Historyczna powtarzalność pewnych zjawisk jest zaskakująca. Gdy w 2015r., w przekonaniu wielu przedstawicieli mojego pokolenia i tych starszych, pamiętających jeszcze II Rzeczpospolitą, albo na własnej skórze doświadczających wojny i jej skutków, nastąpił przełom pozwalający na obudzenie wiary w odnowienie suwerenności Polski, nagle poczuliśmy się, jakbyśmy stali na krawędzi wojny domowej. Spore rzesze współobywateli , jak na komendę, podjęły działania zmierzające do natychmiastowego obalenia demokratycznie wybranej władzy, organizując demonstracje uliczne i przyzywając na pomoc obce potencje. Znamy takie zachowania z nieodległej przeszłości, ale co charakterystyczne, całej naszej narodowej historii towarzyszy jakieś fatum. Gdy tylko Polska osiąga względnie silną, samodzielną pozycję, następuje gwałtowny atak na ośrodki władzy, za ten sukces odpowiedzialne.
Szczególnie charakterystyczne są losy naszych pierwszych królów. Bolesław Chrobry, twórca Królestwa Polskiego nosił koronę przez niespełna pół roku. Jego dorobek polityczny rozsypał się w kilka lat po śmierci. Mieszko II był królem przez sześć lat, po czym koronę utracił wskutek niemieckiej agresji. Tytuł króla odzyskał jego wnuk, Bolesław Śmiały w 1076r., jednak już w 1079 musiał uciekać z kraju. Na następną koronację trzeba było czekać aż do roku 1295, kiedy to Królestwo Polskie próbował odbudować Przemysł II. Koronował się w Katedrze Gnieźnieńskiej 26 czerwca 1295r. 8 lutego 1296r. już nie żył, zamordowany przez Niemców. O dwóch czeskich Wacławach zamilczę, bo ich panowanie było równie krótkotrwałe jak poprzedników: Wacław II ( ostatni koronowany w Gnieźnie ) został królem Polski w 1300 roku, ale zmarł niespodziewanie w czerwcu 1305r., w wieku 34 lat. Jego syn i następca - Wacław III, przejął po ojcu tytuł króla polskiego, ale nie zdążył się koronować, bo 4 sierpnia 1306r. został zamordowany w Ołomuńcu. Zaiste królowie przeklęci - sześciu, którzy panowali łącznie niespełna 17 lat. W tym dwaj zamordowani, dwaj obaleni, dwaj zmarli śmiercią naturalną.
Dopiero Władysław, który przeszedł do historii z przydomkiem Łokietek, choć był władcą nie mniej wielkim od swojego syna, ugruntował podstawy trwałego bytu państwa polskiego, choć i na niego spadła straszna niemiecka inwazja, o mały włos nie niwecząca dzieła. Łokietek miał jednak szczęście, które powinno nam przypominać i teraz o zagrożeniach i szansach narodowej polityki. Nie wiem jakim cudem temu w sumie prowincjonalnemu i ubogiemu monarsze, udało się wydać córkę za najpotężniejszego władcę ówczesnej Europy - Karola Roberta Andegaweńskiego, pieczętując trwały sojusz polsko - węgierski. Ten niebezpieczny dla interesów niemieckich alians, o mały włos nie rozpadł się w 1330r., gdy niejaki Felicjan Zach dokonał Zamachu na parę królewską ( Elżbieta Łokietkówna straciła 4 palce ). Rok później na Polskę spadła krzyżacka inwazja, wspomagana przez Jana Luksemburskiego. Nie udała się i odtąd układ sił w Europie środkowej zaczął się zmieniać na niekorzyść Niemców. Właściwie trwałość królestwa i polskiej państwowości rodzi się właśnie wtedy - w zakotwiczeniu naszej niezależności w sojuszu z południowym sąsiadem, zdolnym skutecznie nas wspierać w przypadku obrony przed agresją z zachodu, wschodu, albo obu tych kierunków na raz.
Rozumiał ten problem wielki polski mąż stanu, syn epoki świadomych siebie i celów państwa Polaków, Zbigniew Oleśnicki, usiłujący zbudować wielki sojusz narodów Europy Środkowej, w oparciu o dynastię Jagiellonów. Niestety bez trwałych efektów.
Gdy takiego sojuszu zabrakło otoczeni przez trójkę niemieckich monarchów upadliśmy, choć jeszcze w czasach Konfederacji Barskiej instynktownie szukano oparcia na południu - w Turcji. Gdy liberalizująca się monarchia habsburska stworzyła jakąkolwiek szansę na restytucję polskości, natychmiast ją wykorzystano, kto nie wierzy niech przeczyta relację z obchodów 500- lecia Grunwaldu w Krakowie, z tysiącosobowym chórem śpiewającym "Rotę", dyrygowanym przez Feliksa Nowowiejskiego, słuchanym przez kilkaset tysięcy Polaków ze wszystkich zaborów.
Z Krakowa na ratunek, chciałoby się powiedzieć, o marszu legionistów Piłsudskiego. W 1920r. Węgrzy nie zawiedli, podobnie jak w 1939r., choć nie był to już silny aliant. Wtedy znów byliśmy otoczeni, znów bez realnego sojusznika na południu.
I oto gdy idea "międzymorza" znów stawia kwestię budowy europejskiej osi północ - południe, zagrażając starej, morderczej dla kontynentu osi wschód - zachód, siłą rzeczy sprzyjającej hegemonii Niemiec, natychmiast następuje kontrakcja, jak zawsze. Nie znam oczywiście inspiratorów obalenia Bolesława Śmiałego i motywów Felicjana Zacha, ale coś mi mówi, że znalazłbym ich w tych samych rejonach, w których mają siedziby różne koncerny i organizacje działające w kierunku obalenia obecnych władz w Polsce.
Gdy jakaś niezbyt dyskretna Niemka wzywa tymi czy innym słowy do niszczenia w Polsce, czy na Węgrzech, władz realizujących interes narodowy tych krajów, to mam nieodparte wrażenie, że od z górą tysiąca lat - na zachodzie bez zmian.
Jak już kiedyś pisałem, pokój na naszej granicy z Niemcami, zawsze i nieodmiennie zależał wyłącznie od nich. Jak widać niczego się nie nauczyli, a teraz, jak zwykle policzyli hufce i butnie uważają, że znów można.... I tylko trzeba mieć nadzieję, że jak owego naczelnika Cyganów w genialnej powieści Jana Potockiego, zawsze coś odwoływało do spraw hordy, tak i niemieckich cesarzy, kanclerzy, czy królów, którejś tam z kolei rzeszy, coś jednak odwoła na południe. Na Węgry, do Włoch, albo do Turcji. Bo na Czechów jak zwykle liczyć nie można.
Inne tematy w dziale Kultura