Jan Brzechwa to pierwszy poeta, z którego twórczością się zetknąłem. Na koniec edukacji przedszkolnej przygotowaliśmy inscenizację wiersza "Na straganie". Przypadła mi niezbyt efektowna, ale odpowiedzialna rola selera. Ten bohater miał akurat łatwą kwestię do wypowiedzenia, ale za to jako jedyny włączał się kilkukrotnie, co zmuszało do dobrej znajomości całości tekstu i pilnowania kolejności. Wiersz znam na pamięć do dziś i dość wcześnie zorientowałem się, że to zdecydowanie nie jest twórczość dla dzieci. Przeciwnie. Podobnie jak pozostałe "bajki" niespełnionego poety lirycznego, który wzorem swojego wielkiego kuzyna Bolesława Leśmiana, chciał być pieśniarzem nastroju, a stał się wielki zupełnie nie tam, gdzie zamierzył. Rodzinny talent rozwinął w twórczości dla najmłodszych i w starszych generacjach mało jest takich, którzy się na Brzechwie nie wychowali. Wśród młodszych zapewne też, bo oto nasz nowy salonowy kolega Rafał Woś, zdradził swoim ostatnim tekstem ewidentną fascynację "Szelmostwami Lisa Witalisa", lekturą mającą w dzieciach wzbudzać słuszną i trwałą niechęć do kapitalizmu i kapitalistów. Z takich uwarunkowań trudno się otrząsnąć, zwłaszcza gdy programowane są w genialnej formie, której poeta nigdy nie gubił.
Darujmy mu jednak socrealistyczne ułomności, wierząc, że to tylko element "prawdy czasu". Jak zaświadcza w swoich wspomnieniach nieuprzedzony przecież Jerzy Zaruba, z poetą Janem Brzechwą, bardzo intratne kontrakty wydawnicze podpisywał radca prawny Jan Wiktor Lesman, a zatem mamy prawo przypuszczać, że pisarz doskonale zdawał sobie sprawę z zasad rządzących światem i nie wierzgał przeciw ościeniowi.
Puśćmy zatem w niepamięć serwituty jakie świadczył na rzecz ustroju PRL w postaci potępiania kapitalistycznych praktyk lisa przechery, którego ostatecznie z lasu wygnano, a skrzywdzeni przez jego szachrajstwa założyli spółdzielnię, zapewniającą wieczny dobrobyt. Było, na chwilę minęło i znów wraca, bo Lisy Witalisy obecnie stoją na czele różnych międzynarodowych "spółdzielni", w których gawiedź zdeponowała swoją wiarę, że uda się uciec od prostych zasad rządzących światem.
Wizje takie są kolportowane przez największych iluminatów naszych czasów, czyli właścicieli koncernów medialnych, z całymi rzeszami podległych im gwiazd , gwiazdek, gwiazdeczek i czynowników pomniejszego płazu, realizujących to , co Brzechwa genialnie przewidział w swoich wierszykach dla dzieci (!!!???). A zatem witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce, Pinokio wam zaśpiewa, zatańczą wkoło drzewa. Przed tym nie uciekniemy i wszystkie cuda Wysp Bergamutów, z uczonymi łososiami, słoniami o dwóch trąbach, mrówkami noszącymi osłów, kurami samograjkami znoszącymi złote jajka, mamy na wyciągnięcie ręki. Najbardziej dosadne są tu chyba tresowane szczury na szczycie szklanej góry, którym po paru głębszych niuchach mogą się objawić rosnące na dębach jabłka w gronostajowych czapkach.
Optymizm Jana Brzechwy, który ostatecznie jednak nauczał, że "wysp tych nie ma", był jak się okazało przesadzony. Są. Są "Wyspy Bergamuty", swoim panoptikum zawstydzające wyobraźnię najwybitniejszych poetów. Faceci rodzący dzieci, małżeństwa "jednopłciowe", niebinarne niemowlęta, zwierzęta z prawami podmiotowymi, biali czarni i na odwrót, VAR, drużyny z konkretnych miast , w których nie gra żaden ich mieszkaniec, analfabeci dostający najważniejsze nagrody literackie, czuli mordercy, nad losem których trzeba się litować, miliarderzy potrafiący zatrzymywać wiatr i gasić słońce, a nawet uczciwi politycy "biorący odpowiedzialność". Wszystko jest. Wyspy Bergamuty powstały na naszych oczach i są rzeczywistością, oczywistością i uroczystością. Kto wątpi ten wariat.
Świat według Jana Brzechwy wydawał się prosty i uporządkowany. Jegomość, który o mały włos nie umarł z nudów leżąc cały dzień na tapczanie, był nazwany leniem. Teraz podobny typ uchodzi za wielkiego polityka co to rządził całą Unią Europejską, a na jego powrót na grunt krajowej walki o władzę z niecierpliwością czekają rzesze wyznawców. Faceci w typie pewnego mecenasa, czy jego klienta - właściciela kilku banków, będący jak ów chłopczyk z innego utworu mistrza, co to miał wysłać list i opisał w najdrobniejszych szczegółach okoliczności jego nadania, znajdują wiarę w masach, pompowaną medialnym przekazem. List nadal leży na stole, ale kogo to obchodzi? Ważne , że opowieść piękna. Wyspy Bergamuty.
Zachwycamy się nudziarzem Andersenem, mając pod ręką takiego giganta, choć zamkniętego w szufladzie "dla dzieci". Nic podobnego. Przyjrzyjmy się temu całemu zgiełkowi, którym karmią nas okienkowi opowiadacze od polityki, sportu, kultury, ekonomii. Nałóżmy na każdą ich wypowiedź filtr samochwały co w kącie stała, albo stryjka, co to zaczynał od domku z ogródkiem pod Gródkiem, a kończył zamieniając siekierkę na kijek, a zobaczymy inny obraz. Prawdziwy.
A to feler, westchnął seler.
Inne tematy w dziale Kultura