Użyty w tytule łaciński zwrot, to bardzo precyzyjne pojęcie prawne. Słusznie kojarzy się z głową i minusem, bo rzeczywiście, w dosłownym tłumaczeniu oznacza odejmowanie ( zmniejszanie ) głowy. Prawdziwy Rzymianin "pełną głową" miał status określony przez trzy główne przesłanki. Musiał być obywatelem rzymskim, wolnym i nie podlegającym władzy ojcowskiej. Każde przesunięcie w obrębie tych przesłanek było redukcją statusu, owym capitis deminutio, czyli "zmniejszeniem głowy". Gdy człowiek wolny stawał się niewolnikiem, to było odjęcie największe, capitis deminutio maxima. Pozbawienie obywatelstwa, na przykład wskutek wygnania, to capitis deminutio media. Najmniej dolegliwe było capitis deminutio minima, gdy człowiek uwolniony od władzy ojcowskiej, choćby wskutek śmierci jej dzierżyciela, ponownie pod nią wstępował, na przykład wskutek adopcji. Takie akty zdarzały się nawet w rodach cesarskich.
Wprawdzie w naszym nowożytnym prawie capitis deminutio obowiązuje tylko w formach szczątkowych, jako pozbawienie praw publicznych, ale samo zjawisko jest niestety powszechne w życiu społecznym. Ujęcie, czy też zmniejszenie głowy obserwujemy na co dzień i to przede wszystkim tam gdzie miejsca mieć nie powinno. Sporo się bowiem ostatnio dyskutuje o elitach, ich statusie, kondycji, kompetencjach i ich obraz w obrębie naszych skojarzeń cywilizacyjnych, opartych mocno, choć coraz mniej zauważalnie na wartościach rzymskiej republiki - jest przygnębiający. Zupełny upadek autorytetu - społecznie niebezpieczny, bo każda struktura musi mieć swoją głowę. I ślady tej konieczności zauważamy w różnych językach, w polskim też są bardzo istotne. Kapitalny, główny - to to samo. A z głową wiążemy "um", czyli jedno z najstarszych naszych słów, o znaczeniu podstawowym. Bo przecież roz - um, um - jęcie, a nawet um - marcie, to cała rodzina określeń związanych z naszą istotą. I dlatego tak ważni są ci, którzy człowiekowi rodzącemu się przecież bez żadnych kompetencji, są w stanie je przekazać. Nie wiem jak często zastanawiają się Państwo nad znaczeniem i źródłem słów. To świetna intelektualna rozrywka, prowadząca niejednokrotnie do niezwykłych odkryć, choć często też zwodząca. Chadzajmy tymi ścieżkami nie przejmując się błędami, bo odkrywanie korzeni i pojęć podstawowych, choć trudne, daje wiele satysfakcji.
Zastanówmy się nad słowem "nauczyciel' i jego pochodzeniem. Ma cztery elementy na - um - miet - ciel. Ostatni fragment oznacza oczywiście uosobienie, konkretyzację pojęcia w formie materialnej, cielesnej. Tak jak przy - ja - ciel, żywi - ciel, do - rąk - ciel, przed - staw- ciel, no i oczywiście myśli - ciel. Ten ostatni powinien być na - um - miet - cielem, czyli miotającym do naszego "umu", w znaczeniu instrumentu poznania. Miotać to coś zupełnie innego niż rzucać, tak jak w łacinie. U nas pod - miot, czy przed - miot, tak jak u Rzymian subiectum i obiectum, to pojęcia podstawowe. Też wzięte z obserwacji. Stąd miech i miecz - miotacze siły.
A zatem nauczyciele i przewodnicy to ludzie każdej społeczności absolutnie niezbędni. Od tego co i jak miotają na "um" i dokąd nas wiodą zależą warunki jej przetrwania i rozwoju. Wada głowy, jej zmniejszenie, owa minimalizacja, w rozumieniu nie prawniczym, ale faktycznym, to zwiastun klęski. I z tym mamy do czynienia.
Jesteśmy jedyną cywilizacją, która wydzieliła naukę w odrębny system, oparła go o swoiste pojęcia, tytulaturę i procedury osiągania kolejnych stopni, mające dawać gwarancje, że ci co je zdobędą mogą być nauczycielami i przewodnikami, czyli naszą społeczną głową. Wiemy, że elementem niezbywalnym tego systemu musi być swobodna wymiana myśli, wiążąca się przy tym z umiejętnością obrony swoich przekonań, budowania i odpierania argumentów, ale także gotowości na przyznanie racji temu, który do - wiedzie czegoś tym przekonaniom przeciwnego.
I to właśnie utraciliśmy. Capitis deminutio maxima. Pojęcia budowane przez tysiąclecia rozlatują się na naszych oczach, zmniejszając nam głowę, a w zasadzie całkowicie ją odejmując. Jeszcze całkiem niedawno organizowanie debat , których uczestnicy mają jednolite poglądy, różnią się od siebie co najwyżej wzrostem i tuszą, wydawało się nie mieć sensu. Chyba, że w ustrojach w ogóle eliminujących możliwość posiadania odmiennego zdania. Teraz to zjawisko powszechne. Wielkie i szumne imprezy z idącą w miliony luksów oprawą medialną, opatrzone nazwami i hasłami, zwiastującymi poważne zastanawianie nad przyszłością przez najmądrzejszych, są przedstawieniami dla intelektualnych eunuchów, organizowanymi przez równie niesprawnych myślicieli, z tym, że starszych. Nowy rodzaj rozmowy. Jeden gada, reszta słucha. A potem następny proszę. Campus Polska, czy jak to tam się nazywa. I zamiast nauczyciela, widzimy uosobienie, innego pojęcia. Truciciel.
Republika musi stać na jednym głównym fundamencie - swobodnej wymiany myśli, między wolnymi ludźmi. W pewnym momencie Rzymianie padli ofiarą czegoś, co pewnie nazwaliby capitis deminutio maximissima. Pozornie pozostając przy swoich prerogatywach, stali się wszyscy niewolnikami, a debata w senacie nadzorowanym przez Tyberiusza, Kaligulę, czy Nerona , wyglądała jak przemowy na zebraniach liberalnych elit. Czasami ktoś niepostrzeżenie, z dnia na dzień ubył, dostając rozkaz otwarcia żył, gdy zawiódł oczekiwania "moderatora". Republika upadła, po odjęciu głowy. Teraz zmierzamy w tym kierunku. Nauczyciele i przewodnicy zmniejszyli się do pojęć absolutnie pierwotnych, symbolizowanych przez jeden z najstarszych naszych wyrazów, praktycznie niezmienionych od tysięcy lat, w pełni tkwiących jeszcze w sanskrycie. J...ć! To nam "miotają na um" nasi nauczyciele. Realizując pewnie toast majora Grossa z "Psów". Na pohybel wszystkim. Capitis deminutio.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo