Ludzie w pewnym wieku doskonale pamiętają z dzieciństwa legendę "czarnej wołgi". Nikt nie wie skąd się wzięła, jakimi kanałami była rozpowszechniana, kto ją propagował - a jednak. Oplotła cały kraj, mimo braku jakichkolwiek oficjalnych źródeł jej wspierania i dosyć słabych środków ówczesnej komunikacji, których symbolem były radiowe komunikaty o poszukiwaniu kogoś "w pilnej sprawie rodzinnej". O "czarnej wołdze" porywającej dzieci wiedzieli wszyscy, choć nikt nie potrafił wskazać konkretnego przypadku, ani nawet określić beneficjentów tej legendy, bo przecież był to pojazd kojarzony z ówczesną władzą i nomenklaturą. Właściwie jedynymi mogącymi mieć jakiś motyw byli rodzice małoletnich, w owych czasach dość słabo zorientowani gdzie są i co robią ich pociechy, z błogosławieństwem przyjmujący takie imprezy jak Wyścig Pokoju, przykuwający podwórkowe ekipy do telewizora, a potem do stacjonarnej gry w kapsle, której jedynym negatywnym elementem były wrzaski okraszające awanturę o to, czy była "ścina", czy nie.
Nie powiem, żeby sprawa "czarnej wołgi" wywoływała wśród dzieciarni jakiś paraliżujący strach, ale coś było na rzeczy i jakoś tam powstrzymywało przed samotnym zapuszczaniem się w nieznane rejony, zwłaszcza wieczorem. Na widok takiego pojazdu raczej nikt nie uciekał, ale pewien dreszczyk jednak człowiekiem wstrząsał. Gdyby jednak w telewizji pokazano parę razy, z różnych ujęć, filmik przedstawiający zamaskowanego mężczyznę, wciągającego dziecko do samochodu marki wołga, w kolorze czarnym, to z jednej strony krwawe lincze, a z drugiej kompletny paraliż wszelkiego dziecięcego życia towarzyskiego, pod hasłem "nie wychodź z domu", byłyby normalnym następstwem. Do czasu zezłomowania, albo przemalowania ostatniego takiego pojazdu.
Czasy się zmieniły, środki społecznej komunikacji również, wzrosły nowe autorytety i zaufanie do władzy. Wtedy osławieni amerykańscy naukowcy wzbudzali co najwyżej śmiech, dziś są nosicielami niepodważalnych prawd, ile by płci nie wymyślili. Za wiarygodność ówczesnych polityków nie poręczyłby nikt z najbliższej rodziny, dzisiejsi, demokratycznie wybrani, cieszą się zaufaniem przynajmniej swoich kibiców, z których zawsze da się uzbierać pełne trybuny na każdym stadionie.
No i media. W porównaniu z ówczesnymi, teraźniejsze mają siłę rażenia o potędze bomby atomowej, zestawionej z siłą granatu ręcznego. Znajdą nas w największej głuszy i zasypią informacjami o nadciągającym gradobiciu. A przy tym są wolne, uczciwe, niezależne i prawdomówne , przynajmniej w oczach fanów. Dotrą wszędzie i wszystko zrelacjonują, nawet urodziny Hitlera, tak zakonspirowane, że obchodzone w lipcu, w środku nikomu nieznanego lasu - a jednak w asyście kamer. Nic się nie ukryje, o wszystkim się dowiemy.
W tej sytuacji obywatel jest tylko igraszką. Tabuny "czarnych wołg" tylko czekają na wyjazd "w miasto", z dowolnym przekazem, byle znalazł się sponsor odpowiednio zasobny, aby całą machinę puścić w obieg. Polityków, dziennikarzy, celebrytów, lekarzy, naukowców, a jak trzeba to urzędy skarbowe i policję. Ważny jest zdefiniowany cel i dobrze zbilansowany "projekt". Będzie pan zadowolony panie prezesie.
Jak temu nie ulegać? Człowiek powinien mieć dobrze ułożony system operacyjny. Jak trzeba, to może być nawet oparty na prostych instynktach, czy refleksjach. Za komuny taką podstawą była zasada nieufności wobec władzy, telewizji i urzędników. Wiadomo jak to działało. Gdy w kręgach władzy dowiedziano się o zbawczości "płynu lugola", to podano go dzieciom prominentów i ich znajomym, zanim poinformowano publiczność o katastrofie w Czarnobylu. Pewne dane wskazują, że od tego czasu w postawach decydentów i ludzi ze świecznika, niewiele się zmieniło. Takie zdarzenia budowały właściwe spojrzenie na rzeczywistość. Skoro władza i "droga pani z telewizji" czegoś od nas chcą, albo do czegoś namolnie namawiają, to trzeba zachować się odwrotnie i polegać na własnych obserwacjach. Te raczej nie powinny zawodzić.
Jeśli na przykład temu samemu człowiekowi za wykonywanie jednej czynności płaci się dwa razy więcej niż innej, choć zbliżonej, to wiadomo, że będzie wszystkich przekonywał o nieusuwalnej niezbędności i trwałości zdarzenia, zapewniającego zwielokrotnioną gratyfikację. Podobną zależność nieocenieni Rzymianie przenieśli na grunt prawa w formie zasady, że nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie. Zasady dobrej do sprawdzenia intencji różnych naukowców - celebrytów, o których niezbędności nikt wcześniej nie wiedział, pozostawali anonimowi, a teraz ich twarze, nazwiska, tytuły i mądrości towarzyszą nam 24 godziny na dobę, jak przypuszczam nie za darmo. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego i zdrożnego, gdyby nie pewna sprzeczność z tak zwaną mądrością ludową, o dziwo powszechnie akceptowalną w świecie medycznym i przez całe lata propagowaną gdzie się da.
Żyjmy zdrowo, czyli aktywnie, bez stresu, używek i obżarstwa. Spacerujmy, uprawiajmy sport, uśmiechajmy się, nie przejmujmy przesadnie pracą i kredytami. To zbuduje naszą odporność, a przecież planujemy długie życie. Stres zabija, a osiadły tryb życia jeszcze bardziej. Może nas pokonać byle infekcja, jak się nie zastosujemy do tych wspaniałych rad, nadawanych co rano z każdej telewizji śniadaniowej. Kto wierzył ten frajer. Zdrowie buduje się kompletnie inaczej. Zostań w domu plus maseczka. Będziesz zdrowszy. Na tak spreparowaną populację spadnięcie czegokolwiek ściągnie zagładę. Już nie "czarna wołga", tylko charakterystyczny przeszklony pojazd z biura pogrzebowego, w tym samym kolorze.
Samonapędzający się mechanizm trwa. Kolejne fale są tylko kwestią czasu. Zakres też się pewnie będzie zwiększał, bo otyła młodzież na "zdalnym", już statystycznie opisana jako pokolenie frustratów, w którym 70% populacji ma myśli samobójcze, to idealna pożywka dla każdego wirusa. I klientela dla wszystkich "bigów", od techów przez banki do pharmy. Zostań w domu. Zwłaszcza wiosną.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo