Nie ma już chyba żadnych wątpliwości, co do intencji Niemiec w ramach ich hegemonii w Unii Europejskiej. I nie ma w tych intencjach żadnego przypadku, ani czasowych rozbieżności. Tu się wszystko zgadza. Zjednoczenie, zintegrowanie dawnej NRD i rozwinięcie ekspansji. Tu historia się powtarza, choć przy użyciu innych metod. O ile przez dwa tysiąclecia germańska ekspansja miała przede wszystkim charakter militarny, o tyle teraz radykalnie zmieniła środki. Więcej nawet - militarnymi w zasadzie nie dysponuje, choć to żadna pociecha, bo aktualnie nie są jej do niczego potrzebne.
A zatem Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego znów ma być centrum cywilizacji, jej intelektualnym jądrem, miotającym swoje ideologiczne koncepty na cały świat, przy użyciu zgromadzonych bogactw, technologii i metod ich wykorzystania celem wpływania na opornych. Przewaga dzięki technice.
Mając w genetycznej i jeszcze naocznej pamięci ślady niemieckich zbrodni popełnionych przez ich formacje zbrojne, dysponując nieprzebranymi zasobami dokumentującymi sprawność i bezwzględność ich armii, zapominamy o jednym. W ujęciu historycznym Niemcy to naród prawniczy. W zakresie technik prawnych są nie gorsi niż w innych dziedzinach. Co więcej - zgromadzili w ramach historii państwa i prawa, filozofii i doktryn politycznych, zasoby w zasadzie nieporównywalne z kimkolwiek innym. Reprezentują wszystkie możliwe tradycje, czerpią pełnymi garściami i z Judaizmu ( zwłaszcza protestanci ) i z Rzymu, i z Bizancjum, ale też ze swojej historii plemiennej. Niczego nie uronili, w każdej szkole prawa mają swoje wybitne postacie i potrafią z tego korzystać na zawołanie. Do tego stopnia, że przy obecnym , trwałym chyba, militarnym rozbrojeniu, przestali być groźni jako fizyczny agresor, a stali się śmiertelnie niebezpieczni jako napastnik w sferze newralgicznej. Prawnicy też są umundurowani, a współczesny oręż którym dysponują, czyli system norm, potrafi być bardziej destrukcyjny dla przeciwnika któremu się je narzuciło, niż dywanowy nalot.
I właśnie widzimy nieznaną wcześniej próbę zbudowania imperium przy pomocy agresji prawnej, stwarzającej kościec wojny gospodarczej i ideologicznej, w której bezpośrednim celem jest podporządkowanie zasobów peryferii interesom centrali. Oczywiście nie wiemy , czy ta próba się powiedzie. Wiele wskazuje na to, że nie, choć widząc dogłębny prymitywizm elit krajów zaatakowanych, w których warstwy "wyższe" zatraciły kompletnie zdolność samodzielnego myślenia, wierzę raczej w siłę autodestrukcji, niż w wartość naszego oporu - o ile oczywiście będzie on organizowany na dotychczasowych zasadach.
Inwentaryzacja naszego potencjału ma bowiem dwa aspekty. Jednym jest ogrom bogactw, którymi dysponujemy, zwłaszcza w świecie pojęć, historii i kultury, łatwo przekładalnych na możliwości sukcesu gospodarczego. To atut. Mamy też jednak dojmujące pasywa w postaci całych warstw ludzi obezwładnionych intelektualnie, bądź zupełnie zaprzedanych przeciwnikowi, który przez dziesięciolecia bardzo dbał o to, aby nasze elity do takiego stanu doprowadzić. Niestety to się powiodło, choć na szczęście nie zupełnie, bo Polska była, jest i będzie krajem, w którym zawsze "ktoś się znajdzie". Ktoś kto dopisze ciąg dalszy jej dziejów.
Wydaje się, że obecnie mamy do czynienia z chwilą przełomu. Maski spadły i przyjazna twarz "dobrego Niemca" została zastąpiona od zawsze znanym obliczem bezwzględnego zaborcy, starającego się nas wywłaszczyć, choć tym razem nie ogniem i mieczem. To dla nas dobry sygnał, bo nawet najbardziej pacyfistycznie nastawieni Polacy, podkreślam Polacy, a nie Europejczycy "polskiego pochodzenia", zauważyli, że bez walki się tym razem nie obejdzie i dobrze, że bitwa została nam wydana w okolicznościach dla nas korzystnych. Czyli takich, w których wszyscy widzimy, że cofać się nie mamy dokąd, chyba że w bagna i do kurnych chat. Kto czytał "Krzyżowców" Zofii Kossak i opis bitwy pod Antiochią, ten wie jaką siłę daje taka sytuacja.
Ważyć racji nie musimy, bo te są oczywiste i po naszej stronie. Musimy ważyć siły, przyglądać się metodom i znajdować sposoby reakcji. W tej chwili wojska napastnika noszą nazwę TSUE, pisaną z rzymska a nie runami. To zmyłka , mógłby być czarny krzyż, swastyka, czy cokolwiek innego - liczy się cel, a ten pozostaje bez zmian. Nie mamy elity prawniczej zdolnej ten atak odeprzeć, co więcej jej przygniatająca część wspiera agresora. Nic w tym dziwnego, bo ludzie dobrze żyjący z produkowania nikomu niepotrzebnych analiz i norm, są tu jednoznacznie umocowani. Dlatego trzeba liczyć na naturalne mechanizmy społeczne, a te od zawsze były skuteczne.
Słowianie, to ludzie "słowa", w odróżnieniu od nie posiadających go Niemców. Nieprzypadkowo wyraz "wysławiać" ma w Polsce dwa znaczenia, a ludzi "mających słowo" na radzie, jak Radosław, w narzucaniu innym własnych myśli, jak Przemysław, czy Mieczysław, czy w ogóle słuchanych, jak Wiesław, czy Dobrosław, obdarzano takimi właśnie mianami, oderwanymi już od imion pierwotnych. W całej plastyczności polszczyzny, z niesłychaną sprawnością wchłaniającej zasoby innych języków, tak przy tym zręcznie, że często nie zdajemy sobie sprawy z obcego pochodzenia różnych zwrotów, to jedno pojęcie nie znalazło swojego obcego zamiennika. Słowo. Najbliższy znaczeniowo i właściwie używany jako synonim "wyraz", ma inne znaczenia i ta różnica jest bardzo istotna, choć na co dzień niezauważalna. Słowa u Słowian nie da się niczym zastąpić, a jeszcze co starsi z nas pamiętają najkrótszy możliwy dialog, potwierdzający zawarcie "więzi" - Słowo? Słowo!
To podstawa naszego rozumienia prawa, pojęcia dla nas tak absolutnie pierwotnego, że bez niego nie możemy społecznie istnieć. Jest w nas i owocuje całą masą "Słów". Od sprawiedliwości, po sprawczość, sprawność, czy prawdę. Nieco zapomnieliśmy o "prawieniu", gdzieś tam jeszcze słyszalnym i rozumianym jako "mówienie", co nie oddaje istoty tego pojęcia. Bo "prawienie" to czynność nas organizująca w społeczeństwo. Pod każdym względem.
I o to się rozbiją ci, co nie mają "mowy". Byli, są i będą niezrozumiali, choć tym razem przygotowali sobie całe warstwy fałszywych tłumaczy. Aby wprowadzić wyraz do języka i nadać mu znaczenia, trzeba mieć "pojęcie". Dlatego tak łatwo zaadaptowała się w Polsce łacina, bo jej implementacją zajmowali się ludzie z autentycznej elity, znającej własną mowę i przypisane jej znaczenia. Dzięki nim nie było tu problemu z nazywaniem, bo czy dźwięk był polski, czy łaciński dotyczył tego samego zjawiska. Dlatego mamy taką masę absolutnych synonimów. Także w języku prawa. Normie odpowiada przepis, akcji czynność, konstytucji ustawa, windykacji dochodzenie itd., choć mamy też własny zasób, o precyzyjnym znaczeniu i doniosłości, jak wyrok, orzeczenie, czy roszczenie. My to czujemy, bo to wynika z tradycji, a jak wiadomo czucie i wiara, mają swoją ogromną moc.
I tu jest przepaść między nami, a tymi którzy z UE starają się zrobić instrument prawniczej opresji, niosącej ideologiczne wynaturzenia i przy ich pomocy pozbawić nas dobytku. Czyli tego co jest nam niezbędne "do bycia". Bo można paść i leżeć "podlegle" jak to widzieliśmy za czasów niemieckich nominatów i dla niektórych było to wygodne. Wstać trudno i teraz widzimy jak bardzo. Ale nie wolno prze - paść , bo owo "prze" nadaje każdej czynności wielką intensywność, a prze - padanie, to najgorsze co może się zdarzyć. Jest tak głębokie, że w mowie potocznej dodano do niego adekwatny zwrot "bez śladu".
Postawiono nas w sytuacji, wyboru przepaści. W jedną możemy skoczyć sami, godząc się na orzeczenia TSUE. W drugą możemy wrzucić produkcje tego grona, niesłusznie nazywanego trybunałem. Radziłbym to drugie i niech tam idą "z burzą". Nic nam nie zrobią. Tym razem cesarstwo też nie wygra, a ostatecznie skończy jak w u Andersena. Do cna obnażone, albo jak to się mówi na wyścigach o przegranych graczach - zgolaszone.
Inne tematy w dziale Polityka