kelkeszos kelkeszos
3027
BLOG

Mądremu biada, czyli o aktywistach miejskich.

kelkeszos kelkeszos Samorząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 98

Rosyjski dramatopisarz Aleksander Gribojedow stał się sławny dzięki komedii "Gore ot uma", przetłumaczonej na polski przez Juliana Tuwima jako "Mądremu biada". Ów "um" to jedno z najważniejszych słowiańskich pojęć. Bo dzięki niemu pojmujemy inne. Możemy "um" okazywać roz - um, możemy przy jego pomocy tworzyć myśli um - mysl, ale też coś umem "jąć" zdobywając umiejętność lub umiejętności.  Bez "um" to stan przykry, w zasadzie uniemożliwiający ocenę tego co zdobywamy za pomocą zmysłów, jak choćby rzeczy - widzialnych, a więc rzeczywistości. 

Kto zna Mistrza i Małgorzatę pamięta zapewne, że  Behemot z Korowiowem puścili z dymem rzekomy dom Gribojedowa, w trakcie swoich wędrówek po Moskwie, w których czynili smutne obserwacje, co do zachowań jej mieszkańców. Bezumnych. 

Mam poważne podejrzenie, że gdyby Woland ze swoją świtą pojawili się we współczesnej Warszawie, ich zdumienie ( znów ten "um" ) mogłoby być daleko większe, zwłaszcza w przypadku spotkania z władzami Stolicy, lub "aktywistami miejskimi". Słowo "aktywista" robi ostatnio zawrotną karierę i trzeba przyznać , że w zasadzie wyparło już starego, poczciwego słowiańskiego "działacza". Ten ostatni rzeczownik zbyt jaskrawo kojarzy się ze zwrotami typu: "działacz partyjny", "działacz młodzieżowy", albo co najgorsze "działacz sportowy" - czyli generalnie z wszędobylskimi, tępymi, dokuczliwymi i przekupnymi typkami, żyjącymi od imprezy do imprezy i od zjazdu do zjazdu. Działacz, podobnie jak Murzyn musi zejść ze sceny, pokonany przez "aktywistę" lub "animatora". Wprawdzie to częstokroć ten sam, albo taki sam jegomość, ale nowocześniej brzmiący i nie w garniturku z Samopomocy Chłopskiej w odcieniu brązu, żółtej koszuli i krawacie typu "łopata" ( + ewentualnie "pedałówka ). Obecny działacz, przepraszam - aktywista oczywiście ma z reguły modne trampki, dżinsy i koszulę, pozornie ubrany jest niedbale, bez tej wyszukanej elegancji swojego prototypu i raczej  spotkać go można przy produktach dziwnej nazwy, konsystencji i smaku, niż z twarzą wtuloną w kotlet schabowy panierowany. Aktywista jest nowoczesny, zna języki,  jego strój kosztował fortunę, poglądy ma rzecz jasna postępowe, wszystko wie lepiej, a już zdecydowanie najlepiej wie jak powinien być urządzony świat. Nie żeby to wynikało z jakiegoś um - jęcia, to pogląd wypracowany w trudzie niekończących się rozmów z takimi samymi aktywistami, podobnie wyglądającymi i myślącymi (?) niezależnie od wieku.

Najbardziej wpływowi , a zarazem najbardziej szkodliwi są aktywiści miejscy. Wykute w ogniu dyskusji przekonania i wizje z zadziwiającą skutecznością udaje im się wcielać w tkankę miejską, przy zachwycie lewicowych mediów i entuzjazmie włodarzy miast. 

Miasto w ujęciu historycznym to produkt tysięcy lat tradycji. Od małych skupisk otoczonych ogrodzeniem, z konieczności zamykających ludzi na małej przestrzeni, po ogromne aglomeracje o milionach mieszkańców - rozwój przebiegał naturalnie, a rozwój miast był możliwy tylko dzięki technicznemu przezwyciężaniu barier komunikacyjnych i infrastrukturalnych. Jeszcze Aleksander Kraushar w dziele "Typy i Oryginały Warszawskie" opisującym miasto czasów Królestwa Kongresowego, wiele uwagi poświęcił nosiwodom. Własnie - wodę trzeba było nosić na grzbiecie, co dziś wydaje się nieprawdopodobne, przynajmniej do kolejnej prezydentury Trzaskowskiego. Rozwój komunikacji umożliwił rozrost miast i wprowadzenie do sfery marzeń pojęcia domku z ogródkiem na przedmieściach. I tak to się realnie i naturalnie rozwijało. Do czasu nastania korporacji i deweloperów. Teraz najcichsza okolica nie zna dnia, ani godziny, a zrealizowane wielkim kosztem marzenie, może z dnia na dzień stać się koszmarem. Z tym zjawiskiem miejscy aktywiści nie walczą. Skupili się na zupełnie innych celach, z których głównym wydaje się obecnie chęć zamienienia centrów miast w wieś, lub choćby jej namiastkę. Nie mam tu bynajmniej na myśli migracji ludności, tylko kwestię rozwiązań komunikacyjnych i przyrodniczych. W centrach ma nie być samochodów i jak najmniej ludzi. Poza tymi zamkniętymi w szklanych wieżach, do których mogą się przedostawać pod ziemią, w centrum mają przebywać tylko osoby nie zaprzęgnięte do żadnej upokarzającej pracy i nie licujących z godnością ludzką zajęć. Serce miasta to miejsce dla perypatetyków i kontemplatorów przyrody, zdrowo myślących i nie jedzących mięsa. Reszta wynocha.

Właśnie zrealizowano kolejny pomysł - choć to nieadekwatne słowo, bo sugerujące, że to efekt jakiejś myśli - w postaci zamknięcia części jezdni na Placu Zbawiciela, zwanym w slangu Zbawixem, pewnie wkrótce "Z" odpadnie. Dla podróżujących Marszałkowską w stronę Centrum to katastrofa, która pewnie rozleje się na inne ulice, Mokotowską, Polną, Aleję Tysiąclecia. Ale kogo to obchodzi, ważne aby kilku bezumnych miało swoją satysfakcję i mogło rozstawić stoliki kawiarniane bezpośrednio na jezdni i nazwać to z niejasnych powodów "ogródkiem".

W większych miastach już dawno elektorat przestał głosować na "umnych" i "bezumnych",zastępując ich "nowoczesnymi" i "zacofanymi", a ci ostatni jak wiadomo szans nie mają.  A więc mądremu biada i miastom też.

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (98)

Inne tematy w dziale Polityka