Konfederacja w Polsce ma długą tradycję, ponieważ w kraju opierającym swoje instytucje bardziej na zwyczaju i zgodzie, niż prawie stanowionym, okazywała się częstokroć niezbędna. Obok rozumianego powszechnie znaczenia potocznego, była bowiem też związkiem prawnym. Działała w sytuacjach braku regulacji - gdy np. Konfederacja Warszawska ukonstytuowała i zagwarantowała w Rzeczpospolitej wolność religijną, lub gdy prawo stanowione zdaniem związkowców naruszało ich swobody obywatelskie, co było przyczyną zawiązania Konfederacji Barskiej i Konfederacji Targowickiej. Jeden z pierwszych polskich historyków prawa Aleksander Rembowski napisał nawet bardzo ciekawą rozprawę "Konfederacja a rokosz", analizującą te dwie formy obywatelskiego nieposłuszeństwa, wskazując różnicę podstawową. Rokosz to wypowiedzenie posłuszeństwa władzy. Konfederacja to wyłączenie się spod obowiązywania konkretnej ustawy przez związanych jej węzłem obywateli, albo dobrowolne poddanie się postanowieniom i zasadom związku, o ile jego przedmiotem jest uregulowanie sfer dotychczas regulacjami nie objętych. I tak na przykład "Targowica" była uchyleniem się od podporządkowania dyspozycjom Konstytucji 3 Maja, a zawiązana wraz z wyruszeniem Napoleona na Rosję Konfederacja Generalna Królestwa Polskiego była wyłączeniem się związkowców od podporządkowania traktatom regulującym zasady działania Księstwa Warszawskiego. Można też przyjąć, że "Solidarność" była również formą konfederacji, której uczestnicy wyłączali się w pewnym zakresie spod obowiązywania nieludzkich praw PRL.
W chwili obecnej mamy w Polsce dwie Konfederacje. Pierwszą - partię polityczną stanowiącą węzeł różnych nurtów konserwatystów, sformalizowaną, podlegającą wszelkim regulacjom, której przedstawiciele zasiadają w parlamencie. Mamy też drugą - oddolny, spontaniczny ruch obywatelski, zrzeszający ludzi chcących wyłączyć się spod mocy rozporządzeń narzucających ograniczenia praw obywatelskich, nałożonych w sytuacji walki z epidemią. Ta druga nie ma określonych form i struktur, ani aktu założycielskiego wskazującego cele. Wobec braku zasad i organów ruch ten jest zatem bardziej rokoszem, choć o tyle nie klasycznym, że mającym za przedmiot tylko uchylenie się od skutków konkretnych norm, zakazujących określonej aktywności.
Czy te dwie siły mogą ze sobą współpracować i czy ta współpraca będzie symptomem anarchizacji państwa, czy też może raczej dowodem jego zdrowienia?
Mamy w kraju sytuację kryzysową, o wielu wątkach, w których rządzący znaleźli się w trudnej sytuacji ważących racje. Prawa, obowiązki, nadzieje, indywidualne ścieżki losu, mają swoją wagę. W tej chwili te wartości są w stanie radykalnego konfliktu między racjami poszczególnych obywateli i rolą władzy i państwa jest takie dobranie proporcji, aby żadna z grup nie została skrzywdzona. To oczywiście skomplikowane zadanie, a jego dojmująca trudność rośnie wraz długotrwałością "zarazy". Początkowy odruch, mający wielkie społeczne poparcie - zamykamy wszystko co się da, każda inna wartość musi ustąpić w obliczu walki o ludzkie życie, z czasem zaczął tracić i sens i zwolenników. To normalne zjawisko, wynikające z naturalnej mechaniki społeczeństwa, zwłaszcza przywiązanego do pewnych tradycji, w tym bliskości, bycia "społem". Wśród takich ludzi utrzymanie "dystansu społecznego" bardzo szybko zaczyna wzbudzać opór. Wiele tu się zrobić nie da. Rozdzielanie ludzi przyzwyczajonych do wspólnoty jest wierzganiem przeciw ościeniowi i każda władza raczej prędzej , niż później się o tym przekonuje. Tym bardziej jeśli nic co związane z pandemią nie jest jasne i czytelne, a społeczność wielokrotnie się przekonuje, że prognozy się nie sprawdzają, statystykom i ekspertom ufać nie można, a rządzący i ich krytycy zachowują się niekonsekwentnie, na każdym niemal kroku.
Mamy do czynienia z pierwszą w dziejach ludzkości epidemią, którą trzeba reklamować w telewizji, bo przytłaczająca większość zakażonych albo faktu tego nie jest w stanie zauważyć, albo kojarzy objawy ze zwykłym przeziębieniem. Pojawiło się nawet pojęcie choroby bezobjawowej, samą swoją semantyką podkreślające absurdalność sytuacji. To wywołuje opór, w momencie kiedy dla przeważającej masy ludzi jedynym znakiem epidemii jest przewrócenie do góry nogami dotychczasowego stylu życia i powszechna w sferach decyzyjnych chęć zastąpienia go "nową normalnością".
Moment zdaje się idealny dla konserwatystów, odnajdujących w ludziach te wszystkie cechy, odmawiane im przez przedstawicieli współczesnych państw. A więc przede wszystkim świadomość i odpowiedzialność, wypływającą z samej istoty człowieka i zawartego w nim boskiego pierwiastka, przeciwstawiane totalnej regulacji omnipotentnego zbiurokratyzowanego państwowego molocha, traktującego społeczeństwo jak tępą masę, możliwą do regulowania tylko za pomocą bata i postronka. A przy tym owo państwo, powoli, ale systematycznie oblepiające nas masą regulacji, kontrolujące każdy krok i widzące w nas wyłącznie nieodpowiedzialnych anarchistów, w momencie jakiegokolwiek zagrożenia, przed którym winno nas chronić, jest w stanie działać wyłącznie systemem topornych nakazów i zakazów. Mając wszelkie instrumenty do prowadzenia polityki elastycznej, nastawionej na chronienie przed wirusem tych najbardziej zagrożonych, przy pozostawieniu swobód reszcie, idzie na "rympał", co w efekcie przynosi opłakane skutki, także w obszarze najbardziej newralgicznym, czyli ochrony zdrowia i życia. Bo faktu, że masa ciężko chorych ludzi zmarła w zeszłym roku nie doczekawszy się koniecznej pomocy medycznej, niczym przykryć się nie da.
W tej sytuacji partia mająca na sztandarach wolność i republikanizm, powinna stać się trybunem "konfederacji skrzywdzonych", czyli tych wszystkich, którym to co się od blisko roku dzieje, niszczy życie. Zwłaszcza, że im dłużej obserwujemy działania Zjednoczonej Prawicy, tym bardziej widzimy, że gra interesów bije w niej na głowę stanie na straży zasad. To pokazuje jak poważnym problemem stało się w kraju to największe osiągnięcie Michnika, Kuronia, Geremka i innych ojców założycieli III RP, czyli nie dopuszczenie, aby w postkomunistycznej Polsce odrodziła się autentyczna narodowa prawica, czerpiąca z tych zasobów, które pozwalały nam zdefiniować polskość i Polskę. Nic na prawo od Kaczyńskiego, a on sam przecież definiował się jako centrysta.
Nie wiem, czy obecny skład personalny tej instytucjonalnej Konfederacji daje jakąś gwarancję. Co do kilku prominentów zwłaszcza Brauna, Korwina i Dziambora zgłaszam najdalej idące zastrzeżenia, co do osadzenia w rzeczywistości, ale w tej iluzji dalej się tkwić nie da. Przyszedł odpływ i pokazał, kto pływał bez majtek .
Cykl artkułów @Kemira o wielkim resecie jasno pokazał o co idzie gra, a ja mam osobiste przekonanie, że obóz władzy jest jej uczestnikiem. Jeśli chcemy pokazać, że Sarmata umie jeszcze wolnym być, to wyjścia nie mamy, szukać musimy ludzi odważnie mówiących o tym, że wolność kosztuje, ale bez niej żyć się nie da. Do rokoszu nie wzywam, do konfederowania się jak najbardziej. Czy pod szyldem już istniejącym - do rozważenia. Mam wątpliwości, ale chciałbym w końcu raz w życiu mieć możliwość zagłosowania na prawdziwą prawicę, a ta "zjednoczona" z pewnością nią nie jest.
Inne tematy w dziale Polityka