Właśnie bukmacherzy wystawili kurs na awans reprezentacji Polski do turnieju finałowego mistrzostw świata w Katarze. Za złotówkę płacą 1,50. Podobnie za zdobycie przez Legię mistrzostwa Polski. Jeśli połączymy te dwa zdarzenia, w zasadzie pewne, to już mamy kurs 2,25 co w krótkiej perspektywie daje nam przeszło dwukrotny zysk po opodatkowaniu. Stawiamy milion i mamy papier wartościowy wart przeszło dwa miliony, wprawdzie pewne, ale dopiero za jakiś czas. A potrzebujemy gotówki, więc idziemy do zaprzyjaźnionego finansisty i sprzedajemy papier z 1,5 miliona, po czym kupujemy następne, równie pewne. Tymczasem bankier pod zastaw owego kuponu emituje skrypty dłużne o wartości nominalnej na jaką ów kwit opiewa, a za zgromadzone w ten sposób środki czyni kolejne, podobne inwestycje. Biznes się kręci choć zawisł na zdarzeniu przyszłym i obarczonym ryzykiem, ale jednak niewielkim. Opisany mechanizm mógłby służyć za ilustrację do sposobu w jaki wyprodukowano "kryzys finansowy" w 2008r., gdyby nie jedna drobna różnica. Otóż prawdopodobieństwo, ze reprezentacja Polski do turnieju awansuje, a Legia w obecnym sezonie zostanie mistrzem jest jednak dość duże. Prawdopodobieństwo, że 50 letni chory na cukrzycę, 150 kilowy bezrobotny Murzyn spłaci 30.000 $ udzielonego mu na zakup domu kredytu, było zerowe. A właśnie podobne "papiery" stały się podstawą obrotu finansowego i kreowania "wartości" temu obrotowi podlegających.
Nieprzypadkowo od 2008r. furorę w powszechnym obiegu zrobiło określenie "bankster", opisujące zuchwalca okradającego bank. Wprawdzie nie z chustą na twarzy i coltem w garści, tylko w jedwabnym garniturze i z markowym piórem, ale równie bezwzględnie. Przy czym bankster jest jeszcze na tyle bezczelny, że gdy obrobiony przez niego bank chyli się ku upadkowi, żąda pomocy państwa, a gdy ta nadchodzi ów wesołek wypłaca sobie wielką premię za "uratowanie" przedsiębiorstwa. Oniemiała publiczność jest przy tym zachwycona, że bank nie splajtował i oszczędności nie poszły się gwiazdkować.
Minęło 12 lat, kurz opadł, ludzie i banki okrzepli, a znudzona banda postanowiła przeprowadzić kolejny skok, tym razem w drugą stronę. Ukradziona w 2008r. kasa zdążyła już obeschnąć z krwi i potu wepchniętych w niebyt frajerów z poprzedniego rozdania, więc można jej użyć do kolejnej operacji. Trzeba kupować, trzeba inwestować, zdobywać trofea, czyli się bogacić. Ale stara zasada wszelkich finansowych iluzjonistów mówi wyraźnie "kupuj gdy wszyscy sprzedają, sprzedawaj gdy kupują". Skoro mamy zasoby, to jeszcze trzeba stworzyć odpowiednie warunki do ich wykorzystania, czyli wywołać sytuację, gdy zaczną się wyprzedaże. A kto musi sprzedać? Ten co ma długi. Pamiętamy takie stare dobre filmy, typu "Grona gniewu", czy "Myszy i ludzie". Nieurodzaj to nieurodzaj. Choć czasami trzeba mu pomóc, jak jakiś kawałek pola, albo hotel bardzo nam się podoba, a właściciel uparcie nie chce sprzedać. Można działać tak jak w "Dawno temu na dzikim zachodzie", albo próbować bandyckimi metodami przegonić Mistera Majestica, ale w takich wypadkach istnieje ryzyko pojawienia się kogoś w stylu Bronsona, z wynikającymi stąd konsekwencjami.
Takie metody bankster odrzuca, na rzecz subtelniejszych. Wynajduje dowolnego robaka, przypina mu proporczyk "uwaga ! śmiertelne zagrożenie" i publiczność sama podaje na tacy wszystkie aktywa, oby tylko inspirator całego przedsięwzięcia raczył walczyć z niebezpieczeństwem. W tym czasie świat staje na głowie i do banków mogą wchodzić wyłącznie ludzie zamaskowani. Ci z odkrytą twarzą nie są wpuszczani. Gawiedź liczy chorych i zmarłych, a w tym czasie bankster tworzy listy tych, którym wkrótce złoży propozycje nie do odrzucenia. Rząd pomaga, na zasadzie nie martw się, że palimy ci zbiory na polu, bo przyślemy straż pożarną, która uratuje stodołę. wprawdzie pustą, ale jednak - zawsze będzie można ją sprzedać.
I tylko pozostaje mieć nadzieję, ze już jakiś Kwinto organizuje z jakimś Duńczykiem odpowiednią ekipę, która tych wszystkich Kramerów sprowadzi do właściwych miejsc. Pewnie spytani po wszystkim jak to zrobili, odpowiedzą, że trzeba było uważać, ale przecież na każdego łajdaka musi się znaleźć odpowiednia blaszka. Jaka? Nie wiem, bo to nie na moją głowę, ale Kramer też pokazywał "ucho od śledzia".
Inne tematy w dziale Gospodarka