Wybory wygrywa się w Końskich stwierdził Grzegorz Schetyna, czym na tyle przeraził Rafała Trzaskowskiego, że ów pretendent natychmiast postanowił omijać to miasteczko szerokim łukiem. Prezydent Duda do Końskich jednak dotrze i mam wrażenie, że przepowiednię byłego szefa Platformy spełni.
W naszej historii Końskie, a ściślej rzecz biorąc położona w ich pobliżu wieś Radoszyce, to miejsce niezwykłe. Ostatnia placówka Rzeczpospolitej. Po klęsce maciejowickiej, po rzezi Pragi, resztki wojsk Insurekcji Kościuszkowskiej pod wodzą ostatniego naczelnika Tomasza Wawrzeckiego, opuściły Stolicę i udały się właśnie w te strony, aby spotkać wracającą z Wielkopolski zwycięską dywizję Jana Henryka Dąbrowskiego. 18 listopada 1794r., w obozie w Radoszycach skapitulowały i to był koniec Polski przedrozbiorowej. Ostatnia scena ostatniego aktu wielkiej narodowej tragedii. Zachwycamy się Trenami Jana Kochanowskiego, a mało kto zna przepiękny wiersz Franciszka Karpińskiego "Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta", tren na śmierć Ojczyzny. Zacytuję tylko niewielki fragment:
" Ojczyzno moja, na końcuś upadła!
Zamożna kiedyś i w sławę, i w siłę!...
Ta, co od morza aż do morza władła,
kawałka ziemi nie ma na mogiłę!
Przejmujące. Dramat radoszycki nie ma swojego miejsca w polskiej literaturze, choć sam suchy opis ostatnich chwil Rzeczpospolitej ujęty przez Kazimierza Bartoszewicza w wydanej na początku ubiegłego wieku monografii Powstania Kościuszkowskiego, robi i tak piorunujące wrażenie. Listopadowa sceneria, otoczone ze wszystkich stron pokonane wojsko, przerażające wspomnienie Maciejowic i Pragi, brak jakichkolwiek szans. Zacytujmy: " W Radoszycach prócz Wawrzeckiego i Zakrzewskiego znajdowali się generałowie Giedroyć, Giełgud, Niesiołowski. Byli to ostatni dowódzcy, którzy do końca wytrwali. Wszystko było w rozpaczy i ogłuszeniu, że wcale jeden do drugiego nie przemówił".
Tylko Jan Henryk Dąbrowski nie upadał na duchu i wciąż planował jakieś przedsięwzięcia, ale to temat na inną notkę.
Rozszarpali nam kraj. Co dziwne, dla mnie i ludzi urodzonych nieco wcześniej, Polska na mapie to co innego niż dla pokolenia moich dziadków, a ich przodkowie też mieli do czynienia z kompletnie innym bytem terytorialnym. W 1976 r. Gierek przeprowadził reformę administracyjną dzieląc kraj na 49 województw. Akcja miała wielką oprawę propagandową, w wydanej podówczas Encyklopedii dla dzieci "Polska, moja ojczyzna" drukowano herby wszystkich miast wojewódzkich, potem publikowano je na zapałczanych etykietach itd, itp. Dla mnie Polska to obecne granice. W nich się urodziłem i wychowałem, choć z czasem zacząłem zdawać sobie sprawę, że przy tym ujęciu, to na przykład Adam Mickiewicz w zasadzie ( poza krótkim lokalnym epizodem ) nigdy w Polsce nie był. Paradoks. Jeden z licznych w naszej bogatej historii.
Co innego było jednak najbardziej uderzające. Otóż po pierwszym rozbiorze żadne, podkreślam - żadne z tych 49 miast nie znalazło się w granicach Rosji. Nawet Chełm. Tą Polskę którą znam, podzielili między siebie Niemcy. Wakacje często spędzałem na bliskim Podlasiu, w Kosowie Lackim. Stwierdzenie, że pobliski Bug w okolicach Małkini stanowił granicę między dwoma państwami niemieckimi Prusami i Austrią, było dla mnie szokiem. Jak to? Niemcy - tu, w Kosowie, gdzie na miejscowym cmentarzu nauczyłem się czytać z nagrobków i gdzie jedyne obco brzmiące, niemieckie nazwisko należało do jak się później dowiedziałem, dowódcy miejscowej komórki Narodowych Sił Zbrojnych?
A jednak, to prawda. Granica niemiecko - niemiecka na Bugu, na Pilicy, na Wiśle to był w naszych dziejach fakt. Tak samo jak położona o kilka kilometrów od Kosowa Treblinka. Znający te strony wprawdzie wiedzą, że obóz właściwie leżał tuż koło malutkiej wioski Poniatowo ( zadziwiający symbol ), a nie samej Treblinki, ale to szczegół. Jeżdżąc pociągiem przez tą stację zawsze jako dziecko dziwiłem się stelażowi z napisem "Nigdy więcej Treblinki", bo dlaczego niby mieszkańcy nie chcieli aby istniała ich wieś. Szybko się dowiedziałem.
Tak, wybory powinno się wygrywać w Końskich, Radoszycach, Kosowie Lackim, bo tam jeszcze na nadbużańskiej skarpie da się latem usłyszeć polską ciszę, zakłócaną co najwyżej przez świerszcze i szczekające w oddali psy, jeszcze zanim "miesiąc wzejdzie". W zgiełku wielkich miast już tego nie usłyszymy. I nie zastanowimy się dlaczego to takie szczęście urodzić się Polakiem.
Mam nadzieję, że to się wszystko dobrze skończy, a bandyci przegrają, niezależnie od tego czy nas bombardują przy pomocy wyjącego "Stukasa", czy równie wstrętnego "Faktu".
Inne tematy w dziale Polityka