Obraz Jana Matejki znamy wszyscy. Nie jest może ceniony przez znawców malarstwa, jako szczególnie wybitne dzieło sztuki, choć bez wątpienia nim jest. Nie znam bowiem innego przypadku, w którym za ochronę jakiegokolwiek malowidła przed zniszczeniem, trzeba było ryzykować, albo nawet płacić życiem. Taką ma moc. W czasie wojny Niemcy wyznaczyli wielką nagrodę za wskazanie miejsca ukrycia dzieła, będącego cierniem wbitym w teutońską dumę. Dlaczego?
Grunwald, Tannenberg, Żargilis - jedno miejsce symbol dla kilku narodów, splecionych i w historii, i na obrazie Jana Matejki w wielkim dziejowym uścisku, i choć postacie są tam wyraźne i czytelne, to jednak całość sprawia wrażenie kłębowiska figur, kojarzącego się z potocznym użyciem słowa "młyn". Mało kto jednak zauważa, że malarz w lewym górnym rogu umieścił wiatrak, jeden z dwóch symboli nad polem bitwy. Świętego Stanisława ze Szczepanowa widzimy wszyscy, młyn dostrzegają nieliczni.
Nie przypuszczam aby znalazł się tam przypadkowo, bo Matejko pejzażystą nie był, a każdy szczegół jego historycznych dzieł miał swoją rangę i konieczność. Zwłaszcza na takim obrazie. Mogę się tylko domyślać znaczenia owego wiatraka, w czasach mistrza jeszcze pewnie dość powszechnego symbolu Europy. Jej trwałości wynikającej nie tyle z kłębowiska zbrojnych na planie głównym, ale tej znojnej pracy rolnika, ostatecznie we młynie przerabianej na mąkę. Miele młyn. Zagospodarowanie siły natury do użytku człowieka, dające różne efekty, w tym tych dumnych wojowników, przykuwających wzrok i zasłaniających swoją potęgą widok tego, na czym stoją. "Szare korzenie bujnych kwiatów", taki tytuł nosił rozdział ze słynnej książki Arkadego Fidlera "Dywizjon 303", poświęcony mechanikom. Szare korzenie bujnych drzew, tak można nazwać tych organizujących pracę młyna, o ile ktoś chciałby poświęcić im część spisanej historii.
Dla nas Polaków grunwaldzkie zwycięstwo to moment niezwykły. Koniec i początek w jednym. Faktyczne zwieńczenie piastowskiego państwa - z całym fenomenem powstania, stanięcia na drodze germańskiej ekspansji, chrystianizacji, przetrwania i wytworzenia podstaw narodowego bytu. Wprawdzie Piastowie walczą po obu stronach, a królem nie jest przedstawiciel dynastii, ale to jednak jej kontynuator. Jagiełło zasiadł na krakowskim tronie, bo poślubił prawnuczkę Władysława Łokietka, córkę siostrzeńca Kazimierza Wielkiego, czyli monarchy stawiającego Polskę w roli najpoważniejszych państw w Europie. Spektakularne zwieńczenie. Ostatni piastowski król zakłada uniwersytet, pierwszy jagielloński go odnawia. Ostatni z Piastów zostawia testament polityczny, wskazujący Krzyżaków jako głównego wroga, Jagiełło go wypełnia. Jego potomkowie będą rządzić Polską a potem Rzeczpospolitą do 16 września 1668r. i w tym czasie stanie się ona potęgą, by wraz z abdykacją Jana Kazimierza, rozpocząć szybki marsz ku upadkowi.
Żyjemy w głębokim cieniu tych wydarzeń, przeżycia swoistego tylko dla naszego kraju. Jesteśmy dziedzicami kilku naraz tradycji - wielkości i upadku, młyna i miecza, szarych korzeni często bezwzględnie gnębionych, przez bujne kwiaty, tak nam imponujące i do których tak lubimy się odwoływać. Bo jak oni się pięknie nazywali, Skarbek z Góry, Zyndram z Maszkowic, Jarand z Grabi, Zawisza Czarny z Garbowa, Zbigniew z Oleśnicy, Marcin z Wrocimowic i wielu innych. Rycerstwo polskie. A potem Zamoyscy, Lubomirscy, Koniecpolscy, Potoccy, Braniccy, Zborowscy i setki pomniejszych rodów i szlacheckich zaścianków. Symbol niezłomnego trwania od przeszło tysiąca lat. I o dziwo dla wielu - symbol anarchii.
Ta absurdalna teza wybrzmiewa zewsząd, przy byle okazji. Polska to chaos, nieład, bezprawie, lekceważenie norm i zasad. Tak o nas mówią morderczy sąsiedzi, mający w swoich zasobach miliony pomordowanych - swoich i obcych. To dziwić nie może, bo nawet w indywidualnych sprawach sądowych bestia i jej adwokat szukają uzasadnień swojej zbrodniczości w cechach ofiary. W tym jednak wypadku zadziwia co innego - sami tak o sobie mówimy i myślimy, zwłaszcza gdy na temat Polaków i ich narodowych cech zaczynają się wypowiadać autorytety i elity, z nadania nierozliczonych morderców. A posłuch mają duży.
Polacy to anarchiści, a to i tak najłagodniejsze z określeń, bo przecież zasób jest dużo większy i okrutniejszy. Mordercy, brudasy, nieroby, lekceważące każdy obowiązek i warchoły, stające w poprzek każdej, najlepszej nawet władzy. To dość powszechne zjawisko, objawiające się często, przy byle okazji.
Oczywiście przeżycie upadku państwa, ma tu swoje znaczenie i nawet w piśmiennictwie ludzi najsilniej przeżywających swoją polskość, wykazujących dla niej bezgraniczne poświęcenie znajdujemy tą nutę goryczy. Dla Polaków tak, z Polakami nic. To nieprawda. To jedna wielka nieprawda. Gdyby tak było, to by nas nie było. W miejscu, w którym jesteśmy, nie da się przetrwać z własną kulturą, historią, językiem, wiarą i zwyczajem, jeśli się nie jest twardym konsekwentnym, walecznym, dzielnym, kiedy trzeba przebiegłym, a nade wszystko pracowitym i odpowiedzialnym. Polska to nie jest miejsce dla anarchistów. I nigdy nie była.
Ramy tej notki są zbyt szczupłe, aby rozwijać nić naszych dziejów od wielkości Grunwaldu, po czarną rozpacz rzezi Pragi i udowadniać, że z żadną systemową anarchią i warcholstwem ta nić się nie łączy. Na jeden element zwrócić jednak teraz muszę uwagę. Upadliśmy. Wcale nie głębiej niż upadali inni, bo wszystkie europejskie kraje przezywały wielkie wstrząśnienia, żaden ich nie uniknął, nawet rzekomo karni i odpowiedzialni Niemcy, do dziś wzdragający się na wspomnienie wojny trzydziestoletniej. Niemcy, których mapę polityczną z końca XVIII w. Hegel określał mianem największej hańby dziejów. Owe słynne Prusy wzór państwa dla wszystkich oponentów polskiej wolności, ledwie 11 lat po zniszczeniu Rzeczpospolitej, leżały plackiem przed Napoleonem, błagając o darowanie życia i wzmacniając te supliki stręczeniem zwycięzcy wdzięków własnej królowej. Jednak to nasza państwowość zniknęła.
W swej wielkiej pracy o epoce stanisławowskiej Tadeusz Korzon bezapelacyjnie udowodnił, że po pierwszym rozbiorze Rzeczpospolita bardzo szybko się modernizowała i rosła w siły. Dlatego ten proces został brutalnie przerwany. Stanisław Staszic w "Przestrogach dla Polski" jasno wyłożył, że o naszej klęsce przesądziły czynniki geopolityczne , a nie wewnętrzne.
Umierająca Rzeczpospolita ostatnim tchnieniem wydała z siebie Komisję Edukacji Narodowej, a pierwszą zorganizowana formą odpowiedzi na upadek Ojczyzny, było powołanie Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk - pięć lat po ostatnim rozbiorze. Towarzystwa założonego przez biskupa, magnata i mieszczanina. To pokazuje kim jesteśmy, a o czym nie pamiętamy. Bo aby nas wbić w poczucie narodowego wstydu, nie uczy się o tych z młyna, kościoła i sali wykładowej. A to wielka, tytaniczna praca, pozwalająca na stworzenie nowoczesnego narodu, w sytuacji braku państwowości. Bo Polska na mapach to byt w ujęciu historycznym wędrowny. Miała inny kształt dla naszych dziadków, inny rodziców, a jeszcze inny dla nas, a w obecnym niech trwa jak najdłużej. Naród jednak zawsze ten sam, od Galla Anonima - lud piękny, pracowity i dzielny. O tym przypomina Matejko grunwaldzkim młynem. A to przecież Czech z pochodzenia.
P.S. Jeśli jesteście Państwo zainteresowani kontynuacją to proszę o sygnały.
Inne tematy w dziale Kultura