Swego czasu pisałem na temat patentów, praw autorskich i innych tego typu wymysłach nowoczesności. Jak na złość, państwowe instytucje, wszelkiego rodzaju artystyczne organizacje i samo grono "intelektualne" dochodzi do wniosków podobnych, co zarządzający pewnym łódzkim muzeum - że należy ustalić płacę minimalną dla artystów i należy ich wspierać z kasy państwowej (por. [1]). Takiemu pasożytnictwu mówię stanowcze NIE!
Weźmy sobie na przykład takie "dzieło", jak Czarny kwadrat na białym tle Kazimierza Malewicza. Nie jestem zwolennikiem abstrakcjonizmu, dlatego dorabianie sobie ideologii interpretacyjnej w postaci obmyślania roli sztuki na przykładzie tego "obrazu" jest dla mnie zwyczajną kpiną. Bohomaz, który jest w stanie namalować każdy, do tego przedstawia się tak samo bez względu na fakt, czy powiesi się go prosto, czy do góry nogami, nie ma dla mnie żadnej wartości. Nie zamierzam jednak odmawiać innym egzaltacji nad twórczością rosyjskiego malarza. Jeśli ktoś lubi taką twórczość, to proszę bardzo, ale jedna zasadnicza prośba - nie za moje.
Ja rozumiem, że artystom bywa ciężko i że często rozumiemy ich dopiero po ich śmierci i przełamaniu pewnych konwencji, ale do ciężkiej cholery, przestańmy rozdawać pieniądze obywateli, bo ktoś wybrał sobie taką, a nie inną drogą życia! Każdy artysta - czy to pisarz, malarz, rzeźbiarz, aktor czy inny, jest odpowiedzialny za swoje życie. Jest świadomy tego, że jego dzieła nie muszą wcale zyskać uznania, a co za tym idzie, nie uda mu się na nich zarobić. Nie widzę żadnego argumentu, który przekonywałby o tym, że musimy płacić na czyjeś pasje. Standardowa "śpiewka" o konieczności rozwoju kultury poprzez dotacje to zwykły bełkot, który ma na celu maskowanie nieudolności niedorajdów i przekrętów na dużą skalę. Jakoś dziwnym trafem, sztuka doskonale rozwijała się od starożytności bez państwowych dotacji. I śmiem twierdzić, że to właśnie wtedy mieliśmy do czynienia z tzw. sztuką wyższą. Dzisiaj mamy wysyp bohomazów, grafomanów i półgłuchych muzyków, którzy brylują na salonach, dostają pozytywne recenzje (od podobnych sobie nieudaczników), a wszystko za pieniądze podatników.
Jak rozwiązać tę sprawę? W bardzo łatwy sposób. Każdy z nas może być mecenasem! Kupując książkę, płytę czy obraz, stajemy się właśnie takimi prywatnymi arbitrami elegantiarum i wspieramy tych, których uważamy za godnych tego. Pieniądze, które zabierałoby nam państwo, zostają w naszej kieszeni i dzięki temu sami decydujemy, na kogo i czy w ogóle chcemy wspierać kulturę. Bo może na przykład mamy ochotę wspierać inne aktywności, na przykład sportowe? Nikt nam tego nie powinien bronić i nikt nie powinien decydować za nas! Mogą nawet powstać fundacje, które będą zbierały pieniądze dla zrzeszonych wokół tych fundacji artystów - nie widzę żadnego problemu. A jak część artystów zostanie przez to finansowo skrzywdzonych? Trudno. Sami wybrali swoją drogę życiową i niech sami ponoszą odpowiedzialność za swoje działania. To, że mam ochotę składać modele statków nie oznacza, że państwo ma dawać mi pieniądze na utrzymanie, bo akurat taką drogę sobie wybrałem - moje życie, moja sprawa.
Tekst ukazał się również na portalu: luznemysli.pl
[1] lodz.gazeta.pl/lodz/1,35136,15526291,Ile_zarabiaja_artysci__Muzeum_ustalilo_place_minimalne.html
Komentarze
Pokaż komentarze