Gdyby ten niezwykły człowiek pozostał przy nazwisku ojca, nazywałby się Karol Scheinoha de Wtelensky. Stało się inaczej i tak jak ojciec, zniemczony Czech, lekarz z wykształcenia, spolonizował się po przenosinach do Komarna we wschodniej Galicji, tak syn spolszczył swoje nazwisko, pod którym jest znany jako założyciel narodowej historiografii. Zapewne talent literacki drzemał gdzieś w rodzinie matki - Marii z Łozińskich, stryjenki dwóch głośnych później pisarzy - braci Walerego i Władysława Łozińskich, bo trudno przypuszczać aby tak fenomenalne opanowanie polszczyzny Karol Szajnocha zawdzięczał przodkom "po mieczu". Biblioteka ojca, choć obszerna, składała się wyłącznie z dzieł niemieckich, a i edukacja miała niepolski charakter. Zarówno w samborskim gimnazjum, jak i potem szkołach lwowskich. Jak to się dzieje, że już w 1835r. siedemnastoletni ledwie chłopak trafia do ciężkiego więzienia za polską działalność patriotyczną, to zagadka rozwiązywalna tylko na gruncie naszego ducha. Młody Karol cierpi przykuty łańcuchami do ściany, w samotności wilgotnej celi, traci zdrowie, głównie wzrok, traci też ojca, równolegle aresztowanego i zmarłego w więzieniu, ale nie traci hartu ducha. Zwolniony po półtora roku, z zakazem wstępowania do jakichkolwiek zakładów naukowych, zajmuje się samokształceniem i udzielaniem korepetycji. Za wstawiennictwem i dzięki pomocy dwóch głośnych literatów Augusta Bielowskiego i Lucjana Siemieńskiego zdobywa posadę wychowawcy synów wybitnego lwowskiego adwokata Pawła Rodakowskiego ( jednym z uczniów jest tu Henryk Rodakowski, późniejszy malarz ) , stabilizując swoją sytuację życiową.
Próbuje sił na polu literatury, głównie poezji, z kiepskim rezultatem. Pierwszym wyraźnym sygnałem talentu historycznego jest pięcioaktowy dramat poświęcony gloryfikacji Jerzego Lubomirskiego, a wyraźnym przełomem jest wstrząs wywołany wypadkami lat 1846 - 48. Zwraca się ku przeszłości narodu , szukając ciągłości w jego dziejach i przesłanek trwania oraz niezbywalnej nadziei na przyszłość. Przywykliśmy uważać Henryka Sienkiewicza za wskrzesiciela narodowej dumy. Nie. Pierwszym był Karol Szajnocha, sam siebie określający mianem malarza historii. Język w jakim malował był rzeczywiście niezwykły, o wcześniej nieznanej sile przyciągania i tak sugestywny i wciągający, że jego książki czytało się jednym tchem, do wypalenia ostatniej świecy. Namalował tych obrazów kilkanaście, z różnych epok począwszy od Bolesława Chrobrego, ale wszystkie przebił niezwykłym freskiem "Jadwiga i Jagiełło". Miał w sobie przy tym coś z ogłuchłego Beethovena, bo oślepł w wyniku ciężkiej choroby oczu, wywołanej pobytem w więzieniu, a spotęgowanej tytaniczną pracą. Jakim cudem, nie widząc , gromadził zasoby do swoich prac nie wiemy, ale ich zakres jest rzeczywiście imponujący. I choć żadna nie zdobyła aż takiego uznania jak niesamowita pod każdym względem opowieść o początkach polsko - litewskiej unii, to Szajnocha bez dwóch zdań, w połowie wieku XIX zyskał rangę najpoczytniejszego polskiego pisarza. Jego historyczne książki, czyta się jak powieści, sposób narracji wręcz oszałamia, a przy tym to dzieła pisane con amore, z uznaniem wielkiej przeszłości i wiarą w wielką przyszłość. A to wszystko od człowieka, którego ojciec przybył jak masa mu podobnych zniemczonych Czechów, dla przysposabiania Galicji nowym panom.
Jak wspomniałem Karol Szajnocha był blisko spokrewniony z dwoma innymi pisarzami, odciskającymi swoje ważne ślady w historii polskiego czytelnictwa. Ciężki charakter kosztował Walerego Łozińskiego śmierć w bardzo młodym wieku, w wyniku sprowokowanego przez siebie pojedynku na szable. Zanim zmarł zdążył napisać kilka powieści, z których nadzwyczajną poczytnością cieszył się "Zaklęty Dwór". Powinniśmy jeszcze pamiętać serial z lat siedemdziesiątych, nakręcony przez Antoniego Krauzego na podstawie tego dzieła. Jeden z lepszych polskich seriali w ogóle, dziś jakoś zapomniany, a przecież bijący "o wiorstę" wszystko co ma do powiedzenia współczesna kinematografia.
Dzieło brata kontynuował Władysław Łoziński. Jego powieści historyczne z silnym zawsze wątkiem przygodowym cieszyły się też ogromną poczytnością, zwłaszcza "Oko Proroka" i seria opowiadań oficera gwardii konnej koronnej imć Wita Narwoja. Fikcyjnego, ale "jak żywego" urodzonego gawędziarza. Łoziński był prekursorem Henryka Sienkiewicza i byłbym się gotów założyć, że jego powieść "Skarb watażki" musiała zainspirować Noblistę do napisania "Ogniem i Mieczem". I właśnie wejście na scenę pisarstwa historycznego twórcy "Trylogii", skłoniło do zejścia z niej Władysława Łozińskiego. Ujął to w piękną opowieść o szlachetnych ptakach, które wszystkie milkną, gdy zaczyna śpiewać słowik. Z Kaczkowskim, Kraszewskim i innymi mógł rywalizować. Z Sienkiewiczem nie. I może dobrze się stało, bo Władysław łoziński przesiadł się na inną gałąź pisarstwa historycznego, tworząc dwa absolutnie fundamentalne dzieła, mające po dziś dzień kilkadziesiąt wydań, a podówczas rewolucjonizujące rynek czytelniczy , osiągając zawrotne nakłady i to w dziedzinie drogiej książki opisowej. "Życie polskie w dawnych wiekach" i "Prawem i lewem" to dzieła stanowiące filar wiedzy o kulturze staropolskiej, co ciekawe, nigdy nie wypchnięte z czołówki.
C.D.N.
Inne tematy w dziale Kultura