
Absolutny fundament to "Encyklopedia", sama w sobie być może nie będąca niczym złym, wydawano wtedy i później różne "dykcyonarze", ale tu przeraża skala manipulacji, którą właśnie Barruel obnaża. Podaje masę "haseł" opisanych tak, aby wywoływać u publiczności odpowiednią reakcję, aby budzić jednoznaczne skojarzenia. I tak właśnie podważa się cały autorytet religii. Przy czym, tu autor oddaje hołd Encyklopedystom - są wyjątkowo zręczni, konsekwentni i intelektualnie zasobni. To jeszcze nie pałka ksiądz = pedofil, ale wskazanie drogi jaką iść należy.
Kolejne tomy są poświęcone opisowi powstania, struktury i działalności sekty "Iluminatów". Można kwestionować ich wpływy, podobnie jak wykpiwać działalność masonerii, tak zresztą postępuje Rafał Ziemkiewicz, nie przywiązując wagi do realnych wpływów tych środowisk, poprzestawszy na wyśmianiu tendencji epoki, w której dobrze urodzeni panowie , z nudów bawili się w Indian. Jednak tak nie było , choć to temat na inną rozprawkę. Wpływy podobnych stowarzyszeń były silne i to we wszystkich dziedzinach życia, nie wyłączając Kościoła i kto je chce wyrzucić na wąski margines, ten po prostu epoki nie zrozumie. To też jest przesłanie Barruela. I choć pewnie w wielu elementach się mylił i przesadzał, to jednak opis metod werbunku do sekty, utrzymania adeptów w posłuszeństwie, typowania ludzi do pozyskania, raczej żywcem przypomina "Akwarium" Suworowa niż księżycowe teorie Macieja Giertycha.
Pamiętajmy, że Augustin Barruel był przy tym niezłej klasy filozofem. Nie mogę tu dać w pełni wiarygodnego świadectwa, bo dysponuję ledwie dwoma z pięciu tomów jego "Helwienek, czyli listów prowincjonalno - filozoficznych", ale i na tej podstawie można sobie wyrobić pozytywny obraz ich autora.
Na własnej skórze przeżył koszmar rewolucji, poprzedzony likwidacją Jezuitów, w jego mniemaniu będącą elementem gry na zniszczenie tradycyjnego Kościoła. A mając przy tym sporą wiedzę o ludziach i ich czynach, starał się ją przekazać w formie ostrzeżenia. Nie słuchamy i nie czytamy, a gdyby w miejsce negatywnych bohaterów dzieła Barruela postawić inne nazwiska, współcześnie głośne, to ze zdziwieniem zauważylibyśmy, że dekoracje się zmieniają, a cele , metody istota tego z czym walczymy - zupełnie nie. I o tym należy pamiętać, z dużą ostrożnością podchodząc do relacji z drugiej ręki i niepewnego źródła.
Inne tematy w dziale Kultura