Syzyf obok Tantala to najbardziej znany starożytny cierpiętnik. Lubiany przez bogów olimpijskich, był uczestnikiem ich biesiad i choć posądzano go o przywłaszczanie ambrozji i liczne niedyskrecje, w tym dotykające tajemnic samego Zeusa, to jednak przewiny te uchodziły mu płazem. Do czasu gdy postanowił zakłócić porządek wszechrzeczy. Pieszczoch fortuny nie miał chęci rozstawać się z doczesnym światem, a przeczuwając zbliżającą się śmierć, nakazał żonie, aby jego zwłoki nie były pochowane zgodnie z koniecznym rytuałem. Tak też się stało i Syzyf nie mógł być przyjęty do Hadesu, uprosił powrót do świata żywych, obciążając winą za zaistniałą sytuację wiarołomną żonę. Przebiegły monarcha wrócił więc do swojego królestwa, jednak w końcu bogowie sobie o nim przypomnieli, siłą został porwany do świata zmarłych i jak wiadomo za karę toczy pod górę ogromny głaz, który zawsze mu się w ostatniej chwili wyślizguje. Syzyfowa praca.
Ten mit, jak to u Greków, zamyka w formie przypowieści określone pojęcie. W tym wypadku nieprzekraczalności. Wszystko ma swój czas, miejsce i konieczność, czyli koniec. Bo wszystko co ma koniec jest obarczone koniecznością. To oczywiste. Syzyf nie mógł się z tym pogodzić, nie umiał uszanować swojej śmiertelności, to zdobył nieustanność. Jako karę.
Pierwsze dwa dni listopada to w tradycji Chrześcijańskiej czas przypomnienia o śmiertelności, która jest przejściem, a nie końcem. To trudna kwestia, w której nie mamy pojęć, a jedynie wiarę. Wydawałoby się, że mając szczęście życia w świecie Chrystusa będziemy mogli spokojnie patrzeć w przyszłość z nadzieją, że nasz doczesny trud nie pójdzie w przepaść z burzą i jak niegdyś śpiewał Paweł Birula z "Exodusem": "ja jednak mam tę nadzieję, choć coraz mniej takich w krąg, że jednak ktoś pomnie dopisze tu dalszy ciąg".
Ostatnie dni w Polsce mocno tą nadzieję nadwątliły, choć jak zaklinał poeta, żywi nigdy nie powinni jej tracić. Być może, choć wstrząs jest silny. Może nie dlatego, że hordy dzikich ludzi, krzyczących o wolności, a do bólu zmanipulowanych, zaprogramowanych i odartych z godności, przemierzają kraj wzdłuż i wszerz z wulgarnymi hasłami i nienawistną agresją, ale że robią to właśnie teraz. W czasie gdy od setek lat tradycja nakazuje ciszę, bo tylko ona pozwala usłyszeć skąd jesteśmy i dokąd idziemy.
Uliczna hałastra zyskała wielu entuzjastów, obrońców i współpracowników, organizujących wsparcie i medialną osłonę. Wielu ludzi stara się doszukiwać w tej barbarzyńskiej mechanice tłumu sensów, usprawiedliwień i uzasadnień. Po co?
Niedługo się znudzą i ci wolni ludzie, po ukończeniu szkół, które niczego nie uczą, nie przyswoiwszy w nich żadnych kompetencji i umiejętności, zaczną wysyłać pokorne cv do różnych szklanych wież, z prośbą o udzielenie okruchów z pańskiego stołu i wzięcie na smycz, za cztery tysiące miesięcznie po dziesięciu latach pracy. Zaopatrywani w śmieciowe żarcie przez śniadolicych panów na skuterkach, wystających pod różnymi sieciowymi jadłodajniami z wielkimi pudłami na plecach.
A potem rozdeptywani przez kierowników, menadżerów, czy lepiej ustosunkowanych gówniarzy, nie znajdą w sobie już nigdy odwagi, aby wykrzyczeć im "w........ć". Z tym hasłem pójdą do jedynego miejsca, w którym można poczuć się godnym człowiekiem. Tam można wszystkich bezkarnie opluć, nie to co w szklanej wieży. Z wieży się spada szybko, najczęściej z przetrąconym kręgosłupem i ziszczoną wątrobą. A Kościół daje tylko mglistą nadzieję, a to żadna waluta.
Syzyf, ulubieniec i współbiesiadnik bogów skończył jak skończył, bo mu się wydawało, że wszystko da się przechytrzyć, nawet to co nieuniknione. Współczesnym oczadzonym też się tak wydaje. Są wiecznie młodzi, nieśmiertelni, wolni i zasobni. Po co im Kościół i wiara? Do burzenia dobrostanu. Wy......ć cmentarne dziady, nie psujcie nam dobrej zabawy, bo jak nie to przyje......my.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo