Nie wiadomo skąd u naszych przodków brał się lęk przed nieparzystością, ale język zaświadcza, że musiał być uczuciem przemożnym. W drugiej części pierwszego tomu Słownika Samuela Lindego, wydanej w Warszawie w 1808r., hasłu "licho" autor poświęcił dwie kolumny drobniutkiego druku zawierające masę wyjaśnień, odniesień, przysłów i porównań z tym pojęciem związanych. I choć w języku potocznym pierwotne znaczenie słowa uległo zatarciu, to u Lindego zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce. Licho oznacza po prostu nieparzystość, w przeciwieństwie do parzystości czyli cetna. "Wieśniaczki mienią , że iaie pod kokosze nigdy w cetnie, ale w lichu kłaść trzeba". Wiemy też skąd się wzięła lichość sądów cyt. : " a dlatego ie ( sędziów ) lichem kładę, bo ieśli by byli cetnem, a nie zgadzaliby się , zawzdyby iednego szukać trzeba , któryby się do tego , abo do owego zdania przychylił". Zaiste praktyczne rozwiązanie trwale zadomowione w naszej codzienności sądowniczej, bo składy orzekające mamy liche, czyli nieparzyste.
Właściwie trudno orzec co budziło taki niepokój w braku pary, ale faktem są wyprowadzone z tego pierwotnego znaczenia inne sensy" licha", dużo bardziej złowrogie. I to zresztą nie tylko w polszczyźnie, bo Samuel Linde jak to miał w zwyczaju, podaje całą masę odniesień do innych języków słowiańskich i tu widzimy "licho" szczególnie zadomowione w mowie ruskiej , gdzie stanowi źródłosłów dla wszelakich pojęć zwiastujących i realizujących nieszczęście. Jak widzimy Stiopa Lichodiejew nie wziął się u Bułhakowa znikąd, a jeśli wierzyć Lindemu, jego nazwisko oznaczało pierwotnie potwarcę, oszczercę, a także donosiciela.
A zatem mamy drugie i najbardziej znane znaczenie tego nieprzyjaznego słowa - nieszczęście. Zazwyczaj przy tym niezawinione, ot taka obiektywna plaga, która w spersonifikowanej formie jakiegoś koniecznie samotnego, czyli nieparzystego stwora, zjawia się nieproszone, niechciane, a zawsze wabione powodzeniem. W sytuacji gdy los człowieka był zdeterminowany głównie przez wpływy natury, stanowiące coś zupełnie zewnętrznego, na co wpływu żadną miarą nikt mieć nie może, licho, czy też już może raczej Licho, było wrogiem głównym, a przy tym trudnym do zwalczenia. Mitologii słowiańskiej prawie nie znamy, mało wiemy o tym jakich bogów starano się przebłagać i wyprosić u nich opiekę przed Lichem, ale pewne zachowane obserwacje wskazują, że za najskuteczniejszą metodę uznawano zejście Lichu z oczu. Ukrycie siebie, bliskich, domu, obejścia, inwentarza, w nadziei, że nie zauważy i pozostanie uśpione, nieczułe na nasze powodzenie. Stąd owa uroczystość postrzyżyn, czyli nadania imienia dziecku w wieku lat siedmiu, gdy już dawało większe gwarancje przeżycia i dorastania. Wcześniej do potomka rodzina starała się nie przyznawać. Nienasz, Nieczuj, Niewid - tym podobne miana miały chronić dziecko przed zainteresowaniem Licha, a ponieważ to zazwyczaj mieszkało w za - swiecie , a zatem w cieniu, to było za pan brat z innymi stworzeniami bojącymi się swieta. Nie należało ich drażnić, stąd u plemion lechickich w zasadzie nie występowały imiona odzwierzęce. To byłaby niebezpieczna prowokacja, a taki niedźwiedź czy wilk okradziony z miana, mógłby pójść do Licha po pomoc.
Kto wie czy owa słynna polska nieskończoność to nie jest właśnie ów pierwotny strach przed tym czającym się w za - swiecie złym duchem, w każdej chwili gotowym pokrzyżować wszystkie nasze plany i zniweczyć zamiary. Nie wiem czy to tylko moje przeczucie, czy też ktoś jeszcze miewał podobne wrażenia, ale w Polsce ten przestrach jest namacalny i w dziejach, i w krajobrazie, i w architekturze. To może być przyczyna tego inaczej niewytłumaczalnego zawahania, w dobiciu wroga, w zbudowaniu okazalszego domu, czy jakiejś większej zuchwałości, bo ta nieodmiennie w Polsce razi. Nie z zazdrości, tylko w obawie przed obudzeniem Licha.
Żyjąc w miejscu nieustannych historycznych przeciągów, gdy osobista i majątkowa sytuacja mogła się zmienić raptownie, z dnia na dzień, nie mieliśmy okazji zdobyć się na wystawność, bo ta zazwyczaj kończyła się źle i być może dlatego w polskim pejzażu tak uderzała skromność, a coś "niepomiernego" zazwyczaj straszyło ruiną, przypominającą o tym, ze Licho jest bezsenne.
Teraz sprawy poszły , a raczej pobiegły zupełnie wbrew tym naszym genetycznym już chyba kompleksom i szczęśliwie pojawiły się w Polsce metropolie co się zowie, z pałacami o jakich się do niedawna nikomu nie śniło, a bijący od nich "swiet" wypędza wszystkie licha precz. Na Podkarpacie, albo gdzie pieprz rośnie. To chyba dobrze, choć nie wszyscy się cieszą. Spotkałem niedawno takiego malkontenta na Służewcu. Znamy się z owym sceptykiem od dziesiątek lat, kolega nie ma śmiałości do kobiet i raczej w naszych czasach powinien być entuzjastycznie nastawiony do wielokolorowej współczesności. A jednak nie. Pojawił się na wyścigach po wielu latach przerwy, pooddychał październikową atmosferą schyłku sezonu i powspominaliśmy. Dyskusję o nowej pięknej Warszawie zakończył zdaniem, które wciąż mi dźwięczy w uszach. Piękne miasto, tylko dlaczego na każdym kroku krzyczy do mnie "wyp....j"! A to Warszawiak od pokoleń, z Żelaznej, wychowany na "dzikim zachodzie". Zdałem sobie sprawę , że też już nie lubię Warszawy.
Oślepia, ogłusza, mami. Przyciąga i tych z prowincji i tych z Azji, z Afryki, Ukrainy, Białorusi, znad różnych żywych oceanów i martwych mórz. Licho tylko uciekło. W końcu i ono dało się przestraszyć - luksami, decybelami, szczepionkami, elektrycznymi hulajnogami, a starzy współpracujący z nim taksówkarze zostali pokonani przez Ubera. Poszło sobie i nie wróci, przyszłość według wspaniale nowoczesnego prezydenta i jego współpracowników jest świetlana, bo inaczej być nie może, skoro mamy ją w swoich rękach i lepimy pod mikroskopem.
Oby się nie pomylili. Bo przecież Licho nie śpi. Nigdy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo