"Kto mi dał skrzydła?". Wielu z nas pamięta jeszcze tą świetną biografię Jana Kochanowskiego, napisaną w 1957r. przez Janinę Porazińską. Tytuł wprost nawiązuje do wersu z Pieśni XXIV arcymistrza z Czarnolasu : " ..... a z ramion sążniste skrzydła wyrastają". Nawiązywał tym utworem do Horacego i jego deklaracji : "Exegi monumentum" - zbudowałem sobie pomnik swoją poezją, czyli jak to pięknie przetłumaczył Franciszek Dionizy Kniaźnin : "Po większej części przed światem nie zgasnę". Czerpiemy z nich garściami, a oni skąd czerpali?
Jest jeszcze inny, mniej znany motyw horacjański : "hoc erat in votis : modus agri non ita magnus ...." Tego pragnąłem, skrawek ziemi nie tak wielki, ogród i koło domu bijące źródełko i trochę lasu. To też ideał Kochanowskiego: Wsi spokojna, wsi wesoła! Który głos twej chwale zdoła?
Ludzie poruszający się i żyjący z rytmem natury i słońca, wiedzący jak wyglądają jego wschody i zachody. Nie wolni od trosk i zgryzot, przeciwnie, ale ujmujący istotę człowieka językiem poezji. Prostej a niedoścignionej.
We wspomnieniach brygadiera Józefa Kopcia, pierwszego chyba sybiraka, który pozostawił po sobie pamiętnik, znajdujemy opis pierwszego dnia z brzaskiem, gdzieś na Kamczatce. Nie wiem kiedy to wypada i jak długi jest błysk, ale mieszkańcy zbierali się nad brzegiem oceanu i długo czekali na te kilka chwil, po polarnej nocy. A my? Czy ktokolwiek z nas pamięta kiedy ostatni raz widział wschód słońca?
I prędko nie zobaczymy. Horacy sterany wojnami domowymi, znalazł swój azyl i natchnienie, kupił majątek ziemski i zgodnie ze swoim życzeniem uprawiał winną latorośl. Żył dość krótko, więc się pewnie swoim szczęściem ziemskim nie zdążył nasycić, ale pomnik zdołał zbudować. My takich szans nie mamy.
Oto jesteśmy wtłoczeni w rytm sztucznego światła, które bardziej oślepia niż rozjaśnia, a gdybyśmy chcieli pójść tropem Rzymianina, natkniemy się na nieprzekraczalne bariery. Człowiek chcący sobie nabyć posiadłość wiejską, o powierzchni większej niż hektar, nie ma na to szans. Coś co szumnie brzmi, czyli ustawa o kształtowaniu ustroju rolnego, na to mu nie pozwoli. Nie bo nie. Masz pieniądze, wybrałeś sobie uroczy zakątek, chcesz zamieszkać w ładnym otoczeniu, tam gdzie ranne wstają zorze, ktoś chce to sprzedać - nie kupisz. Taka transakcja jest zakazana wolą ustawodawcy, chroniącą zasoby ziemi rolnej przed miejskimi barbarzyńcami. Dla dobra ogółu.
Natchnienie i siły witalne mamy czerpać z sieci, telewizji, porannych zebrań w korporacjach, reklam i kampanii społecznych, a nie z obcowania z przyrodą i jej rytmem. Mamy być ludźmi produktywnymi, innowacyjnymi, z zaplanowanymi ścieżkami edukacji i kariery, bo tylko tacy jesteśmy potrzebni. Komu się przyda nierób stojący pod drzewem i klęczący w zachwycie jak Norwid w "Próbach"? Wolność nie polega na zapomnieniu o zasuwających wskazówkach zegarka, a na tym aby w przerwach pomiędzy sesjami naszej produktywności szybko skorzystać z wypełniacza, albo znieczulacza - i z powrotem do windy.
Oczywiście ci, którym pozostawiono jeszcze możliwość posiadania ziemi , też nie znają dnia ani godziny. Jeśli komuś wydaje się, że w obszarze produkcji rolnej cokolwiek poddane jest naturalnej żywiołowości, to tkwi w pojęciach od lat nieaktualnych. O kurczakach z ferm drobiu rzeźnego, co nieco wiemy, ale o krowach nigdy nie wychodzących na pastwisko, czy świniach nie opuszczających chlewni - już niewiele. A to codzienność produkcji rolnej. Zresztą wszystko wskazuje na to, że w dającej się przewidzieć przyszłości ta zwierzęca zostanie zakazana.
Rzymianie klasycznie definiowali własność jako zbieg trzech swobód - posiadania rzeczy, rozporządzania nią i pobierania pożytków. Mamy z tym coraz większy problem, bo nawet tam gdzie formalne zapisy ksiąg wieczystych i ewidencji gruntów, określają właściciela, to z roku na rok coraz mniej ze swoją własnością może zrobić. Marzył się Horacemu las - w naszych warunkach to raczej nieszczęście. Jedynym pożytkiem jaki można z niego pobierać jest chrust, którym w zasadzie palić już nie wolno. Jak wiadomo nie ma ognia bez dymu i człowieka bez śladu węglowego, a rolnicy są w tym względzie szkodnikami szczególnymi. Gdyby wodę ze strumienia chciał wykorzystać do zasilenia przepływowego stawu, zrobiłby największą możliwą głupotę. Chcąc być ekologicznym mógłby wprawdzie spiętrzyć taki strumień, do metra nawet bez pozwolenia, ustawić jakąś pionową turbinę niskich spadów i produkować prąd na własne potrzeby, jak Krzysztof Chamiec w filmie Kondratiuka. A nie, nie mógłby, bo musiałby ów prąd sprzedać spółce dystrybucyjnej, a potem od niej odkupić. Odpowiednio opodatkowany. Podobnie jak z solarami. Z budową domu jakoś by sobie poradził, choć to pewne nie jest i bardziej zależy od dobrej woli urzędnika, który procedury wydawania pozwolenia budowlanego wstrzymać nie może, ale za to uczynić z niej tor przeszkód - jak najbardziej. Przekonali się o tym najmożniejsi w kraju. Z budynkami gospodarczymi raczej by poniósł porażkę, przynajmniej w normalnej perspektywie czasowej. Natomiast mógłby liczyć na życzliwe zainteresowanie różnych inspekcji, badających dobrostan zwierząt i wilgotność ściółki.
A przecież w porównaniu z miastem wieś nadal jest oazą wolności i regulacje bezpośrednio ograniczające zakres swobód, są tam nieco mniejsze. Choćby w zakresie ubezpieczeń społecznych.
Wielu autorów zastanawia się nad przyszłością klasy średniej. Zawsze jej podstawą była własność. Nie wielkich środków produkcji, ale ta lokalna, choć podstawowa. Domu z ogrodem, pola, lasu, łąki. W miastach mieszkania. Jeśli społeczeństwa w tym obszarze się obronią, to ich najbardziej twórcze warstwy, a przy tym najbardziej przywiązane do tradycji - przetrwają. Jeśli własność będzie ograniczana, to przepadną.
Wielkie projekty wymagają wielkich pieniędzy. Na pomysłach rządzącym nie zbywa. Na środkach - owszem. Jeśli prawdą okażą się pogłoski, że nad polską klasą właścicieli nieruchomości, zawisło widmo podatku katastralnego, to z chwilą jego realizacji będzie można śmiało stwierdzić, że skrzydła to już nam nie wyrosną. Co najwyżej elektroniczna smycz.
Inne tematy w dziale Kultura