Pomruki słychać było od dawna, choć częstokroć ich grozę łagodziła oczywista głupota grzmiących, choćby tych, domagających się wyeliminowania mięsa z naszego jadłospisu. Wielu starszym takie pogróżki kojarzyły się z perorami towarzysza Winnickiego w "Alternatywy 4", tłumaczącego sąsiadom, dlaczego hodowla zwierząt rzeźnych powinna zostać zakazana.
Scenarzystom owego świetnego serialu nie zmieściłaby się w głowie rzeczywistość z naszej współczesności, obejmująca działania władz, zmierzające nie tylko do wyeliminowania hodowli, ale też konwencjonalnych upraw, czyli do takiej funkcji rolnictwa, do jakiej ludzkość przywykła od swojego zarania. Bo odkąd człowiek przestał być jedynie konsumentem tego co dawała natura, czy jak to niegdyś mówiono "przyrodzenie", a stał się producentem, potrafiącym coś wytworzyć, to owym czymś były głównie produkty gospodarki rolnej i narzędzia służące ich pozyskaniu. I choć trud rolnika nie był tak spektakularny jak działalność żeglarza, czy wojownika, to już u zarania literatury znalazł swojego piewcę - Hezjoda i jego "Prace i dnie".
Wygląda na to, że jesteśmy świadkami zejścia ze sceny warstwy ludności potrafiącej ziemię uprawiać i wykorzystywać jej plony, nie dlatego, że nagle przestały być potrzebne. Nic podobnego. Zbędności produktów gospodarki rolnej nie odkryli zwykli "zjadacze chleba". Ową nieprzydatność, a wręcz szkodliwość odkryli najlepsi z nas - politycy, artyści, prawnicy i różnej maści aktywiści. A gdy takie siły, sponsorowane przez najbogatszych z bogatych uznają, że uprawa ziemi niszczy klimat, to los rolnictwa tradycyjnego, czyli produkującego żywność, wydaje się być przesądzony.
A zatem to co istnieje z nami od zawsze, zostanie wkrótce odesłane w niebyt, mocą stosownych uchwał. Tradycja zostanie zastąpiona zadekretowaną nowoczesnością , skrywającą się podstępnie pod nazwą "rolnictwo węglowe". Dlaczego taka? Bo trud włościan nie będzie miał już na celu produkcji żywności, z tym poradzą sobie laboratoria, rolnik będzie uprawiał węgiel. Najważniejszym jego zadaniem będzie sekwestracja dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, zwłaszcza metanu, a wyprodukowanie czegoś jadalnego, będzie miało charakter co najwyżej skutku ubocznego.
Jeśli zatem za parę / paręnaście lat nie chcemy usłyszeć o tarczach antygłodowych, jeśli nie chcemy niedługo być świadkami takich zawirowań na rynku żywności, jakie obecnie obserwujemy w kwestii cen i obrotu surowcami energetycznymi i samą energią, to lepiej zacznijmy bić na alarm, bo potem może być zbyt późno. Prawdopodobnie najlepszy z ministrów jakiego miała "dobra zmiana" - Jan Krzysztof Ardanowski, już ostrzega i kto wie czy jego absurdalna dymisja nie miała właśnie korzeni w tym sprzeciwie. W zanegowaniu sensu rewolucji , jakiej w europejskim rolnictwie zamierza dokonać Bruksela, rękami między innymi "naszego" komisarza Janusza Wojciechowskiego.
Na czym ów zamach na normalność ma polegać? Co do zasady na objęciu produkcji rolnej systemem opłat za emisję gazów cieplarnianych. Powtórzy się sytuacja z energetyki. Dla opornych i wątpiących jest mamidło, znieczulacz mający nas uspokoić. Rolnictwo wprawdzie produkuje dwutlenek węgla, metan i podtlenek azotu, ale ma też potencjał absorbcji tych gazów i przy odpowiednim sformatowaniu, bilans wyjdzie na zero i nie ma się czego obawiać. Gospodarstwa emitujące gazy, czyli w zasadzie te nastawione na produkcję mięsa i nabiału, będą mogły kupować "świadectwa pochodzenia" od tych nastawionych na produkcję roślinną i dla wielu rolników, zwłaszcza tych posiadających słabsze gleby, będzie to bardzo korzystne. Być może, tylko na krótką metę, a dla konsumentów żywności w perspektywie zabójcze. Dlaczego?
Ze względu na przesłanki owej sekwestracji. Dwutlenek węgla można magazynować w glebie, jeśli się jej nie orze. Powtórzę jeszcze raz "nie orze". Tak. Orka uwalnia dwutlenek węgla, więc w ramach "rolnictwa węglowego" nie będzie mogła być stosowana. Są oczywiście technologie siania wprost do gleby, bez konieczności jej wcześniejszego zaorania, ale to raczej dla linoskoczków, a przy tym drogie i niewydajne. Poza tym, promowane strumieniem dopłat ma być wysiewanie tą technologią roślin okrywowych, czyli kiełkujących przed zimą i zabezpieczających na jej czas glebę powłoką wzrosłych już pędów. W naszych warunkach to głównie ozima pszenica i ozime żyto. Z żytem to jeszcze pół biedy, w miarę się udaje na każdej glebie, choć przy odpowiednim nawożeniu, a to ma być radykalnie ograniczane. Gorzej z pszenicą. Ozima nie daje dobrych plonów w warunkach glebowych poniżej klasy bonitacyjnej IIIb, a takiej ziemi jest w Polsce bardzo mało, a nawet jeśli to właśnie idzie pod lotnisko. Jaki zatem sens ma promowanie wysiewu pszenicy ozimej na gruntach słabszych? Ekonomicznie żadnego, ale ideologicznie jak najbardziej. Na polach zajętych przez ozimą pszenicę, nie da się wiosną wysiać roślin jarych, czyli kukurydzy, jęczmienia i owsa. Wszystkie trzy to podstawowy surowiec do produkcji paszy. A skoro nie będzie paszy, to warunki opłacalności hodowli bydła, drobiu i trzody dramatycznie spadną. To z kolei gwałtownie zwiększy ceny mięsa. Nie może być inaczej.
To tylko jeden trop, ale są i inne. Gospodarstwa pochłaniające dwutlenek węgla, w zależności od tego , przy pomocy jakich upraw dokonają tej zbawiennej czynności, dostaną prawo do sprzedaży świadectw pochodzenia. Oczywiście zdolność absorbcji zostanie określona przy pomocy skomplikowanych wyliczeń, ale gołym okiem widać, że największy potencjał w tym zakresie ma las, przede wszystkim młody. A zatem , na krótką metę rolnicy zalesiający swoje grunty będą beneficjentami systemu dopłat. Tyle tylko, że ich ziemia stanie się gruntem leśnym, a prywatny las w warunkach prawnych Unii Europejskiej, to w zasadzie jeden wielki zestaw obowiązków , przy minimalnych prawach. Oczywiście za 70 lat będzie można czerpać pierwsze korzyści z zalesień. O ile posadzi się sosnę, ale za tą będą z kolei najmniejsze dopłaty. Dąb, czy buk to korzyść dla prawnuków, o ile wcześniej zupełnie nie zarośniemy.
Tym niemniej wielu się skusi, bo dopłaty do zalesień pewnie będą duże, a i potem renta leśna wypłacana przez jakiś czas, też nie mała. Dla wielu starszych rolników , nie posiadających następców chętnych do przejęcia gospodarstw, to z pewnością może być atrakcyjna opcja na godziwą emeryturę. Z tym, że ich gruntów pod gospodarkę rolną już się odzyskać nie da. A zatem areał upraw będzie gwałtownie spadał, a wraz z nim podaż żywności pochodzącej z europejskich pól. Co w zamian? Pewnie uratuje nas Ameryka Południowa, karczując co się da, zwłaszcza w Amazonii.
Inne tematy w dziale Rozmaitości