Powieść Michała Lermontowa przywołana w tytule notki to dzieło absolutnie niezwykłe. Nic pozornie nie zwiastuje jego genialności - kilka luźno ze sobą związanych osobą głównej postaci opowiadań, zupełnie wydawałoby się banalnych. Gdzieś na kaukaskich kresach imperium carów pojawia się młody człowiek bez przeszłości i przyszłości, o którym wiemy niewiele, ale na tyle dużo, aby zidentyfikować go jako wywodzącego się ze sfer wysokich, majętnych, inteligentnych. Odbywa jakąś karę, domyślamy się że za przewinienia wobec władzy. Raczej nie za bunt, tylko powodowanie dyskomfortu, bo i warunki kaukaskiej pokuty są dla owego zesłańca dość przyjazne.
Trudno zdefiniować, co jest tak wciągającego w tych opowieściach o Pieczorinie, bo tak się ów młodzian nazywa. Podobnych dzieł powstała cała masa, a jednak to Lermontow uchwycił to, co powoduje, że jego niezbyt obszerna powieść, stała się w historii literatury czymś wyjątkowym. Wprawdzie dzieje czytelnictwa powoli zmierzają do swojego kresu, ale czytanie "Bohatera naszych czasów" zawsze miało w nich swoiste miejsce. Do tej książki nie da się nie wracać, ma swój niesamowity magnetyzm i choć pewnie czyta ją coraz mniej osób, to dla tych, którzy ją poznają, stanowić musi silne przeżycie. Sądząc z archiwalnych relacji, było tak od początku. Od pierwszego petersburskiego wydania w 1840r. Co ciekawe pierwsze polskie tłumaczenie ukazało się niezwykle szybko, jak na owe czasy, bo już w roku 1844 w Warszawie, w trzy lata po śmierci autora. To rzadkość, bo z wiadomych względów w Polsce literatury rosyjskiej starano się unikać, a tłumaczono wyjątkowo niechętnie. Tu znalazł się niejaki Teodor Koen, o którym nic nie jestem w stanie powiedzieć. Tłumaczenia dał wybitne, na tyle przy tym nowoczesne, że inni polscy tłumacze dość wiernie je kopiowali, zmieniając gdzieniegdzie kolejność wyrazów. Bez wielkiego ryzyka zdekonspirowania plagiatu, bo to wydanie jest akurat ogromną rzadkością, dość powiedzieć, że dopiero od niedawna ma je Biblioteka Narodowa.
Kim zatem jest Pieczorin? Co sprawia, że to on został "bohaterem naszych czasów", rozpoznawalnym w ludziach każdej epoki, a w obecnej - szczególnie? Nie mam jasności, a jedynie przeczucie, ale Lermontow dał idealne studium obojętności. I to przesądza o genialności powieści.
Jeśli uznamy język ludzki za coś zachwycającego i w tym znaczeniu przyjrzymy się polszczyźnie, to bliski jakimś pierwotnym dźwiękom wyraz "jąć" jest tu zjawiskiem szczególnym. Opisuje podstawową, instynktowną reakcję, zaciśnięcie dłoni na przedmiocie. Potem zaciśnięcie myśli na pojęciu. Od owego "jąć" mamy bowiem kilkaset wyrazów, tak subtelnie zróżnicowanych, tak abstrakcyjnie oddających różnicę między różnymi obserwacjami, że po zastanowieniu musimy się zdumieć skalą języka. Pojąć, przejąć, zająć, wyjąć, odjąć, umiejętność, pojęcie, wynająć, objąć - i dziesiątki wyrazów pochodnych, opisujących nasz stosunek do rzeczywistości. Ale jest jeden obok. Obok "jęcia". Czyli obojętność. Coś pozostającego poza nami, czym nie jesteśmy zainteresowani, bo nie chcemy. Tu musi być ten czynnik woli. Możemy coś objąć, ale nie chcemy. Nie reagujemy na bodźce, przechodzimy obojętnie.
Taki jest Pieczorin. Owszem, zachowuje formy, ale nic ponadto. Znikąd donikąd. Być może gdyby nie społeczna i materialna pozycje, uwalniająca go od obowiązku walki o byt, o rzeczy podstawowe, byłby inny. Ale nie jest i się nie zmieni. Jest doskonale obojętny. Z równym brakiem jakichkolwiek uczuć może zabić w pojedynku, jak i samemu zostać zabitym. Wszystko mu jedno. Jedynym bodźcem warunkującym jego zachowanie jest konieczność przełamania statycznej nudy - jak i czyim kosztem, nie ma w zasadzie znaczenia. Egzystuje poza moralnością. Determinuje go wyłącznie mechanika.
W czasie gdy Lermontow pisał swoją powieść, nasi wielcy poeci romantyczni wołali o rząd dusz, cierpieli za miliony, dyskutowali z Panem Bogiem. Pieczorin nie. Wszystko obok "jęcia".
Zdaje się, że wkroczyliśmy w epokę, w której przydałoby się pióro Lermontowa, do uchwycenia "bohaterów naszych czasów". Nikt tak pisać nie umie, a szkoda, bo jest kogo opisywać. Ludzi formalnych wyrosły nam rzesze. Obojętnych na wszystko, poza granicą objęcia, czyli w tym wypadku zupełnie prozaicznego nachapania się.
Być może to tylko moje osobiste wrażenie, że świat przybrał oblicze zarządzanego przez Pieczorinów. Są majętni, inteligentni, dbali o formy - i nic ponadto. Swoją obojętność na losy jednostek ubrali w formy kampanii społecznych i reklamowych, w których nie chodzi o nic poza przełamywaniem starych form, bo ich statyka się "państwu" znudziła. A dziać się coś musi, nie żebyśmy o coś realnie dbali, ale żeby ludzie doskonale obojętni - mieli jakieś zajęcie. Czym się różnią od Pieczorina? Ten z równą obojętnością traktował siebie. Obecni bohaterowie naszych czasów wobec siebie nie mają dystansu. Obojętni są tylko dla nas. Wysyłają bodźce i patrzą jak zareagujemy. To będzie narastać, bo przecież impulsów i pomysłów na nie nie zabraknie. Przyczyny końca świata można wymyślać w nieskończoność, razić nimi masy i dobrze się przy tym bawić, zarabiając krocie. A ludzie? Poza "jęciem".
Masie wymierzamy razy. Porażamy. Abyśmy tylko nie przesadzili, bo po przerażeniu pozostaje obojętność.
Inne tematy w dziale Kultura