Przywołana przeze mnie książka Józefa Kisielewskiego to dzieło nadzwyczajne, w samej istocie tego terminu. Obraz siły kultury polskiej, w której zawsze znajdują się ludzie zdolni do spostrzeżeń i refleksji zawstydzających innych badaczy, analityków, czy literatów. Bo jeśli głównym zadaniem tworów ludzkiego umysłu zaliczanych przez nas do sfery "kultura i sztuka" jest tworzenie zasobów pojęciowych budujących cywilizację, to reportaż Kisielewskiego takim dziełem jest. W samej rzeczy.
To książka o stawaniu się hitlerowskich Niemiec, niezrównane świadectwo przyoblekania się narodu pozornie stanowiącego centrum myśli europejskiej w brunatne barwy bezwzględnie morderczego systemu. A przy tym akt oskarżenia, zawierający w swym uzasadnieniu absolutny dowód na to, że to co się stało z Niemcami lat trzydziestych XX w., to nie żaden eksces, zbieg przypadkowych, niefortunnych okoliczności, czy jakieś nieszczęsne zaburzenie harmonijnego rozwoju normalnej wspólnoty narodowej. Nic z tych rzeczy. Niemcy hitlerowskie to prosta i naturalna konsekwencja wielosetletniej drogi , zwieńczonej tryumfem "Prusactwa" w postaci zjednoczenia kraju "krwią i żelazem", przez pancernego kanclerza Bismarcka. Po prostu - autor podróżując po III Rzeszy i rejestrując jej codzienność z punktu widzenia zaangażowanego turysty, chcącego rzeczywiście poznać zwiedzany kraj - dochodzi do ostatecznej konkluzji, którą wyraził najpełniej w jednym z końcowych zdań:
"Po przyjeździe z podróży opowiadałem znajomym o swoich wrażeniach, przede wszystkim o owym zjawisku rozpalania sił przeciw wschodowi i myśli o agresji. Wiele razy odpowiadano mi : Ależ to nie jest nic nowego. To są rzeczy znane. Powracają tylko dawne, przedwojenne metody. To jest jedno i to samo ".
Masa niezwykle celnych spostrzeżeń powoduje, że cytatami z książki można zasypać wszystkie dyskusje o naszej aktualnej sytuacji i niestety byłyby to spostrzeżenia trafne. Wszystko się niby zmieniło, a jednak w swej istocie pozostało takie jakim było od setek, jeśli nie tysiąca lat. Niemczyzna skondensowana w pojęciu "prusactwa" nie zniknęła. Ten pierwiastek wciąż w niej jest, ubrany tylko w inne barwy i powiewający innymi sztandarami, ale niezmienny w swym rdzeniu. Bezwzględnej pogardy i równie bezwzględnej agresji. A czy nas bombardują "Stukasy", czy niemieckie fundacje i media, to tylko kwestia formy.
Czytając Józefa Kisielewskiego, często mam przed oczyma niesamowitą scenę ze świetnego "Hubala" Bogdana Poręby. To film znakomity, wybitny, niedoceniony ze względu na osoby reżysera i odtwórcy głównej roli. Bo przecież Ryszard Filipski to aktor genialny, tyle że "politycznie niepoprawny", więc zepchnięty w niebyt. W "Hubalu" gra bezbłędnie, zwłaszcza sceny słabości. Taką widzimy gdy do majora Dobrzańskiego zaczynają napływać pierwsze informacje o zbrodniach dokonywanych przez Niemców na pomagającej jego oddziałowi ludności cywilnej. Nie umie się z tym pogodzić, bo to człowiek prawdziwych zasad i ze swoich wątpliwości co do własnej odpowiedzialności za te masakry zwierza się granemu przez Kazimierza Wichniarza księdzu Ptaszyńskiemu. I w tym momencie z ust duchownego padają znamienne słowa - to nie twoja wina. To Krzyżacy. Oni się nigdy nie zmienili i nie zmienią. To horda zawsze niosąca na wschód najbardziej bezwzględną śmierć. I jeszcze potem widzimy tę hordę gdy już pokonana, stojąca w obliczu kompletnej katastrofy, z największą zajadłością niszczy resztki Warszawy, wbrew postanowieniom aktu kapitulacji powstania, a nawet własnemu interesowi w zakresie szafowania siłami i środkami. Byle palić i burzyć, nawet jak miotacze płomieni do palenia zbiorów Biblioteki Ordynacji Krasińskich napełniano benzyną, której nie mieli dla czołgów.
To apogeum, którego początek obserwował Józef Kisielewski wybierając się z rodziną na wycieczkę do Niemiec, celem badania śladów Słowian Połabskich. Początkowo turystyczny wyjazd zmienia się w miarę upływu czasu w coś na kształt bytności w muzeum osobliwości, gdzie eksponatem jest całe państwo i jego mieszkańcy, konsekwentnie przygotowujący się do wojny. Ktoś kto nie zna tej książki może roić o tym , jak to mogliśmy inaczej. Z Hitlerem na Stalina, z Beneszem na Hitlera, albo w ogóle bocznymi ścieżkami się z wojny wymiksować, przynajmniej dopóki bestia nie nasyci się krwią innych. Otóż nie mogliśmy. W każdej konfiguracji byliśmy przeznaczeni do zadania nam śmiertelnego ciosu i przerobienia zwłok na popiół i to opisuje Józef Kisielewski, zbierając dowody z natury. Z rozmowy z policjantem po awarii samochodu, z pogawędki z autostopowiczem, z pobytu w zajazdach, barach, czy pensjonatach. Z zakupów i nieudanych prób zjedzenia jakiegokolwiek świeżego i pełnowartościowego pieczywa, bo takowego w Niemczech nie serwowano. Chrupiące bułeczki za dobrze wchodzą, więc nie wolno ich było sprzedawać. Wczorajsze z dodatkiem trocin ograniczają spożycie, a te trzeba zmniejszyć - armaty zamiast masła. Wszyscy o tym wiedzą i bezwzględnie się podporządkowują. Teraz pewnie też zgodzą się na droższy prąd i ograniczenia w jego dostawach, aby tylko sąsiadom pozatykać kominy. Naród niemiecki jest zdolny do wyrzeczeń.
Najbardziej wstrząsające są jednak rozmowy z Polakami mieszkającymi w Niemczech. Sezonowymi robotnikami, czy autochtonami z Pomorza, w typie wańkowiczowskiego Smętka. I tu dowiadujemy się o istocie "prusactwa", znanej nam świetnie, ale w tym wypadku zdjętej z natury, ze świadectwa ludzi żyjących pod niemieckim butem, w realiach systemowej pogardy, najczęściej serwowanej przez różne "amty", zwłaszcza "jugend".
Tu dochodzimy do istoty problemu. Dwa narody sąsiadują ze sobą od tysiąca lat i jeden niezmiennie jest agresywny wobec drugiego, chcąc go dokumentnie zniszczyć. Różnymi metodami, dzięki którym nie został ślad po Słowianach Połabskich i nie mniej nieszczęśliwych Prusach. Tu nie ma żadnych niedomówień. Ma was nie być, a najlepszym tego świadectwem jest sprawa granic i kultur. Pokój jest bowiem zawsze zależny od Niemców. Jest jeśli na nas nie napadną, jeśli napadną to go nie ma. Najprostsza możliwa zasada. A dlaczego napadali, napadają i napadać będą? Bo to jest istota prusactwa. Dzikiej hordy zalęgłej w sercu Europy z zasadami zawstydzającymi Azjatów od Czyngis - Chana. Ci ostatni przejmowali jednak jakieś elementy kultury podbitych ludów. Prusacy nie. Ta ich w ogóle nie interesuje. Nigdy nie interesowała i zawsze wzbudzała pogardę. Nie wiedzą o nas nic i nie chcą wiedzieć i ta akurat sekwencja powtarza się zawsze, niezależnie od aktualnego numeru rzeszy i haseł jakie jej przyświecają. Tu obowiązuje doktryna Fryderyka II, którego nazwali Wielkim. Polacy to Irokezi, nawet nie europejscy. Jakaś taka dzicz, niczego sobą nie reprezentująca, którą można zostawić w szczątkowej formie. Co się da to zniemczyć, co nie - wymordować. Tego nie wymyślił Hitler i współpracownicy. To oficjalna doktryna Prus - fenomenu w skali Europy. Bo o ile inne państwa miały armię, to Prusy były armią posiadającą państwo. I to one zjednoczyły Niemców - na swoich zasadach.
Jeśli zatem co słabsze umysły przejmują się "Polexitem", to tylko dlatego, że nie wiedzą czego ów "exit" ma dotyczyć. Jeśli rzeczywiście widzimy drzwi z napisem "wyjście" to bardzo dobrze. Trzeba je czym prędzej otworzyć, bo obecnie siedzimy po uszy w Europie sprusaczonej. A taka nie jest żadną cywilizacją. Jest siedliskiem "Raubritterów" , pochowanych za szyldami niemieckich koncernów. I nie ma w tym żadnego przypadku, starczy poczytać co Józef Kisielewski pisał o Volkswagenie.
Kończąc swoje dzieło nasz świetny pisarz konkludował:
" Traci się oddech w ciasnocie paragrafów, zatraca się poczucie życia indywidualnego [.....] musi się nasunąć jedna jedyna myśl: wizja z "Nowego wspaniałego świata" Aldousa Huxleya - to Niemcy współczesne!".
- niestety, to także współczesna sprusaczona Europa, chciałoby się dodać.
Inne tematy w dziale Kultura