"Podróży do Ciemnogrodu" nie udało mi się przeczytać w całości. To dla mnie rzadkość, bo zazwyczaj staram się dobrnąć do końca najbardziej śmiercionośnej nudy, zwłaszcza gdy jest źródłem powszechnie obowiązujących pojęć. W przypadku powieści Stanisława Kostki Potockiego ryzyko jednak było zbyt wielkie i używany zazwyczaj w czasie teraźniejszym zwrot "umieram z nudów", mógłby w tym wypadku przybrać formę dokonaną. Nie da się. Jeśli szukamy czegoś w literaturze, to to dzieło jest akurat idealnym zaprzeczeniem wszelkich wartości jakie chcemy odkryć w czytanym utworze. Zapewne, poza jakąś garstką znawców, nikt do tej książki nie zaglądał, i to od dwóch stuleci, a jednak..... Określenie użyte w tytule, w treści związane z Częstochową, stało się jednym z filarów dyskursu społecznego.
Nie wiem czym ów "polski Ciemnogród" w istocie jest, wiem że zawsze się do niego zaliczałem i sytuacja nigdy nie chciała ulec zmianie, niezależnie od etapu życia. Zawsze reprezentowałem poglądy i system wartości, przynależny chuścianej babinie, z małej miejscowości, zawodzącej w kościele pod dyktando proboszcza i klęczącej pod kapliczkami na majowym. Z takim zestawem poglądów musiałem być wrogiem PZPR i kolejnych jej mutacji, przez ROAD, Unię Wolności, SLD, PO, aż po ministra Niedzielskiego i jego mocodawców. W każdym razie rodzimy Jasnogród miał, ma i mieć będzie we mnie twardego przeciwnika, bo zmieniać się nie zamierzam.
Wróćmy jednak do roku 1820 kiedy to dziecię epoki oświecenia, która nigdy niczego nie wyjaśniła, ów Stanisław Kostka Potocki opublikował swoje niestrawne dzieło, będące w istocie masońskim manifestem, wymierzonym w samo serce polskości. W Kościół Katolicki, jego hierarchów, wiernych i największą świętość, czyli Częstochowską Madonnę. Minister rządu Królestwa Polskiego, cudem utworzonego i trwającego w niepewnym bycie, ale dającego sponiewieranej Ojczyźnie bardzo silny kulturowy i cywilizacyjny impuls, z niewiadomych powodów stawia sobie za cel uderzenie w fundament. W tradycję. W to co ową tak strasznie zachwianą polskość utrzymuje przy życiu.
Intencja jest tu jednoznaczna i kontratak potężny, z różnych stron, nawet zupełnie dla Potockiego zaskakujących, bo uderzyli w niego i Jan Śniadecki, i Jan Paweł Woronicz, i - choć to oczywiste - ksiądz Karol Surowiecki. Minister stracił stanowisko, przestały się też ukazywać jego felietony w "Pamiętniku Warszawskim", nie mniej zjadliwe wobec duchowieństwa niż powieść, a opatrzone tytułem "Świstek Krytyczny". Ciemnogród jednak pozostał i trwale przylepił się do wszelkich przejawów instynktownej polskości, jako określenie mające z miejsca ją unicestwiać w promieniach światła.
Pozostał jako cep, którym można walić we wszystko, co nie zgadza się z tradycją oświecenia. Tej paskudnej epoki, w której człowiek ogłosił się miarą wszechrzeczy, a przy tym jedynym depozytariuszem rozumu. A rozum to jak wiadomo wyłączny klucz do poznania. Tak uzbrojona ludzkość natychmiast zorganizowała aparat masowej zagłady, z tym, że prowadzonej według metod i przesłanek racjonalistycznych. To się później miało wielokrotnie powtórzyć. Oświeceniowy mord był mordem kwalifikowanym. Nie zabijano dla zysku, zajęcia terytorium, czy z jakichkolwiek innych tego typu błahych i prymitywnych powodów. Zaczęto zabijać dla poprawienia świata. W sposób zorganizowany, zracjonalizowany, a wkrótce też zmechanizowany. Zabijani byli ci, którzy zasłaniali jasność, nie pozwalali rozjarzyć się płomieniom światła, a zatem wstrzymywali postęp i opóźniali nadejście wiecznej szczęśliwości. Od wandejskich chłopów, po kambodżańskich okularników. Zobaczymy kto następny.
Nic dziwnego, że odpowiedzią na oświecenie i jego efekty była instynktowna reakcja wielu przerażonych myślicieli, gwałtownie poszukujących jakiegoś ładu w rozchwianym świecie, którego bryłę na ich oczach poruszono z posad, z wyjątkowo krwawym skutkiem. Różna była jakość reakcji, od genialnego Józefa De Maistre, przez Edmunda Burkea, rzetelnego badacza Augustina Barruela, po ludzi zapalczywych i przesadnie napastliwych jak nasz rodzimy Karol Surowiecki. Ten ostatni wyjątkowo ostro potraktował Stanisława Kostkę Potockiego, publikując swoją odpowiedź na "Podróż do Ciemnogrodu" znaną jako "Swistak warszawski wyświstany ...." Wydane w Łowiczu, choć w stopce widnieje Prawdogród.
Mamy jednak jeszcze jedno dziedzictwo oświecenia. Mimowolne. Gdy w Warszawie trwała jeszcze wielka polemika wokół "Podróży ....", w Wilnie , w 1822r. ukazały się "Ballady i Romanse". Dzieło człowieka, który miał odmienić całą polską literaturę, choć nie od razu i na piorunujące efekty praktyczne jego twórczości , trzeba było poczekać kilkadziesiąt lat. Adam Mickiewicz od początku postawił sprawę jasno - mędrca szkiełko i oko nie jest, i nigdy nie będzie źródłem poznania. Bóg wyrzekł słowo "stań się!", Bóg i "zgiń!" wyrzecze. To manifest poety, pod którym oburącz może podpisać się każdy Ciemnogrodzianin. To dosyć zaskakujące, bo Mickiewicz był człowiekiem wielkiej wiedzy i nauki. Widać to szczególnie w najmniej znanym fragmencie jego aktywności, czyli w "Wykładach o literaturze słowiańskiej", wygłoszonych wprawdzie dopiero w latach 1840 - 41, ale układanych w głowie poety znacznie wcześniej. To wspaniała proza, nigdy wcześniej nie znana w polskiej literaturze, o wielkim potencjale naukowym, znamionująca wybitną erudycję i nietuzinkową znajomość procesów historycznych i społecznych. Był zatem Mickiewicz i wielu jemu podobnych twórców, dość licznie zaludniających ówczesną Europę znakomitym myślicielem. A formacja intelektualna widząca bezpośredniość boskiej interwencji w ludzkie sprawy, nikomu już nie mogła wydawać się "obskurna". Nie przy tej skali talentów osób ją reprezentujących. Nie przy "Wieczorach Petersburskich " De Maistra , nie przy Mickiewiczu, i nie przy Gogolu, którego opowiadania potrafią ugiąć kolana. Nie przy wielkich prawnikach szkoły historycznej jak Fryderyk Karol von Savigny, czy Wilhelm von Humboldt.
I właśnie gdy ci ludzie zdążyli stworzyć kościec Europy, przygotowując ją na nową epokę, która przyniosła jedną z najcięższych prób, czyli konieczność zmierzenia się człowieka ze skutkami nienotowanego postępu technicznego, obudziła się inna tradycja, bardzo dawna, ale po skojarzeniu z dorobkiem oświecenia, stanowiąca zupełnie nową jakość. To "Manifest Komunistyczny", najwyraźniejsza możliwa intelektualna granica. Od chwili jego ogłoszenia mamy już fundament nowego człowieka i nowego świata. Wciela się we wciąż nowe formy, zawsze mordercze. Formuje wciąż nowe wizje - ale zawsze z tego samego antyludzkiego źródła. I wciąż miota swoje fałszywe światło, iluminując to co ma nas zniewolić. Gawiedź się łapie na błędne ognie. Ciemnogród nie.
Czucie i wiara silniej do niego przemawia.....
Inne tematy w dziale Kultura