"Jakaś zupełnie śmieszna sprawa na Bałkanach, wywoła powszechną wojnę" mawiał "żelazny Kanclerz" Bismarck i się nie pomylił. Zwolennik sojuszu z Rosją został odsunięty przez młodego podówczas Wilhelma II, czyli człowieka , któremu można przypisać podłożenie ognia pod skład materiałów łatwopalnych, jakim była Europa w roku 1914.
W swoim świetnym eseju o słowiku w literaturze, Lucjan Siemieński przypomniał stare ludowe przysłowie - na święty Wit, słowik cyt. W tym niewinnym porzekadle skryło się straszne proroctwo, zapowiadające dzień świętego Wita jako datę początkową wielkiej pożogi, o konsekwencjach na dziesięciolecia, odciskających się na setkach milionów ludzkich indywidualnych losów.
W narodowej tradycji serbskiej dzień świętego Wita, przypadający w prawosławiu 15 czerwca, a według naszego kalendarza 28, to Vidovdan. Nie tylko my czcimy katastrofy, Serbowie jeszcze bardziej bo Vidovdan to pamiątka ich największej dziejowej klęski w bitwie na Kosowym Polu, w wyniku której utracili niepodległość na rzecz Turków. Celebrują tę rocznicę z wielkim namaszczeniem i właśnie w 1914r., po raz pierwszy od 525 lat mogli obchodzić ją w miejscu bitwy. W wyniku bowiem dwóch wojen bałkańskich, koalicja kilku krajów - Serbii, Bułgarii, Grecji i Czarnogóry, pokonała Turków, prawie wypychając ich za Bosfor. W 1913r. Bułgarzy zajęli Adrianopol ( obecnie Erdine ), ostatnie miasto przed cieśniną. Z dalmierzy widać już było święte miejsca prawosławia, a Turcy właśnie wtedy przenieśli w popłochu stolicę do Ankary.
Serbowie odzyskali Kosowo i przygotowywali się do wielkiej celebry rocznicy bitwy. I wtedy rzucono im wyzwanie, będące w istocie wielką prowokacją zmierzającą wprost do wywołania wojny. Oto na ów Vidovdan austriacki następca tronu arcyksiążę Franciszek Ferdynand zapowiedział wielkie manewry w Bośni, okraszone jego wizytą w Sarajewie, będącym centrum serbskich nacjonalistów.
3 grudnia 1913r. , drukowana w Chicago gazeta serbskich emigrantów wzywała: "Austriacki następca tronu zapowiedział na wiosnę wizytę w Sarajewie [...] Serbowie, chwytajcie za wszelką broń jaką macie! Za noże, karabiny, bomby i dynamit! Dokonajcie świętej zemsty! Śmierć habsburskiej dynastii!". Oczywiście ta otwartość i śmiałość Serbii mogła egzystować tylko dzięki potężnemu wsparciu stojącej za jej plecami Rosji. Co oznaczało, że kto zaczepi Serbię narazi się na reakcję imperium carów, a w konsekwencji roznieci ogólnoświatową pożogę.
Na taki krok zdecydował się Wilhelm II, cesarz Niemiec, prący do wojny na wielką skalę. Piękna niedziela 28 czerwca 1914r. stała się przez to dniem końca starej Europy. Generał major Max Ronge, szef wywiadu Austro - Węgier, nie mógł zrozumieć całkowitej lekkomyślności, która w napiętych okolicznościach towarzyszyła wizycie arcyksięcia w Sarajewie. To była prośba o zamach, jak wiadomo spełniona. I choć śmiertelne strzały Gawriły Principa, oddane do Franciszka Ferdynanda i jego żony Zofii , niczego jeszcze nie przesądziły, to jak się wkrótce okazało - spełniły proroctwo "żelaznego kanclerza".
Od dnia zamachu sytuacja w Europie zaczęła przypominać wyścig wioślarski. Wszyscy wiosłowali ku wojnie, z twarzą zwróconą ku pokojowi. Liderem okazał się właśnie Wilhelm II , wspierany przez Helmutha von Moltke bratanka i imiennika pogromcy Francji z 1870r. Zachowując wszelkie pozory dbałości o pokój, ci dwaj i dowódca cesarskiej floty Alfred von Tirpitz, parli do wojny, której celem miało być postawienie zjednoczonych Niemiec w roli najpotężniejszego mocarstwa na świecie. Długo można opisywać kontredans dyplomatyczny, mający ogólnoświatowemu konfliktowi zapobiec, ale wszelkie pozorne ruchy nie mogły nikogo zwieść. I choć Wilhelm II Hohenzollern był ukochanym wnukiem angielskiej królowej Wiktorii, choć był na "ty" ze swoim kuzynem Mikołajem II Romanowem, to jego wola rzucenia się na Rosję i Anglię, musiała doprowadzić do konfliktu na nieznaną wcześniej skalę. Dlaczego?
W przeciwieństwie do obecnych wydarzeń I wojna światowa miała swoją logikę. Działały tu zgodnie wszystkie przesłanki i każdy uważny obserwator nieistniejących podobno praw historii musiał wiedzieć, że wybuchnie. Co więcej ta wojna była bardzo precyzyjnie przepowiedziana osiemdziesiąt lat wcześniej w memoriałach Ignacego Prądzyńskiego. Ostatni z 1828r., pisany na osobiste polecenie wielkiego księcia Konstantego, zawierał niemal dokładny opis przyszłych frontów i koalicji, z podstawową tezą - konflikt między Rosją, a koalicją Prus i Austrii, wspartych przez Turcję jest nieuchronny, a wybuchnie w jakiś czas po zjednoczeniu Niemiec.
W 1914r. Niemcy były zdecydowanie najpotężniejszym krajem w Europie, posiadającym największą gospodarkę, najsilniejszą armię i największe ambicje. Oprócz zmajoryzowanych Austro - Węgier, niepewnych Włoch i słabej, ale strategicznie ważnej Turcji - nie miały sojuszników. Przeciwnie. I stąd właśnie wzięła się wojna.
Rozpadające się imperium osmańskie, obijane przez Serbów, Bułgarów i Greków, zachęcanych przez Nikitę, króla Czarnogóry, mocno spowinowaconego z Romanowami, wytwarzało próżnię, kuszącą mocarstwa, ale też generującą między nimi konflikt. Sprzeczność interesów Rosji, Austro - Węgier i Turcji na Bałkanach, była nieusuwalna. Gdy za Habsburgami i Osmanami stanęli Niemcy, wojna musiała wybuchnąć. I to wojna na wielką skalę, bo za Rosją stała Francja, pałająca żądzą odwetu i " nigdy nie zapominająca" o Alzacji i Lotaryngii. Aby pokonać Francję, Niemcy musieli pogwałcić neutralność Belgii, a tę z kolei gwarantowała Wielka Brytania.
Ze wszystkich uczestników "koncertu mocarstw" Anglikom najmniej na wojnie zależało, ale i dla nich rozbudowa niemieckiej floty i wyjście z wpływami nad Bosfor, zaczęły być śmiertelnym zagrożeniem głównych arterii krwionośnych imperium. Przy tym Wilhelm II nie krył swoich zamiarów wywalczenia co najmniej porównywalnego z brytyjskim imperium kolonialnego.
01 sierpnia 1914r. o godzinie 17'00 miłujące pokój Niemcy ogłosiły powszechną mobilizację. Miały w garści wszystkie atuty pozwalające na wypowiedzenie wojny całemu niemal światu. Po czterech latach nie było już panujących domów Hohenzollernów, Habsburgów, Romanowów. Nie było też milionów istnień ludzkich. Europa w ruinie czekała na dogrywkę. Pokój wersalski marszałek Foch określił mianem rozejmu na 20 lat.
Przegrani rzeczywiście chcieli się odegrać. Nie wszyscy, bo Turcy już do kasyna nie wrócili. Teraz w kasynie siedzi Putin i próbuje grać za resztki. Trudno się było tego spodziewać, bo w wojnie Rosji żadnej logiki nie ma. Przeciwnie. Pierwszą z "wielkich" powieści Fiodora Dostojewskiego był autobiograficzny "Gracz" stworzony na podstawie przeżyć pisarza w kasynie w Baden - Baden. Zastawił nawet suknie żony, ale się nie odegrał. Putin nie zna tej lektury i pewnie już nie pozna. Zastąpią go ci, co czytali.
Bałkany przestały być "miękkim podbrzuszem" Europy. Stała się nim Ukraina. Kraj o wielkim potencjale, zasobny we wszystko co potrzebne do bycia kluczową gospodarką świata, a przy tym położony strategicznie. Krzyżują się tam wpływy nie tylko wielkich graczy, ale także tych mniejszych, jak Turcja, Polska, a nawet Węgry. Rosjanie, wielowiekowy hegemon na tym terenie, zaczęli gwałtownie tracić wpływy, do niedawna jednak mając ważny atut w postaci wspólnej historii i jakieś formy "braterstwa" z Ukraińcami. Putin to właśnie przekreślił. Ta wojna z punktu widzenia Rosji nie ma żadnego sensu. Tu można było tylko przegrać i tak się dzieje. A zatem Putin wkrótce upadnie, bo tak kończy każdy przegrany car. A prawdziwa wojna o Ukrainę dopiero się zacznie. Tyle, że już bez bombardowań, te bowiem nie mieszczą się w żadnej logice współczesności.
Inne tematy w dziale Polityka